[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wyłącz się.Nie przeszkadzaj.- Ależ, Walt.Chciałem ci pomóc, a ty.- tamten był bardziej zaskoczony niż urażony.- Wywołam cię, jeśli będę potrzebował pomocy.Całą resztę przedstawię w raporcie.Jasne?- Dobrze, jak chcesz.Lęk nie był już taki silny, gdy ściskał kolbę pistoletu, lecz mimo wszystko leżał na piersiach paskudnym ciężarem.Weź się w garść, chłopie - szeptał strzałami witasz planetę, na której być może istnieje jakieś życie? Boisz się, zgoda, ale czego? Przecież nie po raz pierwszy dokonujesz bezpośredniego zwiadu.Zszedł po kilku stopniach i z determinacją postawił stopę na obcym gruncie.But zagłębił się po kostkę w sypkim piasku.Przed sobą miał lekko pofałdowaną równinę, po przeciwnej stronie - skupisko półkulistych, baniastych obiektów.Stawiając stopy powoli i ostrożnie, tak jakby to mogło zmniejszyć ryzyko, i nie wypuszczając broni z ręki, ruszył w kierunku szarych kopuł.A wystarczyłaby jedna niebieska, błyszcząca drażetka, jeden mały czarodziej w błękitnej kapsułce, żeby cały lęk odpłynął daleko poza granice świadomości, groźnie przyczajone kopuły zamieniły się w przytulne izby, niepokojące brunatnożółte lśnienia znalazły się we właściwym im wymiarze interesujących zjawisk atmosferycznych.Przepisy, przepisy! On, właśnie w trakcie wykonywania tej misji na granicy ludzkiego poznania, na pewno bardziej potrzebuje środka tonizującego niż na przykład Lorna, bezsensownie tarzająca się w świecie własnej wyobraźni.Zatrzymał się w pół kroku, potem cofnął.Po obu stronach, jak wartownicze fortece, wznosiły się szare banie, a między nimi biegła nie wytyczona granica, fragment okręgu, obejmującego kolonię obiektów.Znów targnięcie lęku, silniejsze niż wszystkie poprzednie.Nogi same zaczęły nieść z powrotem, zdawało mu się, czuł to wyraźnie, że tuż za plecami dyszy jakaś rozwarta paszcza.Potknął się, padł w kopny piach.Wizjer utonął w pyle, grunt zamknął się nad nim jak czarna powierzchnia wody.Tu nareszcie jest bezpieczny.Wstyd, palący wstyd.Wzgardliwe spojrzenie Philipa wierciło mu plecy, Helena śmiała się bezgłośnie, zakrywając dłonią usta.Zwiadowca, wysłannik załogi, pełnomocnik ludzi, z głową schowaną w piasku! Raptownie poderwał się do pozycji siedzącej, grożąc odbezpieczonym pistoletem.Wokół nie było nikogo, lecz przytłaczający lęk dalej wibrował w atmosferze tej dziwnej planety, pośród dalekich lśnień żółtych i czerwonych odblasków.Krok za krokiem ponownie zbliżał się do granicy formacji kopuł.Chciał nabrać w dłoń piasku, ale drobne ziarenka przeciekły między palcami rękawicy.Wydobył z kieszeni cokolwiek - była to latarka - i rzucił przed siebie.Żółto zalśniły polerowane powierzchnie i - nie stało się nic.Walt ruszył naprzód tak szybko, żeby nie było czasu na zastanowienie.Lęk zimnymi kleszczami ściskał piersi, dławił w gardle.Na pustynię i banie kopuł spłynęły srebrne iskry, rozpływające się w rozmazane, nieostre flary.- Wolniej, stary - powiedział głośno - nie masz już osiemnastu lat.Zatrzymał się i wtedy dostrzegł go.Nie, to był on sam leżał tuż obok rozkraczonych amortyzatorów sondy, z jedną ręką wyciągniętą w stronę schodków, a drugą podkurczoną w tak nienaturalny sposób, jak to jest możliwe tylko w przypadku zesztywniałych zwłok.Świat zamknął się jak zgniecione pudełko, zwalił się z przerażającym krzykiem rozdzieranej materii, słońce spłynęło strumieniami bryzgającego ognia.Tępy młot rozbił od środka czaszkę, rozsadził żyły na skroniach.Biegł, a raczej rzucał się ślepo, strzelał, usiłował krzyczeć i wreszcie osiągnął taki stan, w którym choćby najsilniejsze doznanie zostaje tylko częściowo przefiltrowane do starganych, otępiałych neuronów.Dopiero wtedy przez eksplozje lęku zdołała przecisnąć się nieśmiało, lecz uporczywie powracająca myśl, że coś tu nie jest tak, że ten strach zwielokrotniony ponad zwykły poziom, jest nienaturalny.W tym momencie kleszcze puściły, i to tak raptownie, że ulgę odczuł w sposób całkowicie fizyczny, jakby zdjęto z niego ciężar.Wstał i rozejrzał się - tak, wciąż znajdował się wewnątrz ugrupowania kopulastych obiektów, i co dziwniejsze, sonda z leżącą przed włazem sylwetką człowieka nie była halucynacją.- Tu Walt do statku.Hallo, Philip, jesteś tam jeszcze? - starannie wymawiał każde słowo, aby ukryć drżenie głosu.- Ty.żyjesz? - w pytaniu było tyle bezgranicznego zdumienia, że Walt nie mógł powstrzymać uśmiechu.- Nie, to już moje drugie wcielenie, może teraz będę ; sympatyczniejszy.- Co.co się tam dzieje?!- Chciałem zameldować, że od momentu lądowania, a może jeszcze wcześniej, prawdopodobnie znajdowałem się pod wpływem jakiegoś oddziaływania, warunkującego mój stan psychiczny.Nie wykluczam możliwości, że zjawisko to zachodzi nadal, chociaż czuję się normalnie.- Przyjąłem - Philip wszedł gładko w rolę.- Idę w kierunku obcej sondy.Ciągła transmisja wizji, komentarz w razie potrzeby.- W porządku.Człowiek, leżący przy wejściu do sondy, nie żył już od dawna; siwe kosmyki włosów oblepiały wyschniętą, zapadłą mumię twarzy.Pojazd był bliźniaczo podobny do kapsuły Walta, lecz znacznie bardziej zniszczony.Nadał Philipowi jego numer i nazwę macierzystego statku.Pracował teraz z systematycznością i precyzją doświadczonego astronauty, starając się ukryć ekscytację wykonywanym zadaniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]