[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostawmy jednak na razie tę kwestię i prześledźmy, krok po kroku, drogę, jaką przeszedłem.Śmierć Stephena Babbingtona nazwałbym pierwszym aktem dramatu.Zapadła nań kurtyna, kiedy wyjechaliśmy z „Kruczego Gniazda”.Drugi akt rozpoczął się w Monte Carlo, gdy pan Satterthwaite pokazał mi gazetę z wiadomością o śmierci sir Bartholomewa.Stało się oczywiste, że sir Charles miał racje, nie ja.Zarówno Stephen Babbington, jak i sir Bartholomew Strange zostali zamordowani i oba morderstwa stanowią jedną i tę samą zbrodnię.Później doszła trzecia śmierć — pani de Rushbridger.Potrzebujemy zatem logicznej teorii, opartej na zdrowym rozsądku, która pokazałaby nam nić łączącą ze sobą te trzy morderstwa.Innymi słowy, wszystkie trzy popełnił jeden i ten sam człowiek w jakimś określonym celu.Wyznam, iż trapił mnie fakt, że śmierć sir Bartholomewa Strange’a nastąpiła po śmierci Stephena Babbingtona.Rachunek prawdopodobieństwa wynikający z owych trzech morderstw, popełnionych w różnym miejscu i czasie, wskazywał bezsprzecznie na to, że zabójstwo sir Bartholomewa było zbrodnią centralną, podstawową, a tamte dwa miały charakter drugorzędny, były wynikiem powiązań obu ofiar z doktorem.Ale cóż, nie można mieć takiej zbrodni, jakiej by sobie człowiek życzył, już to mówiłem.Pan Babbington zginął pierwszy, a sir Bartholomew drugi.Wydawało się wiec, że druga zbrodnia powinna wypływać z pierwszej i że w pierwszej należy poszukiwać klucza zagadki.Przyznam, bardzo silnie skłaniałem się ku teorii prawdopodobieństwa, do tego stopnia, iż poważnie brałem pod uwagę możliwość popełnionej omyłki.Czyżby sir Bartholomew miał być pierwszą ofiarą, a Babbington został otruty zamiast doktora? Musiałem jednak zarzucić ten trop.Każdy, kto znał bliżej Strange’a, wiedział, że nie znosił on cocktailów.Albo inne przypuszczenie: czy Stephena Babbingtona otruto przez pomyłkę w miejsce jakiegoś innego gościa obecnego na przyjęciu w „Kruczym Gnieździe”? Nic nie potwierdzało takiej hipotezy.Nie było rady, wróciłem do teorii celowego morderstwa na osobie pastora i natychmiast utknąłem, jako że, pozornie, taka rzecz wydawała się całkowicie niemożliwa.Zawsze należy rozpoczynać śledztwo od najprostszych i najbardziej oczywistych założeń.Przyjmując za podstawę fakt, że Stephen Babbington wypił zabójczy cocktail, zastanawiałem się, kto miał sposobność ten cocktail zatruć.Wydawało mi się z początku, że mogły tego dokonać tylko dwie osoby (te, które podawały trunki): gospodarz oraz pokojówka Temple.Tak, oboje mogli wlać truciznę do szklanki, ale żadne z nich nie miało okazji podania tego, a nie innego cocktailu pastorowi.Temple ostatecznie mogła to zrobić zręcznie manipulując tacą, tak by podsunąć mu ostatnią szklankę (trudne, ale wykonalne).Sir Charles z kolei mógł rozmyślnie chwycić właściwą szklankę i wręczyć ją staruszkowi.Tak, ale nic takiego nie miało miejsca.Wyglądało na to, że przypadek i tylko przypadek skazał pana Babbingtona na zatruty cocktail.Sir Charles i Temple zajmowali się podawaniem drinków w „Kruczym Gnieździe”.Czy któreś z nich było na party w „Melfort Abbey”? Nie.Kto miał najwięcej możliwości manipulowania kieliszkiem porto sir Bartholomewa? Zbiegły kamerdyner Ellis oraz pomagająca mu pokojówka.Tutaj nie można jednak wykluczyć jednego z gości.Każdy mógł wślizgnąć się do jadalni i wlać nikotynę do wina.Ryzykowne, ale możliwe.Kiedy przybyłem do „Kruczego Gniazda”, lista gości obecnych na obu przyjęciach była już gotowa.Mogę teraz zdradzić, że z miejsca odrzuciłem cztery pierwsze osoby z listy — państwa Dacresów, pannę Sutcliffe i pannę Wills.Niemożliwe, by ktoś z tej czwórki wiedział wcześniej, że spotka Stephena Babbingtona w „Kruczym Gnieździe”.Użycie nikotyny wskazywało na starannie przygotowany plan, to nie jest rzecz, którą wymyśla się na poczekaniu.Na liście znalazły się jeszcze trzy osoby — lady Mary Lytton Gore, panna Lytton Gore i pan Oliver Manders.Ta trójka, choć mało prawdopodobna, wchodziła w grę.To ludzie miejscowi, każdy z nich mógł mieć jakiś motyw usunięcia pastora, a wieczór w „Kruczym Gnieździe” wybrać na dzień akcji.Ale cóż, nie udało mi się znaleźć żadnego na to dowodu.Pan Satterthwaite, który chyba rozumował podobnie jak ja, skupił swe podejrzenia na Oliverze Mandersie.Przyznaje, że młody Manders był najmocniejszym kandydatem.Oznaki ostrego nerwowego napięcia na party u sir Charlesa, nieco skrzywione spojrzenie na życie wynikające z jego własnych problemów, silny kompleks niższości (częsta przyczyna wielu zbrodni), niezrównoważenie związane z wiekiem, kłótnia z pastorem, w każdym razie ujawnienie wrogich wobec niego uczuć.Następnie — tajemnicze okoliczności jego przyjazdu do „Melfort Abbey”.Jego niewiarygodna opowieść o liście sir Bartholomewa.Na koniec świadectwo panny Wills o wycinku z gazety na temat nikotyny.A zatem Oliver Manders był niewątpliwie osobą, która powinna stać na czele siódemki podejrzanych.I wtedy, drodzy przyjaciele, doznałem dziwnego uczucia.Wydawało się oczywiste i logiczne, że mordercą jest osoba obecna przy obu wydarzeniach, innymi słowy, osoba z siódemki na liście.Miałem jednak uczucie, że ta bezsporność jest zaaranżowana.Po prostu, każdy zdrowo i logicznie myślący człowiek musi nabrać takiego przekonania.Ja miałem uczucie, że patrzę nie na rzeczywistość, ale na chytrze spreparowaną scenerię.Prawdziwie zręczny przestępca wiedziałby przecież, że każdy, kto będzie na liście, znajdzie się automatycznie w kręgu podejrzanych; a zatem, jego, lub jej, na tej liście być nie powinno.Mówiąc inaczej, morderca Stephena Babbingtona i sir Bartholomewa Strange’a był faktycznie na obu przyjęciach, choć pozornie na nich nie był.Kto uczestniczył w pierwszym spotkaniu, a na drugim był nieobecny? Sir Charles Cartwright, pan Satterthwaite, panna Milray i pani Babbington.Kto z tej czwórki mógł, pod inną postacią, znaleźć się na drugim party? Sir Charles i pan Satterthwaite byli na południu Francji, panna Milray znajdowała się w Londynie, a pani Babbington w Loomouth.Należałoby wiec wskazać na pannę Milray lub panią Babbington.Czy jednak nikt w „Melfort Abbey” nie rozpoznałby panny Milray? Ma ona bardzo charakterystyczne rysy, niełatwo je zamaskować, trudno zapomnieć.Wykluczone, aby nikt jej nie rozszyfrował.Jak również pani Babbington.A pan Satterthwaite i sir Charles? Czy ich także by nie rozpoznano? Mało prawdopodobne, jeśli idzie o pana Satterthwaite’a.Sir Charles Cartwright to co innego.Sir Charles jest aktorem, grę ma we krwi.Jaką role mógłby tutaj odegrać?I wtedy zacząłem rozważać osobę kamerdynera Ellisa.Tajemnicza postać ten Ellis.Człowiek, który pojawił się znikąd na dwa tygodnie przed zbrodnią i zniknął jak kamfora.Zniknięcie doskonałe, dlaczego? Ponieważ Ellisa nigdy nie było.Ellis był dziełem rekwizytów i sztuki aktorskiej — Ellis nie istniał.Jak to jednak możliwe? Przecież służba w „Melfort Abbey” znała sir Charlesa, sir Bartholomew Strange był jego bliskim przyjacielem.Służbę rozgryzłem łatwo.Wcielenie się w kamerdynera nie przedstawiało dla Cartwrighta żadnego ryzyka.Gdyby służba go rozpoznała, nic nie stało na przeszkodzie, by uznać całą sprawę za kawał.Skoro jednak minęły dwa tygodnie bez cienia podejrzeń, poczuł się całkiem bezpieczny.Przytoczono mi uwagi służby o kamerdynerze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]