[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze na-prawdę nietoperz.Cha! cha! zaśmiała się mimo drgawki niespokojnej w gardle. Lub mo-że drugi, taki sam. Przeciąg mruknął i płomyk świecy drga w odbiciu tłumaczył spojrzawszy niechęt-nym zezem na to jej zatrzepotanie się dziwne. Cha! cha! cha! chichotała, zła równocześnie na siebie, że tego śmiechu opanować niepotrafi.Przez uchylone drzwi wsunął ciekawą głowę pan Szolc, a ujrzawszy ich oboje, wywinąłsię elastycznie na środek pokoju.26 Już pan tu jest? witał Horodyskiego chytrym przymrużeniem oczu.Obaj ci panowie wydali jej się w tej chwili tak ogromnie, tak niewypowiedzianie zabawni,że.Cha cha cha! i cha cha cha! zataczała się od śmiechu. Ale doskoczył pan Horodyski do pana Szolca i pochyliwszy się w pałąk, ściskał jegokrępą figurę ponad brzuchem. Mój kochany panie, ten obrazek w breloku! Pani wyrażałajuż pewne zaciekawienie. Ja nic nie mówiłam! krzyknęła jakby w przerażeniu. Nie pomyślała równocześnie ci dwaj panowie, ściskający się jak czuła para: Cha cha cha!. Ja tego pokazać nie mogę zażegnywał się i zastawiał dłońmi pan Szolc, by wnet potemwyjąć z kieszeni kamizelki złoty zegarek z krótką dewizką i uwieszonym na niej brelokiem wformie gwiazdki. Chyba tak na dłoni.Niech Bóg broni pod światło. A drażnią kobiety jak koty spadło z warg Niny w nadąsaniu nagłym. Jak kotki poprawił pan Horodyski. %7łe też ja nigdy jeszcze nie widziałem pani oczu,że też pani ma zawsze przymknięte powieki. Nie! szarpnęła się nagle całym ciałem w kurczowym prawie podrzucie. O, ja nie mo-gę znieść tego spojrzenia! doskoczyła do pana Horodyskiego. I tych pańskich wąsów:długich, rzadkich, ostrych właśnie jak u kota.O, ja bym pana biła! wyskoczyło z ust zprzerażeniem dla niej samej.Aysy pan parsknął w krótki śmiech i zdławił się nim, bo opadłszy w fotel, zamilkł prawie:w tak częstych i tłumionych drgawkach śmiało się całe ciało jego.A ramiona wywijały mu sięw tej radości ponad głową jak skrzydła wiatraka. Ależ temperamencik!.Wszystko, co Ninę bawiło jeszcze przed chwilą tak niepomiernie w szalonych wybuchachniemądrego śmiechu, wszystko to stało się nagle nieznośnym, dokuczliwym i drażniącym ażdo łez hamowanych, do spazmu chwytającego za gardło.Wystarczył jeden rzut oka na panaSzolca, aby się w wargi zacisnęła uparta nagle zawziętość: im, sobie, światu całemu na złość. Teraz niech mi pan pokaże ten obrazek rzekła, siląc się na spokój.A że się certował ijak fryga koło niej kręcił: Teraz ja chcę! krzyknęła nagle, tupiąc nogą.I sprężyła się cała przed nim.Panowie przerzucili się znaczącym spojrzeniem, bo oto powieki dziewczyny rozchyliły siępo raz pierwszy, ukazując małe jak grochy, złotoczarne, złe, niespokojne zrenice.W skok znalazła się przy panu Szolcu i wyrwała mu z kamizelki zegarek z brelokiem; leczledwo ramię podniosło się z nim do świecy, opadło gwałtownie rozeszły się palce ręki,opuszczonej w sprężeniu odrazy.Pan Szolc schylał się po swą zgubę.I jakby nie prostując się wcale, przepadł z pokoju.Pa-nu Horodyskiemu podrzuciły się aż długie nogi na fotelu, a ptasia głowa dziobała w torsjiśmiechu własne kolana, kłuła je jak sęp padło, kołysząc tylko łysym ciemieniem.Ktoś poruszył drzwiami długi pan stropił się wnet, zakręcił i znikł: myszą skrył się donory, nietoperzem utonął w mrokach zwierciadła, z których był wystąpił.I jak mysz, jak nie-toperz pozostawił po sobie tylko odór swój: woń pomady i tłustych perfum, męski zapach,starokawalerski bukiet.Na kominku dogasały tymczasem głownie, osuwała się ze zwierciadła pulsująca mną, po-zostawiając na nim tylko żółty blask świecy, a na tej chłodnej powierzchni odbicie jej twarzy,jak gdyby nagle nie do poznania zmienionej.Pulsujące płomienie policzków przyblakły, odbite w zmąconej toni; psota, co błąkała siępo nich nieustannie, zgasła niby płomień zdmuchnięty; w bruzdach, jakie pozostawiła po so-bie, osadzała się przekorność wzgardliwa, spoglądająca przed się otwartymi oczami i twarzą,rzekłbyś, nagą; jak gdyby te spojrzenia i gawędy rozdarły nie dostrzeżony przez innych woal,szeroko rozchyliły powieki, przygasiły lica, by spod tęczowych baniek pustoty i rojenia wy-wabić niepokój cielesności dojrzałej.27Otrząsła się gwałtownie grzywą i imała włosów przed lustrem.Lecz ramiona opadły wnetjak ołowiane ciężary.Przysiadła na fotelu, szukając w tym osłabieniu oparcia; głowa zwisłana piersi.Znikła gdzieś ta rześkość rytmiczna sprzed niedawna, to urastanie w lekkości radosnej, takrwi otucha serdeczna.Jej rytmy szparkie z tętnic na nerwy przeskoczyły oto i, trzepoczącesię przed chwilą w śmiechach niepohamowanych, pulsują teraz w drgawce wewnętrznej, radejakby rozprząc wszystkie spoidła cielesnego ładu i stępiwszy myśli, wyostrzyć, przeczulićzmysły niespokojne, każąc im słyszeć, czuć, przeczuwać przez ściany dziesiąte wyolbrzy-miać wrażenie każde.Oto myślą bezładna, czuciem apatyczna wszystkimi zmysłami natomiast w dwójnasóbczujna, słyszy z daleka kroków miarowych chód tak siebie pewny, że wszystko naokół drgaćz lekka poczyna w ten rytm, zwiastując niby marsza tłumioną muzykę tych kroków stęp corazto bliższy.Mocno wybija się idący takt, drzwi pchnięte rozwarły się wszerz.Szabli do boku przyci-śniętej szczęk, ostróg zberknięcie krótkie i u siwego czoła wystawiona dłoń: Cześć mam kłaniać się!Pułkownik zachwycił w oczy bystre ten jej gest mdły, spojrzenie niepewne oraz rumieniecprzelotny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]