[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doszła do małego, drewnianego pomostu przerzuconego między molo a pokładem statku.Położyła dłoń na jego poręczy.Z pokładu przypatrywał się jej żeglarz - łysy, żylasty, muskularny.- Co się stało, proszę pani? - zapytał.- Czy.Czy to statek z Havnoru?- Z Królewskiego Miasta, pewnie.- Wpuść mnie na pokład!- No, nie mogę tego zrobić - odparł mężczyzna, szczerząc zęby, lecz jego wzrok przesuwał się; żeglarz spoglądał teraz na człowieka, który podszedł i stanął obok Tenar.- Nie musisz uciekać - zwrócił się do niej Handy.- Nie zamierzam ci zrobić nic złego.Nie chcę cię skrzywdzić.Nie rozumiesz.To ja sprowadziłem dla niej pomoc, prawda? Naprawdę żałowałem tego, co się stało.Chcę ci przy niej pomóc.- Wyciągnął rękę, jak gdyby czuł nieprzepartą chęć dotknięcia Therru.Tenar nie mogła się ruszyć.Przyrzekła Therru, że on nigdy więcej jej nie dotknie.Zobaczyła, jak jego ręka dotyka nagiego, drżącego ramienia dziecka.- Czego od niej chcesz? - odezwał się inny głos.Inny żeglarz zajął miejsce łysego: młody mężczyzna.Tenar wydawało się, że to jej syn.Handy był skory do mówienia:- Ona ma.ona zabrała mojego dzieciaka.Moją siostrzenicę.Ona jest moja.Zaczarowała ją, uciekła z nią, widzisz.Zupełnie nie mogła mówić.Słowa znowu od niej odeszły, zostały jej odebrane.Młody żeglarz nie był jej synem.Miał szczupłą i surową twarz o bystrych oczach.Patrząc na niego, odnalazła słowa:- Pozwól mi wejść na pokład.Proszę! Młody człowiek wyciągnął rękę.Ujęła ją, a on wciągnął ją przez kładkę na pokład okrętu.- Czekaj tu - rzekł do Handy'ego, a do niej powiedział:- Chodź za mną.Lecz nogi nie chciały jej podtrzymywać.Runęła jak kłoda na pokład statku z Havnoru, wypuszczając z rąk ciężki worek, ale przywierając do dziecka.- Nie pozwólcie mu jej zabrać, och, nie oddawajcie im jej, już nie, już nie, już nie!10.DELFINNie chciała puścić dziecka, nie chciała im go oddać.Na pokładzie statku byli sami mężczyźni.Dopiero do długim czasie zaczęło do niej docierać to, co mówili, co się stało, co się działo.Kiedy pojęła, kim jest młody mężczyzna, ten, którego wzięła za swojego syna, zdawało się jej, że rozumiała to od samego początku, tylko nie była w stanie o tym myśleć.Nie była w stanie myśleć o czymkolwiek.Wrócił na pokład z doków i stał teraz obok kładki rozmawiając z siwowłosym mężczyzną, sądząc z wyglądu - kapitanem statku.Spoglądał na Tenar, którą pozostawiono skuloną, z Therru, w rogu pokładu pomiędzy balustradą a wielką windą kotwiczną.Zmęczenie po długim dniu odniosło zwycięstwo nad strachem Therru.Spała głębokim snem, przytulona do Tenar, ze swoim mały zawiniątkiem zamiast poduszki i płaszczem zamiast koca.Tenar wstała powoli, a młody człowiek natychmiast do niej podszedł.Wygładziła spódnicę i próbowała poprawić włosy.- Jestem Tenar z Atuanu - rzekła.Mężczyzna stał bez ruchu.Powiedziała: - Myślę, że jesteś królem.Był bardzo młody, młodszy od jej syna, Sparka.Mógł mieć zaledwie dwadzieścia lat.Lecz dostrzegła w jego wyglądzie coś, co wcale nie było młode.Coś w jego spojrzeniu, co sprawiło, że pomyślała: "On przeszedł przez ogień".- Nazywam się Lebannen z Enladu, pani - powiedział i miał właśnie złożyć jej ukłon lub nawet uklęknąć przed nią.Chwyciła jego dłonie tak, że stanęli twarzą w twarz.- Nie przede mną - zawołała - ani ja przed tobą! Roześmiał się ze zdziwieniem i trzymał ją za ręce, utkwiwszy w niej szczere spojrzenie.- Skąd wiedziałaś, że cię szukam? Czy szłaś do mnie, kiedy ten człowiek.?- Nie, nie.Uciekałam.przed nim.przed.przed bandytami.Próbowałam wrócić do domu, to wszystko.- Do Atuanu?- Och, nie! Na moją farmę.W Dolinie Środkowej.Tu, na Goncie.- Ona również się zaśmiała, przez łzy.Teraz można było wypłakać łzy.Puściła dłonie króla, aby móc wytrzeć oczy.- Gdzie to jest - Dolina Środkowa? - zapytał.- Na południowym wschodzie, nie opodal tamtych przylądków.Yalmouth jest portem.- Zabierzemy cię tam - rzekł zadowolony, że może jej to zaoferować.Uśmiechnęła się i wytarła oczy, kiwając głową na znak zgody.- Szklanka wina.Trochę jedzenia, trochę odpoczynku - powiedział - i łóżko dla twojego dziecka.- Kapitan statku, przysłuchujący się dyskretnie, wydał rozkazy.Łysy żeglarz, którego pamiętała - jak jej się wydawało - z dawnych czasów, wystąpił naprzód.Zamierzał podnieść Therru.Tenar stanęła między nim a dzieckiem.Nie mogła pozwolić mu jej dotknąć.- Ja ja zaniosę - powiedziała nienaturalnie wysokim głosem.- Tam są schody, proszę pani.Ja to zrobię - odparł żeglarz i wiedziała, że jest uprzejmy, a jednak nie mogła pozwolić mu dotknąć Therru.- Pozwólcie mnie - powiedział młody człowiek, król, pytając ją wzrokiem o pozwolenie.Ukląkł, wziął śpiące dziecko z desek pokładu, podszedł do luku i ostrożnie zniósł dziewczynkę po stromych schodach.Tenar podążała za nim.Położył dziewczynkę na koi w maleńkiej kabinie, z zakłopotaniem, czule.Otulił ją płaszczem.Tenar pozwoliła mu to zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]