[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wojny i cała reszta.Dlatego myślałem.Brutha milczał.- Om wciąż istnieje - tłumaczył żółw.- To znaczy skorupa.Wszystko, co trzeba by zrobić, to sprawić, by ludzie zrozumieli.Brutha wciąż milczał.- Mógłbyś być następnym prorokiem - dodał Om.- Nie mogę.Wszyscy wiedzą, że Vorbis będzie ósmym prorokiem.- Ale ty byłbyś oficjalnym.-Nie!- Nie? Jestem twoim Bogiem!- A ja jestem moim sobą.Nie nadaję się na proroka.Nie umiem nawet pisać.Nikt nie zechce mnie słuchać.Om obejrzał go od stóp do głów.- Muszę przyznać - powiedział - że nie jesteś wybrańcem, którego bym wybrał.- Wielcy prorocy mieli wizję - oświadczył Brutha.- Nawet jeśli oni.Nawet jeśli ty do nich nie przemawiałeś, to jednak mieli coś do powiedzenia.A co ja mógłbym powiedzieć? Nikomu nie mam nic do powiedzenia.Co miałbym mówić?- Wierzcie w Wielkiego Boga Oma.- A co potem?-Jak to: co potem?Brutha spoglądał ponuro na ciemniejący dziedziniec.- Wierzcie w Wielkiego Boga Oma, bo inaczej porazi was piorun? - mruknął.- Według mnie brzmi to całkiem nieźle.- Czy zawsze musi tak być?Ostatnie promienie słońca rozjaśniły posąg na środku dziedzińca.Postać była mniej więcej kobieca.Na ramieniu miała pingwina.- Patina, bogini mądrości — powiedział Brutha.- Ta z pingwinem.Dlaczego z pingwinem?- Nie mam pojęcia - odpowiedział szybko Om.- Przecież pingwiny wcale nie są mądre.- Też tak myślę.Ale jeśli uwzględnisz fakt, że nie spotyka się ich w Omni.To bardzo mądre z ich strony.- Brutha!- To Vorbis - stwierdził chłopiec.- Mogę cię tu zostawić?- Tak.Jest jeszcze kawałek melona.to znaczy chleba.Brutha wyszedł w mrok.Vorbis siedział na ławce pod drzewem, nieruchomy w cieniu niczym posąg.Pewność, myślał Brutha.Kiedyś byłem pewny.A teraz już nie tak bardzo.-Jesteś, Brutho.Wybierzesz się ze mną na krótki spacer.Zaczerpniemy wieczornego powietrza.- Tak, panie.- Podobała ci się wizyta w Efebie.Vorbis rzadko zadawał pytanie, jeśli wystarczało stwierdzenie.- Była.interesująca.Vorbis oparł dłoń na ramieniu chłopca, drugą wsparł się na lasce i wstał.- I co o nich myślisz? - zapytał.- Mają wielu bogów, ale nie zwracają na nich uwagi.Poszukują ignorancji.- I znajdują ją w obfitości, możesz być pewien.Vorbis wskazał laską w mrok.- Przejdźmy się - powiedział.Z ciemności zabrzmiał czyjś śmiech i brzęk garnków.W powietrzu unosił się ciężki zapach kwiatów.Zgromadzone za dnia ciepło promieniowało teraz z kamieni, aż noc wydawała się gęstą, pachnącą zupą.- Efeb spogląda na morze - odezwał się po chwili Vorbis.- Zauważyłeś, jak zbudowano miasto? Całe na górskim zboczu skierowanym ku morzu.Ale morze jest zmienne; z morza nie powstaje nic trwałego.Nasza ukochana Cytadela spogląda na pustynię.A co widzimy na pustyni?Brutha obejrzał się odruchowo i ponad dachami domów spojrzał na czarną plamę pustyni na tle nieba.- Widziałem błysk światła - oświadczył.- I jeszcze jeden.Na zboczu.- Aha.To światło prawdy.Wyjdźmy mu naprzeciw.Zaprowadź mnie do wejścia do labiryntu, Brutho.Znasz drogę.- Panie.- odezwał się chłopiec.- Słucham cię, Brutho.- Chciałbym ci zadać pytanie.- Uczyń to.- Co się stało z bratem Murduckiem?Zdawało się, że najlżejsza sugestia wahania pojawiła się w rytmie uderzeń laski Vorbisa o bruk.- Prawda, mój poczciwy Brutho, jest niby światło - rzekł po chwili ekskwizytor.- Co wiesz o świetle?- Ono.ono pochodzi ze słońca.I księżyca, i gwiazd.I jeszcze świec.I lamp.- I tak dalej - przerwał Vorbis.- Oczywiście.Ale jest też inny rodzaj światła.To światło, które wypełnia nawet najciemniejsze miejsca.Musi tam być.Gdyby bowiem nie istniało metaświatło, jak moglibyśmy widzieć ciemność?Brutha nie odpowiedział.Pytanie za bardzo przypominało mu filozofię.- Tak samo jest z prawdą — podjął Vorbis
[ Pobierz całość w formacie PDF ]