[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwanaście drachm? Niech będzie.Wczoraj zapłaciłem ci sześć drachm, których nie odebrałem, a teraz zwróciłem ci siodło war­tości sześciu dalszych monet.Sprzedasz je przecież ponownie.Razem uczyni to więc drachm dwanaście.Jesteśmy kwita, czci­godny.Po tych słowach pastuch zarzucił nowe siodło na plecy i od­wrócił się, by odejść.Garbatonosa twarz kramarza zmieniła się w znak zapytania.Trwało to tylko chwilę.Iszanbaj oprzytomniał bowiem błyskawi­cznie, z wrzaskiem doskoczył i ucapił pastucha.Wymyślając najwyszukańszymi z wyrazów - nie tylko uzbeckich - zaciągnął go do naczelnika straży miejskiej, sterczącego w pobliżu, przy kramach jubilerskich.- Panie, wysłuchaj słów skargi! - wrzeszczał.- Spójrz na i tę gębę złodziejską i wydaj wyrok.Podając dłoń opiekunowi porządku publicznego handlarz wsu­nął mu dyskretnie monetę.Łapówkę? Skądże, po prostu zwykły argument ułatwiający poszukiwanie najbardziej sprawiedliwego, wyroku.A poza tym Iszanbaj był kupcem znającym doskonale dusze urzędników emiratu.Rzeczywiście naczelnik wziął pienią­żek, upuścił niespostrzeżenie w otchłań przepaścistej kieszeni i wysunął ucho łowiąc w milczeniu skargę kramarską.- Ten łajdak, oby Allach obdarzył go garbem i brakiem spo­koju do ostatnich dni na tej ziemi, chciał mnie oszukać wobec świadków wielu.Mnie, kupca szanowanego przez wszystkich.Pa­nie, on mi ukradł nowiuteńkie siodło.- Tyś niegodziwcem, oblepiać oszczerstwami ludzi uczciwych oto swoje zajęcie.Uważaj, aby Allach za karę nie poraził cię drżączką - odpłacił Kazach Iszanbajowi podobną monetą, zaś w dru­gą dłoń strażnika wsunął nieznacznie drachmę od siebie.Musiał ją dać także, aby sprawiedliwość wystartowała do lotu z równy­mi szansami.- Coś powiedział, synu Belzebuba i czarnej wdowy? - Iszan­baj zamachał wściekle rękoma.- Obyś odgryzł sobie koniec ję­zyka, skorpionie piegowaty.Oby ci wielbłąd na środku pustym okulał.Obyś miał dziurawą brodę i konał z pragnienia.Na głowę nieszczęsnego Kazacha runęła lawina wrzasków i urągań.Nie wiadomo, czym zakończyłaby się awantura, gdyby nie nagła interwencja niewysokiego, lecz tęgiego mężczyzny, ubrane­go w bogaty atłasowy czapan.Ryżowłosy grubas odepchnął kra­marza, potężnym kuksańcem wbił go pomiędzy dwa stragany, unieruchamiając tam całkowicie.- Idź precz.Nie zaprzątaj myśli prześwietnego naczelnika spróchniałym siodłem, które najnędzniejszy z osłów Samarkandy wstydziłby się nosić na swym grzbiecie.My mamy sprawę sto­kroć ważniejszą.Wymagającą rozpatrzenia przez umysł sprawie­dliwy i wielki.To mówiąc gruby wielmoża Kaszmirczyk Abduchałykbaj za kark wyciągnął z tłumu opierającego się ze wszystkich sił sędzi­wego, chudego człowieczka.Ze zdań chaotycznie wyrzucanych przez ryżowłosego można było odtworzyć sprawę, która ich tutaj przywiodła w poszuki­waniu sprawiedliwości.Ubiegłej jesieni obydwaj mężowie kupili silnego turkmeńskiego wielbłąda.Pierwszy, tęższy i zamożniejszy ze wspólników, za­płacił zań trzy ćwierci ceny, zaś drugi, znacznie uboższy, tylko jedną ćwierć.Potem zwierzę garbonośne poczęli wynajmować samarkandzkim kupcom, a dochód, jaki otrzymywali za przewóz towarów na wielbłądzie, dzielili na podobieństwo kosztów ponie­sionych.Ten, który zapłacił więcej, otrzymywał trzy ćwierci za­robku, biedniejszy - jedną ćwierć.Grubas pomnażał majątek, biedak miał co w garnek włożyć.Obydwaj byli zadowoleni z sie­bie i z pracowitego zwierzęcia.Niestety, żadne szczęście na ziemi nie trwa wiecznie.Przedwczoraj, podczas przeprawy karawany kupieckiej przez wzbu­rzone nurty Zerawszanu, ich garbonośne zwierzę utonęło.Ryżowłosy Kaszmirczyk, który zapłacił za wielbłąda więcej, zaczął do­magać się od wspólnika, aby wyrównał mu stratę poniesioną, bo przecież - wszyscy rozumieją - tracąc trzy ćwierci wielbłąda, doznał znacznie większej szkody.Jednakże jego wspólnik był bie­dakiem i nawet gdyby chciał, nie miałby czym zapłacić.Miał na­tomiast prześliczną córkę, Zulkadę, którą grubas zamyślił wziąć na poczet długu.- Panie wielki, co to był za wielbłąd.Aj, aj, co za piękne zwierzę.Świat drugiego takiego nie widział.Silny był jak słoń indyjski, a jadł jak mrówka, sierść miał delikatną jak barchan lub skórka jagnięcia, a mordę inteligentną jak mój stryj, nadzor­ca u prześwietnego kadi-kalana Buchary - grubas o miedzianowłosej brodzie przewracał oczyma z zachwytu, nie omieszkując przy okazji wspomnieć o krewniaku, przebywającym stale na dworze głównego sędziego emiratu, do którego mógłby się odwo­łać w wypadku wyroku zrodzonego nie po jego myśli.Biedak usiłował bronić się rozpaczliwie:- To prawda, panie, że czcigodny Abduchałykbaj zapłacił za wielbłąda trzy razy więcej ode mnie, ale przecież do tej pory za­wsze otrzymywał za jego pracę trzykrotnie więcej srebra niż ja.Dlaczego więc miałbym wyrównywać stratę Kaszmirczykowi? Panie, a kto mi moją wyrówna?Naczelnik straży miejskiej wysłuchał obydwu uważnie, po czym bez słowa podrapał się za uchem, popatrzył wokoło bezradnie.Nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy.Jak rozstrzygnąć kłopotliwą sprawę? I to na poczekaniu? Niedobrze.Każda rzecz wymaga swego czasu, a cóż dopiero taka, którą nie wiadomo z ja­kiego końca napocząć.Minuty oczekiwania na sprawiedliwą decyzję wydłużały się nie­miłosiernie.Tłum rozgorączkowany, zarażony namiętnością ha­zardu, począł przyjmować zakłady.Jak zwykle w podobnych wypadkach głównie obstawiano ryżego.Wiadomo, bogatszy!- Warto byłoby dopomóc biedakowi, bo zjedzą go żywcem ci dostojni - szepnął Hodża Nasreddin przyjacielowi na ucho.- Potrafiłbyś, afandi?- Sądzę, że znalazłoby się jakieś rozsądne wyjście z kłopotli­wej sytuacji.- Doskonale - odszepnął Madrasuł, po czym energicznie roz­trącił gromadzących się gapiów i zawołał:- Ludzie, ustąpcie miejsca, zróbcie przejście wielkiemu mudarrisowi z Buchary.Miejsce dla wielkiego uczonego, profesora ze stolicy emiratu.Wykładowcy nauk prawniczych z medresy Uługbeka.Ludzie, zróbcie przejście [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl