[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Asbraln potknął się i cofnął przed atakiem płaza.Jego wielki miecz zadzwonił, parując opadającą brązową klingę, ale szambelanowi brakło już tchu.Dribeck automatycznie ciął mieczem i odrąbał płetwiastą rękę z połową przedramienia.Stwór zaryczał, oślepił go tryskającą krwią, a w chwili gdy Dribeck się zawahał, trzymana w drugiej łapie dzida wyminęła jego tarczę.Grot pchnięto z taką siłą, że rozdarł mu kolczugę i zranił w bok.Z jękiem przerażenia Asbraln rozpruł brzuch Rillyti pchnięciem od dołu, od samego krocza.Nie zwracając uwagi na przedśmiertne drgawki potwora, szambelan chwycił lorda za ramiona.Dribeck usłyszał wyrywające się z ust Asbralna imię swego ojca, o którym starzec rzadko wspominał.- Dzida! Milordzie, jest pan martwym człowiekiem! - jęknął Asbraln.Dribeck otarł oczy ze szczypiącej krwi, czekając w otępieniu, aż pierwsze szarpiące bóle wywołane trucizną Rillytich zaczną pełznąć przez jego ciało.Ale odczuwał tylko ból zmęczenia, a płytka rana na żebrach wydawała się mniej bolesna niż znużenie aż do utraty tchu.Jego ludzie przyglądali mu się z osłupieniem i litością.Wydawało się właściwe, by jego ostatnie słowa wstrząsnęły przyszłymi pokoleniami, jeśli potrafi wypowiedzieć jakieś nieśmiertelne zdanie, nim opuści go świadomość.- O, do diabła - mruknął, niezdolny do zebrania myśli.Asbraln odnalazł dzidę i uniósł ją w bezwładnych z żalu dłoniach.Ze zdławionego gardła wydarł mu się śmiech.- Jedna z naszych własnych - oświadczył, pokazując palcem żelazny grot.Dribeck pokwitował wydarzenie wzruszeniem ramion.Nieustanne tej nocy stawianie czoła gwałtownej śmierci wprowadziło go w takie odrętwienie, że nie potrafił odczuwać już żadnych prawdziwych emocji.Logika mówiła mu, że łoś raz jeszcze oszczędził mu okropnej agonii, ale był zbyt wyczerpany, by z tego powodu odczuć ulgę.Hałas bitwy przycichał.Dribeck zdał sobie sprawę, że jego ciężko dyszący oddziałek stał w miejscu od kilku minut, przytłoczony zmęczeniem, bandażując rany.Nie atakował ich żaden Rillyti.Głosy innych ludzi zaczęły dobiegać z bliska.Na zrytym polu bitwy zabłysły pochodnie.- Sądzę - zaryzykował Dribeck - że gdy się rozjaśni, może się okazać, że wygraliśmy bitwę.Ale inne jeszcze oczy przyglądały się walce, obce spojrzenie, dla którego ciemność nie była żadną przeszkodą - złośliwa siła, przenikająca przez noc, ogarnęła wzrokiem zdeptane i zasiane trupami pole bitwy.Ujrzała swą armię pobitą, dzikie legiony powalone na ciała ich zabójców lub rozrzucone w ucieczce w głębie bagniska.Rillyti zostali złamani.Twoja moc powstrzymana.Jak mam obronić te mury, gdy ze słońcem ich armia stanie przeciw nam?Sionce nie ujrzy nikogo prócz umarłych.Za niewiele godzin wszystko się dokona.Moja istota już czerpie z energii napędzających kosmos, więc ich słabowite czary przeszkodziły mi tylko na chwilę.Czy wyobrażasz sobie, że ujawniłem ci całą zawartą we mnie potęgę? Teraz przekonasz się, arogancki człowieku, że istnieją tajemnice przekraczające nawet twoją zdolność pojmowania!Przez puszczę przewalała się armia Selonari.Niosąc pochodnie żołnierze przeszukiwali las, zatrzymując się przy stosach ciał, aby pomóc rannym kolegom lub wykończyć ukrywającego się płaza.Wobec beznadziejnej przewagi przeciwnika rozbite resztki armii Rillytich brnęły do Kra-nor-Rill, poganiane jak piana na wznoszącej się fali.Jeszcze w ciemnościach walczyły desperacko grupki ludzi i płazów, lecz gdy przybywali koledzy, stal rozbłyskiwała w tuzinach rąk i pojedynek zmieniał się w rzeź.Pomimo to ludzie nie posuwali się gładko przed siebie.Niezliczone ogniska wirującej przemocy wyznaczały miejsca, gdzie niektóre oszalałe od krwi płazy opierały się samobójczo, a ich klingi potrafiły jeszcze dziko ciąć i rozdzierać długo po odniesieniu przez Rillytich ran, z którymi nie potrafiłaby walczyć żadna istota.Lecz takie wysepki walki, choć niebezpieczne, nie mogły powstrzymać miażdżącego ataku.Zbliżywszy się do brzegu bagna, zmęczone, lecz radosne oddziały ujrzały, jak ostatni Rillyti zawracają w ucieczce, gdy ich bezmyślne okrucieństwo pokonała wreszcie ludzka siła.A wtedy uderzył bełkoczący koszmar, coś tak niewyobrażalnie strasznego, że umysły przerażonych ludzi opuszczał rozsądek.Z mgły wynurzyły się widmowe postacie, ciągnąc strumieniem po ponurych kamieniach grobli; armia widziadeł wyrzyganych na martwy język jakiegoś nieprawdopodobnego węża.Upiorne były ich kształty z zielonego płomienia, tajemnicze formy, których substancją była iskrząca się energia Krwawnika.Jak rozdzierające wszystko ostrze z ognia płynęła po czerwonawym kamieniu nie kończąca się armia zniewolonych dusz.Tajemne stwory Krwawnika.Demoniczna armia z migotliwego płomienia; potworne widma istot umarłych, którym nie dozwolono się rozpaść.Ich przeświecające ciała miały dziwaczne i straszliwe kształty.Niektóre przerażały obcością pochodzenia z epok, do których nie sięgała ludzka pamięć, inne budziły równą odrazę wyglądem zbyt znajomym.Były tam stwory podobne do Rillytich, ale o wyższej i bardziej wyprostowanej budowie, ze szczuplejszymi kończynami, wysklepionymi czaszkami i inteligentnym wyglądzie.Gady.Byli to Krelranie, martwi od wieków budowniczowie Arellarti.Ale nie oni jedni byli cieniami przepadłych ras starszej Ziemi.Wiły się wzdłuż grobli podobne do ośmiornic potwory; sześć grubych macek wyrastających z opasłych tułowi umożliwiało nienaturalne posuwanie się istot przywodzących na myśl głębiny oceanu.Dwie inne, cienkie jak bicze macki, groźnie wyciągały się z garbatych barków, nad którymi wyrastała okrągła głowa, uwieńczona jak diademem sześciorgiem pozbawionych powiek oczu, poniżej nich zaś, tam gdzie powinna być twarz, ziała bezzębna czeluść.W atakującej hordzie znalazły się też inne, mniej liczne, dziwaczne postacie.Chitynowe pajęczaki wielkości konia kłusowały po kamieniach na czterech wrzecionowatych kończynach.Jeszcze cztery podobne kończyny wystawały do przodu z zagiętego do góry głowotułowia, trzaskając metalicznie szczypcami.Trzepocząc w powietrzu ognistymi skrzydłami nocnych motyli, nadlatywały humanoidalne postacie z ciałami najeżonymi łuskami.Ich wielkie, złożone oczy błyskały jak mozaiki.Włochate bestie, podobne do kalekich małp, wlokły się naprzód z ramionami kołyszącymi się tuż nad ziemią.Nadchodziły stwory z dalekiej przeszłości, niewolnicze cienie Krwawnika od świtu Arellarti.Zdawały się ognistymi widmami na obraz swych utraconych przed tysiącleciami ciał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]