[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na koniec rodzaj głównej przesłanki moralnej: najlepsze opowiadania tego typu otwierają okno (albo kratkę w konfesjonale) na egzystencjalne aspekty naszego śmiertelnego życia.Nie jest to może perpetuum mobile.ale też i nie jest złe.MAMY TU KAPELĘ JAK WSZYSCY DIABLI*Pojawiły się w tej książce co najmniej dwa opowiadania o czymś, co bohaterki określają mianem “dziwacznego maleńkiego miasteczka".To jest właśnie takie opowiadanie; a następne to “Pora deszczowa".Być może znajdą się czytelnicy, którzy będą uważać, że o raz czy o dwa razy za dużo odwiedziłem “dziwaczne maleńkie miasteczko", a niektórzy za-pewne dostrzegą podobieństwo tych dwóch opowiadań do jeszcze dawniejszego noszącego tytuł “Dzieci kukurydzy"*.Podobieństwa istnieją, ale czy to znaczy, że “Mamy tu kapelę." i “Pora deszczowa" są autopowielaniem? To sprawa delikatna i każdy czytelnik czy czytelniczka sam musi dać sobie odpowiedź; ale moja brzmi: nie (to oczywiste, cóż innego mógłbym powiedzieć?).Wydaje się, że istnieje wielka różnica między tradycyjnymi formami a autopowielaniem.Weźmy na przykład bluesa.Tak naprawdę w bluesie występują dwie konwencje akordowe i w sumie obie są takie same.Więc powiedzcie mi teraz: czy tylko dlatego, że John Lee Hooker gra prawie wszystko, co komponuje w tonacji E albo A, oznacza, że równo jedzie na autopilocie, robiąc na okrągło dokładnie to samo? Wielu fanów Johna Lee Hookera (nie wspominając już fanów Bo Diddleya, Muddy'ego Watersa, Furry'ego Lewisa i innych wielkich) zde-cydowanie by się temu stwierdzeniu sprzeciwiło.“Nie grasz w żadnej tonacji - oświadczyliby ci aficionados bluesa.- To ci w duszy gra".Tak samo tutaj.Istnieją pewne archetypowe opowiadania gatunku horror, które ciągle tkwią na wielkich, samotnych wzniesieniach na pustyni.Opowiadanie o nawiedzonym domu; opowiadanie o powrocie zza grobu; opowiadanie o dziwacznym-maleńkim-miasteczku.Jeśli się dobrze w taki utwór wniknie, nie traktuje on wcale o tym, o czym traktuje: jest, ogólnie mówiąc, literaturą zakończeń nerwowych i receptorów mięśniowych i w tym sensie traktuje o tym, co czytelnik czuje.Ja osobiście czułem.impuls do napisania tej historii.Skóra mi cierpnie na myśl o tym, jak wielu rockmenów umarło młodo lub w paskudnych okolicznościach; to koszmar rzeczoznawców od ubezpieczeń.Dla wielu młodszych fanów tak wysoki poziom śmiertelności ma w sobie ogromny ładunek romantyzmu, ale gdy człowiek, tak jak ja, przetańczy od The Platters do rapowego Ice T, zaczyna dostrzegać ciemniejszą stronę, stronę, w której czai się olbrzymi wąż.To właśnie starałem się w tym opowiadaniu wyrazić, ale nie sądzę, żeby historia ta naprawdę wbiła się w pamięć, powodowała gęsią skórkę; może dopiero na ostatnich sześciu czy ośmiu stronach.URODZI SIĘ W DOMU*To zapewne jedyne opowiadanie w tej książce napisane na zamówienie.John Skipp i Craig Spector (The Light at the End, The Bridge plus kilka innych dobrych powieści z gatunku splatterpunk) wystąpili z pomysłem stworzenia antologii opowiadań na temat tego, co by było, gdyby zombie z trylogii George'a Romero “Umarli" (“Noc żywych trupów", “Świt umarłych", “Dzień umarłych") przejęły władzę nad światem.Pomysł wypalił z mego umysłu niczym raca “rzymskich ogni", a opowiadanie, którego akcja rozgrywa się na przybrzeżnych wyspach w Maine, jest tego wynikiem.MÓJ ŚLICZNY KUCYKNa początku lat osiemdziesiątych Richard Bachman mozolił się nad powieścią zatytułowaną (tak w każdym razie uważam) “Mój śliczny kucyk".Powieść traktowała o niezależnym płatnym zabójcy, Clivie Banningu, który dostaje zlecenie wynajęcia podobnych sobie psychopatów i zabicia na przyjęciu weselnym pewnej liczby osób, bardzo wysoko postawionych w światku przestępczyni.Banning i jego ludzie wykonują zadanie, zamieniając wesele w krwawą łaźnię, a następnie są wyłapywaniprzez swych mocodawców i po kolei likwidowani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]