[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz sam, synu - podjął.- Czy ja miałem inne wyjście? Czy my mieliśmy inne wyjście? Nie.Trzeba się było schować, zamaskować, ukryć we własnym domu i tam za wszelką cenę starać się przetrwać.Ty ich nie widziałeś, w czterdziestym piątym: całe dnie, czołgi za czołgami, strach, rozbój, potęga.- pokręcił głową.- Nie miej do mnie żalu, synku.Ja wiedziałem, że już innych czasów nie dożyję.Tylko o was myślałem.- Wiem, tato.Nie ma nic, co byś sobie mógł wyrzucać.To ja cię zawiodłem.- Nie.Nie zrobiłeś niczego, czego miałbyś się wstydzić - powiedział Ojciec.Jego głos zdawał się dobiegać z bardzo daleka.Wiatr za oknem szarpał bezgłośnie szczytami drzew i ten widok budził jakiś zakradający się do serca chłód.- Nic nie wiem, tato -jęknął Robert, czując się bezsilny i słaby.- Nic nie zrozumiałem.Czegokolwiek się dotknąłem, okazywało się błędem.W kogokolwiek uwierzyłem, okazywał się łajdakiem albo głupcem.Chciałem coś zrobić, a wszystko rozsypało mi się w rękach.- Pochylił głowę.- Może powinieneś mnie już ze sobą zabrać.Znowu poczuł na ramieniu jego silną, ciężką dłoń.- Wcale tego nie chcesz, synu.Pomyśl; nie próbuje się zastraszyć byle kogo.Nie próbuje się kupić kogoś, kto nie jest nic wart.Synu, popatrz na mnie.Ty jesteś kimś.Ty się już nie musisz chować i ukrywać.Wyjdziesz z domu, staniesz z nimi do walki.i wygrasz.- Ja już kiedyś próbowałem - pokręcił głową.- Byłem młody, wierzyłem, starałem się, i wszystko się nagle zapadło w błocie.Tato, nie dam rady.Jego siwe, zmęczone oczy przepalały go na wylot.- Taki twój los.Inni mogą spać, a ty nigdy nie będziesz umiał zasnąć.Inni mogą nie myśleć, a ty będziesz musiał myśleć za nich.Innych nie boli, a ty jesteś skazany, żeby czuć ból za nich.Już wiesz, dlaczego nie żal ci Etrusków?Tak.Teraz już wiedział, i było to takie proste, że nie potrafił pojąć, jak mógł na to nie wpaść od razu.- Bo nie jestem Etruskiem - powiedział.- Rób to, co musisz robić.I nie daj sobie zawrócić w głowie.- Gdybyś tu był, tato, gdybyś mógł tu być.- Jestem tu - powiedział Ojciec z naciskiem.- Czy jeszcze tego nie rozumiesz? Jestem tu, z tobą, ciągle, zawsze.Patrzę na Ciebie.Ostatnie słowa ojca zabrzmiały echem, jakby odbite w studni.Jeszcze raz spojrzał mu w oczy.Uśmiechnął się, czując nabrzmiewające w kącikach oczu łzy, nabrał głęboko powietrza, nagle oczyszczony, zebrał się w sobie i odbił się z całej siły, wyskakując z góralskiej chaty w czerń osaczającej ją przestrzeni.PRZESKOKLeciał, twarzą ku ziemi, nad wielką, zieloną mapą Polski, nad którą przemieszczały się złote napisy, zachęcające po niemiecku do odwiedzania kraju przodków, a po angielsku i francusku do wizyty w miejscu, gdzie XXI wiek sąsiaduje ze średniowieczem.Gdziekolwiek na mapie spoczął jego wzrok, z mglistej zieleni wynurzała się trójwymiarowa projekcja miasteczka lub wsi i rosła szybko; pojawiały się animowane postaci, grały przycięte dla prostej transkrypcji ludowe melodyjki.Projekcja miasteczka rozpadała się na poszczególne hotele, pensjonaty i schroniska, pojawiały się trójjęzyczne napisy informujące o ich standardzie i cenach, potem jak barwne motyle rozwijały się okna dialogowe oferujące dodatkowe informacje o pobliskich atrakcjach turystycznych.Nie różniło się to specjalnie od interfejsów innych biur podróży, do których zaglądali z Wiktorią za pośrednictwem domowego komputera i standardowego zestawu VR, planując wakacje.Czuł łomot serca, jakby chciało gdzieś tam, w odległym miejscu, rozsadzić opuszczonemu ciału piersi.A więc sterownik w jakiś sposób działał.Jego praca była zaburzona, nielogiczna - ale nadal potrafił przerzucać go po sieci.To miejsce, teraz, nie zostało mu wyjęte z podświadomości.Gdyby mógł jeszcze poznać jego adres.Wyćwiczone, kataryniarskie makra nie działały.Próbował raz jeszcze skorzystać z rady Ferna i przedrzeć się do głębszej warstwy środowiska.Szło opornie.Nie pamiętał komend, wciąż wywoływał przed sobą okno z komunikatem o błędzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]