[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To chyba nic złego.– On wróci – ode​zwał się nagle Cas.– Nie zwra​caj uwagi na Dal​las.Ona po pro​-stu pró​buje się na kimś wyżyć.Wszy​scy wiemy, że James nie znik​nął na dobre.Wróci.– Zamknij się, Cas – wark​nęła Dal​las.– Bre​dzisz od rze​czy.Poza tym niemożemy tu zostać.Slo​ane ma przy sobie lekar​stwo.Miała je od samego początku.Cas otwo​rzył sze​roko oczy, jego oddech stał się ury​wany, jakby wła​śnie spadł naniego potężny cios.A ja spoj​rza​łam na Realma, uświa​da​mia​jąc sobie straszną prawdę, prze​cież wcale nie mam lekar​stwa.Zabrał je James.O Boże, prze​cież scho​-wał pigułkę do kie​szeni.Czy teraz, gdy nie jeste​śmy już razem, zde​cy​duje się ją zażyć?– Nie możemy wyje​chać – zwró​ci​łam się do Realma, pró​bu​jąc opa​no​wać roz​-pacz​liwy łomot serca.– Musimy tu zacze​kać, aż pojawi się James.Realm wes​tchnął ciężko, odsu​wa​jąc talerz.– Slo​ane, twoje życie uczu​ciowe sta​nowi teraz naj​mniej​sze z naszych zmar​twień.Przy​kro mi, ale wyru​szamy, jak tylko się ściemni.– Ni​gdzie nie jadę bez Jamesa!– Wobec tego będę cię musiał wywlec stąd wbrew two​jej woli – oświad​czyłRealm pod​nie​sio​nym gło​sem.– W prze​ci​wień​stwie do two​jego chło​paka nie cofnęsię przed niczym, by cię ochro​nić.Nie mam zamiaru ryzy​ko​wać two​jego życia alboutraty lekar​stwa tylko dla​tego, że James wpadł w złość.W tej samej chwili rąb​nę​łam dło​nią w stół, aż zadzwo​niły sztućce.– Myślisz, że nie widzę, co robisz? – wysy​cza​łam.– Przez cały czas sta​rasz się nas roz​dzie​lić.Zro​zum wresz​cie, że na nic się to nie zda, obo​jętne, jaki jesz​cze pre​-tekst wymy​ślisz, by znisz​czyć nasz zwią​zek!Jego reak​cja była bły​ska​wiczna.Realm pode​rwał się z krze​sła, prze​wra​ca​jąc je na zie​mię.Jego twarz była zaczer​wie​niona z gniewu.Wyglą​dał, jakby wpadł w szał.– On cię zosta​wił! – wrza​snął.– Postą​pi​łeś tak samo! – odpa​ro​wa​łam instynk​tow​nie, ale słowa Realma odnio​słysku​tek.Czu​łam, jak wże​rają się w moje serce.Chwy​ci​łam talerz i cisnę​łam nim o ścianę.Roz​trza​skał się, sie​jąc wokół ostrymi dro​bi​nami por​ce​lany i kawał​kami wil​got​nego maka​ronu.Mia​łam tego wszyst​kiego tak ser​decz​nie dosyć! Jeśli Realmchciał awan​tury, pro​szę bar​dzo!Cas wymam​ro​tał pod nosem jakieś prze​kleń​stwo i odsu​nął się od stołu.– W porządku.Jeżeli chce​cie się poza​bi​jać, to droga wolna – powie​dział, po czym poszu​kał wzro​kiem Dal​las i dał jej znak, by szła za nim.Dziew​czyna uśmiech​nęła się zło​śli​wie, wło​żyła do ust jesz​cze jedną por​cję zim​-nego maka​ronu i rzu​ciła z brzę​kiem łyżkę na stół.– No, dzie​ciaczki, daj​cie sobie po buziaku i pogódź​cie się, dobrze? – rze​kła.–Jeśli w takich nastro​jach wsią​dzie​cie razem do auta, droga będzie się cho​ler​nie dłu​-żyć.Zosta​li​śmy sami.Realm nie spusz​czał ze mnie wzroku.– Zacho​wu​jesz się strasz​nie – zaata​ko​wa​łam.– Wiesz, że czuję się zra​niona, a mimo to postę​pu​jesz wobec mnie okrut​nie.Co ci odbiło?Prze​peł​niał mnie gniew.Czu​łam w tej chwili do Realma wielką nie​chęć, któ​rej nie umia​łam sobie wytłu​ma​czyć.A może po pro​stu nie pamię​ta​łam, skąd się wzięła?– Jeśli ocze​ku​jesz, że pomogę ci poukła​dać twoje rela​cje z Jame​sem, srogo się zawie​dziesz.– Wcale na to nie liczę – odpar​łam.– Myśla​łam po pro​stu, że jesteś moim przy​ja​-cie​lem.Jed​nak za każ​dym razem koń​czy się na tym samym.Mówiąc to, wyko​na​łam sze​roki gest obej​mu​jący bała​gan, jakiego naro​bi​li​śmy.Nagle z całą jasno​ścią zro​zu​mia​łam, że Realm był tok​syczną osobą.– Dobrze usły​sza​łem: przy​ja​cie​lem? – roze​śmiał się pro​tek​cjo​nal​nie.– Jasne, kochana, jeste​śmy przy​ja​ciółmi.Jeśli jed​nak mam być szczery, jakaś część mnie nieżyczy sobie, by to James zwy​cię​żył.Spójrz, co on ci zro​bił.Mogłaś po wyj​ściu z ośrodka roz​po​cząć nowe życie.Mogłaś być szczę​śliwa.Ale ty wola​łaś znów się z nim zwią​zać.Zasta​nów się, jak na tym wyszłaś, nic nie zyska​łaś i zosta​łaś sama.Ile czasu jesz​cze upły​nie, nim znowu zacho​ru​jesz? A może to już się zaczęło?Wie​dzia​łam, że coś zmie​niło się w mojej twa​rzy, gdy to powie​dział.Miał rację,cho​roba znów się prze​bu​dziła.Mroczne myśli, poczu​cie osa​mot​nie​nia – wszystko to cza​iło się pod powierzch​nią zwy​kłego życia, cze​ka​jąc tylko na dogodny moment,by zaata​ko​wać.Realm, widząc, jak zare​ago​wa​łam na jego słowa, ner​wowo prze​-łknął ślinę.– Slo​ane, nie mogę cię stra​cić – wyszep​tał.– Jeśli będę musiał, zabiję Jamesa.– Musiał​byś naj​pierw zabić mnie.– Tego wła​śnie się oba​wia​łem – powie​dział, ucie​ka​jąc spoj​rze​niem w bok.Przez chwilę nie odzy​wał się, a jego zre​zy​gno​wana postawa powie​działa mi, ilekosz​to​wała go ta wymiana zdań.Mnie rów​nież ogar​nęło nagle krań​cowe wyczer​pa​-nie.Poszu​ka​łam krze​sła i opa​dłam na nie.Nie mia​łam już siły dłu​żej wal​czyć z Real​mem.Byłam zbyt zmę​czona, by dalej znaj​do​wać wymówki dla naszychzacho​wań.– Co mam zro​bić?– Musimy natych​miast wyje​chać – oświad​czył.– Zanim wróci po nas dok​tor, Pro​-gram albo kto​kol​wiek inny.Musimy porzu​cić to miej​sce i ni​gdy tu nie wra​cać.Drgnę​łam, gdy nagle dotarło do mnie zna​cze​nie jego słów.– My?– Tylko my dwoje – rzekł Realm, spo​glą​da​jąc mi w oczy.Nic do niego docie​rało.Nie sły​szał tego, co powie​dzia​łam o Jame​sie.Nie obcho​-dziło go też, czego naprawdę pra​gnę.– Realm, nie mam już przy sobie lekar​stwa – wyzna​łam cicho.Przez chwilę był w abso​lut​nym szoku.Roz​chy​lił usta i odru​chowo zanu​rzył dłońwe wło​sach.– O kurwa – wymam​ro​tał.– Zaży​łaś ją?– Ależ skąd.Ma ją James.Kiedy byli​śmy razem w pokoju, scho​wał ją do kie​szeni.A gdy ucie​kał, musiał ją zabrać ze sobą.Nie wiem, co teraz zrobi.Realm roz​glą​dał się gorącz​kowo po pokoju, jakby pró​bo​wał zebrać roz​pierzch​-nięte myśli.Ode​zwał się dopiero po dłuż​szej chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]