[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najbardziej zapadło w pamięćOgniewa, jak przepływały przez aleję kłaki mgły, bezszelestne jak zjawy.Wysoko nadogrodem wisiał księżyc, a pod nim przemykały się na wschód przezroczyste mgliste plamy.Wydawało się, że cały świat składał się wyłącznie z czarnych konturów i błąkających sięcieni.I Ogniew miał nieodparte wrażenie, że widzi nie zjawisko przyrody, a sztucznądekorację.Oto niezdarni pirotechnicy, chcąc oświetlić ogród białym sztucznym ogniem,schowali się pod krzakami i razem ze światłem wypełnili przestrzeń białym dymem.W tym czasie, gdy Ogniew zbliżał się do ogrodowej furtki, od niewysokiego żywopłotuoddzielił się ciemny cień i ruszył mu naprzeciw. Wiero Gawryłowno! ucieszył się Ogniew. To pani? A ja szukam pani, szukam,chciałem się pożegnać. %7łegnam panią, wyjeżdżam! Tak wcześnie? Dopiero jedenasta. Nie, czas na mnie! Pięć wiorst przede mną, a jeszcze spakować się muszę.Jutro trzebawcześniej wstać.Przed Ogniewem stała córka Kuzniecowa Wiera, dwudziestojednoletnia dziewczyna, jakzwykle smutna, niedbale ubrana i ładna.Dziewczyny, które dużo marzą i przez cały dzień leżąi leniwie czytają wszystko, co wpadnie im w ręce, które nudząc się i smucą, ubierają sięprzeważnie niedbale.Owa lekka niedbałość w ubiorze nadaje wyjątkowy urok tym z nich,które przyroda obdarzyła dobrym gustem i wrażliwością na piękno.Ogniew, w każdym bądzrazie, wspominając pózniej śliczną Wieroczkę, nie mógł jej sobie wyobrazić bez obszernejbluzki, która marszczyła się w pasie dużymi fałdami i nie przylegała całkiem do figury, bezloczka, zwisającego na czoło z wysokiej fryzury, bez czerwonej, robionej na drutach chusty zwłochatymi pomponami na brzegach, która jak flaga w bezwietrzną pogodę ponuro zwisała zramion Wieroczki wieczorem i walała się w ciągu dnia wśród męskich czapek w przedpokojualbo na kufrze w jadalni, gdzie nachalnie spała na niej stara kotka.Tchnęło od tej chusty i fałdbluzki niczym nie skrępowanym lenistwem, domatorstwem, serdecznością.Może dlatego, żeWiera podobała się Ogniewowi, dostrzegał w każdym jej guziku i loczku coś ciepłego,naiwnego, coś miłego i poetyckiego, czego brakuje kobietom nieszczerym, zimnym, bezpoczucia piękna.Wieroczka miała zgrabną figurę, regularne rysy twarzy i piękne falujące włosy.Ogniew,który nie znał w swym życiu zbyt wielu kobiet, uważał ją za piękność. Jadę! mówił żegnając się z nią koło furtki. Niech pani mnie zle nie wspomina! Dziękiza wszystko!I tym samym melodyjnym głosem seminarzysty, jakim rozmawiał ze staruszkiem, tak samomrugając oczami i wzruszając ramionami, zaczął dziękować Wierze za gościnność, ciepło iserdeczność. Wspominałem o pani w każdym liście do matki mówił. Jakby wszyscy byli tacy jakpani i pani tatuś, żyć by wtedy i nie umierać.Wszyscy tu u was są wspaniałymi ludzmi! Naródprosty, serdeczny, otwarty. Dokąd pan teraz jedzie? zapytała. Jadę do matki do Orła, pobędę u niej ze dwa tygodnie, a potem do Pitra, do pracy. A pózniej?23 Pózniej? Przez całą zimę będę tam pracował, a wiosną znów do jakiegoś powiatu,materiał zbierać.No, powodzenia i długich lat życia.proszę zle mnie nie wspominać.Więcejsię nie zobaczymy.Ogniew schylił się i ucałował Wieroczkę w rękę.Milczał przez chwilę wzruszony,poprawił pelerynę, wziął wygodniej plik książek i wreszcie powiedział: Ależ mgły nawaliło! Tak.Niczego pan u nas nie zapomniał? Chyba nie.Ogniew zastał chwilę nic nie mówiąc, odwrócił się niezgrabnie do furtki i wyszedł zogrodu. Proszę zaczekać, odprowadzę pana do naszego lasu powiedziała Wiera wychodząc zanim.Poszli drogą.Drzewa nie zasłaniały już nieba i horyzontu.Wszystko dookoła chowało sięza przezroczystą matową mgiełką jak za woalką.Mgła, gęściejsza i bielsza niż przedtem,kładła się nierównomiernie obok snopów i krzaków, albo kłębiła się na drodze i lgnęła doziemi jakby nie chciała przysłaniać sobą całej przestrzeni.Droga z ciemnymi rowami po obustronach ciągnęła się aż do lasu.Rowy były porośnięte niskimi krzakami, które przeszkadzałykłębom mgły swobodnie w nich błądzić.Pas lasu należący do Kuzniecowa zaczynał się jakieśpół wiorsty od furtki. Po co ona ze mną poszła? Przecież trzeba ją będzie pózniej odprowadzać z powrotem! pomyślał Ogniew, ale zerknął na Wieroczkę i czule się uśmiechnął: Ależ się nie chce wyjeżdżać w taką piękną pogodę! powiedział. Wieczór takiromantyczny, z księżycem, ciszą i wszystkim, co trzeba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]