[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tacy zostawiają isiebie, i cel swój na podrożu dla podjęcia lub podeptania przez innych.63 Nie bacząc nawet, czy tym korzyść, czy klęskę przyniosą. innym ? Może w głębi duszy nie bacząc i na to odmruknął z głuchą zaciętością. Zaś siedliskazarazy są nie tylko na dalekich traktach, a pada ona nie tylko ospą na ciała, lecz zniemcze-niem na dusze: ta ospa czuć obcych.Odmachnął się ręką od dalszych replik, zbierał w myślach rozproszone przez ludzi obrazy. A no: wyprostowałem się jednak, znalazłem siebie bodaj za cenę zguby.Zaś tamci, na-si, którym w pierwszej chwili lęk oczy rozszerzył, rzucili się otwierać cele, a potem za pierw-szą myślą i uczuciem chcieli porwać do czynu, zaagitować kryminalnych, oczywista.Tamteż i nas pchnęli z moim jarosławcem.Powitano nas rykiem.Imamy się ich rozkuwać.Aliściten bogomolnik z kąta nie tylko na sobie ruszyć ich nie da, ale rozczapirza ramiona nad tymtłumem i huka: Ludzie! wam dusze w sobie z grzechu rozkuwać, a one to serdeczne. Icałuje przecie to ścierwo własne kajdany.A tym sobakom tego tylko brakło: żeby im kto ichpsią trwogę sumieniem nazwał.Tu nie było czasu na perswazje.Więc ja pod pierwszy strzałtego pokutnika.Pożałowałem przecie kuli: zgnij zdrajcą!. A oni się tego słowa tyleż nie-omal co kuli boją te psie dusze, gdy w gromadzie.I znowuż ku nam mieć się poczęli.Więcja im: Ku czemu was matki na ten świat miotnęły, pewno nie wie żadna, ledwie która z chi-chotem wspomni, dlaczego to się stało.Wy za to wiecie do ostatka, na coście się rodzili:psom najparszywszym lepsza dola przypadła.Sprawcież tedy matkom waszym tę psotę, że siękiedyś zwiedzą, iż rodziły omal nie splunąłem w gębę najbliższą bohaterów! I dacie wia-rę: właśnie ta ostatnia, ta najbardziej nieludzka pogarda kłoni ich ku mnie ostatecznie umiem ja przemawiać do dusz sobaczych.Lecz oto we drzwiach staje oficer i dwóch ze stra-ży.W tej nagłej ciszy napięcia słyszymy mowę.łagodną: o tym, jak to się ludzie gubią, jakto i jego służba ciężka, jak wszystkim na świecie dola twarda i jednaka; a wszak do inteli-gentnych ludzi mówi.Sołdatów tymczasem coraz więcej w izbie: po jednemu, po dwóch.Zaś inteligencja tyle nam w onej chwili powiedzieć tylko mogła: że kto za broń chwycił,temu już nie do rozpraw, a jeśli do takich przemawiają, to tylko, by za łeb pochylony łatwiejchwycić.Więc mu przerywam na początku: Mój panie, nas wszystkich, przysłano tu pono zato, żeśmy się nikogo słuchać nie chcieli.Więc nie pochlebiaj pan sobie lepszym skutkiemswej pięknej wymowy.Ten i ów ze słuchaczy żachnął się tak, że aż się z krzesłem odrzucił, słuchając z nerwowąjuż odrazą tej zadzierzystej brawury opętańca.Lecz równocześnie z tym ich odruchem zaklaskały raz w raz czyjeś ręce.I wszyscy, ilu ichtu było, zwrócili się w jednakowym zdumieniu ku Ninie, zapatrzeni w te dłonie, oklaskiemjeszcze zwarte przed rozgorzałą twarzą.Spod jej powiek, dotychczas wciąż przymicniętych, ateraz jakby siłą nagle rozerwanych, wybłyskały ku ludziom małe jak grochy, złe, niespokojneoczy.Komierowski aż się uniósł nieco, zapatrzony i kułakiem zgarniający w usta brodę swą iwąsy.Z przeciwnej strony zawisło na nim jeszcze jedno spojrzenie.Młodzieniec o zapadłychpiersiach i suchej kościstej twarzy, który z taką niechęcią, spoglądał był na Ninę, przylgnąłteraz do Komierowskiego anemicznym lękiem sił wątłych.Przerażeniem łatwej do gorączki ijuż zafascynowanej wyobrazni widział się sam w tym zbuntowanym kłębie bezsilnych podwystawionych bagnetów grozą.Dostrajał się do chwili, dociągał w piersi wątłej struny woli:na torturach imaginacji z rozpaczliwą zaciętością doszukiwał się w sobie tężyzny.Przelotniemącił się żar jego oczu w bezwiednie chytrym zezie gdzieś na boki, by z tym większą korno-ścią zawieszać duszę niemocną na ponurym spojrzeniu Komierowskiego.I rzecz dziwna, Komierowski to właśnie tchnienie gorączki i sapliwe oddechy wzburzo-nych słuchaczy chwytał w rozszerzone nagle nozdrza.Pamięć goniąca dalsze obrazy opowie-ści, rozżarzając zmalowane dotychczas oczy, wykrzywiała mu twarz w uśmiech kosy, chytro melancholijny, niby współczucia nadmiernego pełen, a nękiem i udręką życia samego tak64dziwnie podniecony.Wyobraznia ponura, otępiała w piekle, zdała się teraz dopiero odżywaćw całej pełni pod zalatującą wonią okrucieństwa.Maska jakaś obca zasunęła się na tę twarz.Oto ramię wyrzucone zda się gestem uprzedzać dalszy tok opowieści, a usta zawołają, zasy-czą czy też świsną w tej chwili: Ech! i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]