[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obieżyświat opowiedział pokrótceo napadzie na obóz pod szczytem Wichrowego Czuba i o zatrutym nożu.Dobyłz kieszeni rękojeść, którą przechowywał, i pokazał elfowi.Glorfindel zadrżał bio-rąc ją do ręki, lecz obejrzał bardzo uważnie. Straszne zaklęcia wyryte są na tej rękojeści rzekł chociaż niewidzial-ne dla waszych oczu.Zatrzymaj ją, Aragornie, póki nie dostaniemy się do domuElronda.Bądz wszakże bardzo ostrożny i nie dotykaj jej bez koniecznej potrze-by.Niestety! Nie jest mi dana moc leczenia ran zadanych tym orężem.Wszystkouczynię, co potrafię, lecz tym usilniej radzę pospieszać teraz w drogę bez odpo-czynku.215Wymacał ranę na barku Froda i twarz mu spoważniała, jakby to, co odkrył,bardzo go zatroskało.Lecz pod dotknięciem palców elfa lód w ramieniu i bokuFroda jakby stajał, ciepło przepłynęło od barku aż do dłoni i ból złagodniał.Wy-dało mu się, że mrok dokoła trochę się rozświetlił, jakby chmura odpłynęła.Znówwyrazniej widział twarze przyjaciół i odrobina nowej otuchy i siły wróciła mu doserca. Dosiędziesz mojego wierzchowca powiedział Glorfindel. Skrócęstrzemiona, a ty staraj się trzymać jak najmocniej w siodle.Nie lękaj się, tenkoń nie zrzuci jezdzca, którego ja kazałem mu nieść.Chód ma lekki i łagodny,a gdyby niebezpieczeństwo nagliło, ucieknie z tobą takim cwałem, że go nawetczarne rumaki wrogów nie dościgną. Nie ucieknie odparł Frodo i nie dosiądę go, jeżeli w ten sposób miał-bym znalezć się w Rivendell albo w innym bezpiecznym miejscu porzuciwszyprzyjaciół na pastwę niebezpieczeństwa.Glorfindel uśmiechnął się. Wątpię rzekł czy twoim przyjaciołom będzie coś groziło, jeżeli cie-bie wśród nich zabraknie.Nieprzyjaciel ciebie będzie ścigał, a nas pewnie zostawiw spokoju.To właśnie ty i to, co masz przy sobie, ściąga na wszystkich prześla-dowanie.Na to Frodo nie miał odpowiedzi, dał się więc przekonać i dosiadł białe-go wierzchowca elfa.Dzięki temu kucyk mógł wziąć na grzbiet większość ba-gaży, a reszta kompanii, pozbywszy się brzemion, ruszyła zrazu bardzo żwawo.Po jakimś czasie jednak hobbici stwierdzili, że trudno dotrzymać kroku szyb-konogiemu elfowi, który nie zna znużenia.Glorfindel prowadził ich wciąż na-przód, w otwartą paszczę ciemności, w chmurną głąb nocy.Nie było księżyca anigwiazd.Zwit już szarzał, kiedy wreszcie elf pozwolił im się zatrzymać.Pippin,Sam i Merry wlekli się już wtedy niemal przez sen na chwiejnych nogach.NawetObieżyświat zdawał się zmęczony, bo ramiona mu zwisły.Frodo na siodle zapadałw ponure sny.Rzucili się wszyscy na ziemię pośród wrzosów o parę jardów w bok od gościń-ca i natychmiast usnęli.Mieli wrażenie, że ledwie przez chwilę zmrużyli powieki,gdy Glorfindel, który czuwał przez cały czas nad śpiącymi, obudził ich znowu.Słońce stało wysoko, chmury i nocne mgły już się rozwiały. Napijcie się rzekł Glorfindel nalewając każdemu kolejno napoju ze swo-jej srebrnej, powleczonej skórą manierki.Był to trunek przejrzysty jak woda zró-dlana i bez smaku, w ustach wydawał się ani zimny, ani gorący, lecz kto go łyknął,czuł od razu przypływ siły i ochoty w całym ciele.Po jednym łyku tego napoju,czerstwy chleb i suszone owoce bo innego prowiantu już podróżni nie mieli 216zaspokoiły ich głód lepiej niż obfite śniadania w Shire.Popas trwał niespełna pięć godzin i znowu ruszyli gościńcem.Glorfindelwciąż naglił i ledwie dwa razy pozwolił na chwilę wytchnienia w ciągu całe-go dnia marszu.Toteż przeszli do zmroku prawie dwadzieścia mil i znalezli sięw miejscu, gdzie gościniec skręcał w prawo i stromo opadał w dolinę, zbliżającsię znowu do rzeki.Jak dotąd hobbici nie dostrzegli ani nie dosłyszeli żadnegoznaku czy szmeru pogoni, lecz Glorfindel często przystawał i nasłuchiwał, a gdyzwalniali kroku, wyraz niepokoju zasępiał mu twarz.Parę razy mówił też cośObieżyświatowi w języku elfów.Mimo zaniepokojenia przewodników, nie byłorady, hobbici naprawdę nie mogli maszerować dalej.Potykali się i zataczali z wy-czerpania i nie byli już zdolni myśleć o czymkolwiek, tak ich bolały łydki i stopy.Frodo cirpiał okrutnie, a w miarę jak dzień upływał, wszystko dokoła niego bladło,przybierając postać widmowych, szarych cieni.Niemal ucieszył się, gdy zapadłwieczór, bo świat po ciemku zdawał mu się mniej spłowiały i pusty.Hobbici nie zdążyli otrząsnąć się ze zmęczenia, gdy już musieli nazajutrz wy-ruszać znowu w drogę.Od brodu dzieliło ich jeszcze wiele mil, toteż parli na-przód, ile sił w nogach. Największe niebezpieczeństwo grozi nam, gdy znajdziemy się nad rzeką powiedział Glorfindel. Serce mnie ostrzega, że pogoń pędzi teraz za nami,a przy brodzie czyha być może zasadzka.Gościniec wciąż biegł w dół, a jego brzegi zarastała tu i ówdzie trawa, poktórej hobbici maszerowali najchętniej, bo dawała trochę ulgi obolałym stopom.Póznym popołudniem dotarli do miejsca, gdzie gościniec wpadał niespodzianiew gęsty cień wysokiego boru, a potem schodził w głęboki wąwóz, którego stro-me ściany z czerwonych kamieni ociekały wilgocią.Echo dudniło, kiedy bieglitędy, i zdawało się, że niezliczone pary nóg tupoczą w trop za nimi.Niespodzie-wanie, jakby przez bramę światła, gościniec z wylotu tunelu wynurzył się znówpod otwarte niebo.Hobbici zobaczyli spadzisty skłon, a u jego stóp płaski, długina milę odcinek drogi i za nim bród prowadzący do Rivendell.Na przeciwle-głym brzegu wznosił się brunatny wał, na który wspinała się serpentyną ścieżka;w oddali piętrzyły się góry, masyw obok masywu, szczyt za szczytem, aż podzmierzchające niebo.W tunelu, który zostawili za sobą, wciąż jeszcze dudniło echo, jakby spiesznekroki pościgu; rozległ się szum, jakby wiatr się zerwał i nadciągał między gałę-ziami sosen.Glorfindel obejrzał się, posłuchał przez sekundę, potem z głośnymokrzykiem skoczył naprzód. W nogi! zawołał. W nogi! Nieprzyjaciel naciera!Biały koń poderwał się w cwał.Hobbici pedem zbiegli po pochyłości.Glorfindel i Obieżyświat tuż za nimi jako tylna straż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]