[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słuchaj uważnie, moja żo­no, moja ukochana.- Tak.Okej.Jestem spokojna.Źle cię słychać, ale nie szkodzi.- Zadzwoń do Chekova i powiedz: stan pogotowia.- Arre! Jesteś na pogotowiu?!- Zapamiętaj: stan pogotowia.- Okej: pogotowie.- Powiedz mu, że Klingoni coś zwęszyli.- Pewnie sami śmierdzą.Czyli że co?- Błagam cię, kochana.- Wszystko mam.Zapisałam ołówkiem jedno i drugie.- Powiedz mu, żeby Scotty namierzył mój sygnał i że­by mnie jeszcze raz teleportował.- Niebywałe! Nawet teraz nie możecie się oderwać od tej głupiej zabawy!- Kochana, to pilne.Niech mnie teleportuje.Chekov rzucił wszystko i wsiadł do samochodu.Gubił ogon zgodnie z instrukcją: objeżdżał ronda, ignorował czer­wone światła, rozmyślnie skręcił w złą przecznicę, zatrzymywał się i zawracał, krążył, ile się dało, żeby się upewnić, że nikt się do niego nie przylepił, a na autostradzie powtarzał numery Zulu.Kiedy już miał absolutną pew­ność, że nikt za nim nie jedzie, ruszył prosto w kierunku miejsca spotkania.Len Deighton to pikuś, pomyślał.Za­wiadomcie Le Carrégo.Zjechał z autostrady na boczną drogę.Spomiędzy drzew wyłonił się mężczyzna, czysty i elegancki.Zulu.Chekov wyskoczył z auta i objął przyjaciela, całując go w oba policzki.Ostry zarost Zulu drapał go w wargi.- Myślałem, że ci urwało ramię albo że będziesz miał krwawiącą ranę postrzałową, albo chociaż sińce pod ocza­mi - powiedział.- A ty jesteś wystrojony jak do teatru, brakuje ci tylko peleryny i laseczki.- Misja zakończona - zameldował Zulu, klepiąc się po kieszeni na piersi.- Wszystko w porządku.- Wobec tego co miał oznaczać ten numer ze „stanem pogotowia”?- Przecież nie zawsze dochodzi do realizacji najgorsze­go scenariusza.W samochodzie Chekov przeczytał nazwiska, miejsco­wości, daty, które przekazał mu Zulu w brązowej kopercie.Było tam więcej informacji, niż oczekiwał.Z tego anoni­mowego punktu w Midlands padało światło na pewne za­bite deskami wsie i miejskie zaułki w Pendżabie.Zorgani­zuje się obławę i co najmniej paru wichrzycieli nie znaj­dzie już ciemnych kryjówek.Zagwizdał z podziwu.Zulu, który siedział na miejscu pasażera, pochylił głowę.- Lepiej ruszajmy.Nie trzeba kusić losu.Jechali przez Śródziemie na południe.Wkrótce po tym, jak zjechali z autostrady, Zulu powie­dział:- Nawiasem mówiąc, wypisuję się.Chekov zahamował.Między domami po lewej stronie majaczyły wieże Wembley.- Co takiego?! Dałeś się przekabacić tym ekstremi­stom?- Chekov, nie bądź głupi.Po co komu ekstremiści, kiedy w Delhi giną ludzie? Setki, a może nawet tysiące.Skalpuje się Sikhów i pali żywcem na oczach rodziny.Chłopców też.- Wiemy o tym.- Wobec tego wiemy też, kto się za tym kryje.- Nie ma żadnych poszlak - Chekov powtarzał wyty­czne.- Są naoczni świadkowie i zdjęcia - powiedział Zulu.- Wiemy o tym.- Są tacy, którzy uważają - Chekov cedził słowa - że po tym, co spotkało Indirę, Sikhowie zasłużyli na to wszy­stko.Zulu zesztywniał.- Mam nadzieję, że znasz mnie trochę lepiej, Zulu - mówił Chekov.- Zulu, zrozum.Całe nasze życie.- Żadnego działacza Kongresu nie postawiono w stan oskarżenia - przypomniał mu Zulu.- Pomimo wszystkich dowodów współudziału.W związku z tym wycofuję się.Ty też powinieneś to zrobić.- Jak zostałeś takim wielkim radykałem, to dlaczego przekazałeś mi tę listę?! Dlaczego zatrzymujesz się w pół drogi?- Jestem zwyczajnym agentem - powiedział Zulu, otwie­rając drzwi.- Wszyscy terroryści są moimi wrogami.Oka­zuje się jednak, że w twoim wypadku, w pewnych okolicznościach, tak nie jest.- Zulu, psia krew, wsiadaj! - krzyknął Chekov.- Po­myśl o swojej karierze! O żonie i czterech chłopakach, których masz na utrzymaniu! O kumplach! Chcesz mnie zostawić?!Ale Zulu już nie słyszał.Chekov i Zulu nie spotkali się więcej.Zulu osiadł w Bom­baju.W miarę jak w tym bogatym mieście sukcesu w se­ktorze prywatnym rósł popyt na ochroniarzy, rozrastały się i kwitły jego firmy: Tarcza Zulusa i Oszczep Zulusa.Spło­dził jeszcze troje dzieci, samych chłopców, i po dziś dzień jest szczęśliwy ze swoją żoną.Chekov natomiast nigdy się nie ożenił.Mimo to nadal odnosił sukcesy w wybranej profesji.Stale awansował.Lecz pewnego dnia w maju roku 1991 przez przypadek był w grupie towarzyszącej panu Rajivowi Gandhiemu pod­czas wizyty w południowoindyjskiej wiosce Śriperum-budur, gdzie Rajiv miał wygłosić przemówienie na przed­wyborczym wiecu.Nie podjęto szczególnych środków bezpieczeństwa.Świadomie, Rajiv bowiem uważał, że podczas poprzedniej kampanii wyborczej służby specjalne stworzyły zbyt wysoką barierę między nim i wyborcami.Tym razem zadecydował, że wyborcy muszą czuć jego bliskość.Po przemówieniach cała świta Rajiva zeszła z po­dium.Chekov, który szedł kilka kroków za nim, spostrzegł, że z tłumu wysunęła się drobna, uśmiechnięta, tamilska kobieta.Uścisnęła Rajivowi dłoń, ale jej nie puściła.Chekov pojął, dlaczego kobieta się uśmiecha.Świadomość ta sprawiła, że czas stanął w miejscu.Ponieważ czas się zatrzymał, Chekov mógł dokonać paru spostrzeżeń.Ci tamilscy rewolucjoniści nie przyje­chali z Anglii, zauważył.Więc jednak w końcu nauczyli­śmy się produkować coś w kraju i już niepotrzebny nam import.Przyjdzie się pożegnać z tym niezawodnym tema­tem konwersacji podczas bankietów.I w nieco lżejszym duchu pomyślał: Nie jest ważne, jak się umiera, ale jak się żyło.Wszystko dokoła niego rozpłynęło się w powodzi świat­ła.Znalazł się na mostku Enterprise’a.Wszystkie ważne postacie były na swoich miejscach.Z przodu siedzieli obok siebie Zulu i Chekov.- Straciliśmy osłony! - zameldował Zulu.Na głównym ekranie ujrzeli, jak z ciemności wyłania się Drapieżny ptak Klingonów i przygotowuje się do ataku.- Jedno trafienie i po nas! - krzyknął doktor McCoy.- Jim, zrób coś! Wydostań nas stąd!- To nielogiczne - zauważył pierwszy oficer Spock.- Stopień uszkodzeń naszego napędu wyklucza osiągnięcie prędkości nadświetlnej.Sam napęd planetarny nie wystar­czy, by umknąć Drapieżnemu ptakowi.Jedynym logicz­nym rozwiązaniem jest bezwarunkowe poddanie się.- Poddać się Klingonom?! Ty zimnokrwisty kalkulato­rze ze szpiczastymi uszami! Czy ty nie wiesz, jak oni traktują swoich jeńców?!- Baterie fazerów wyczerpane - meldował Zulu.- Zdol­ność do ataku: zero.- Czy mam podjąć próbę nawiązania kontaktu z do­wódcą Klingonów? - zapytał Chekov.- Lada chwila mo­gą otworzyć ogień.- Dziękuję, Chekov - powiedział kapitan Kirk.- Oba­wiam się, że to nie będzie konieczne.Tym razem jesteśmy zmuszeni odegrać najgorszy scenariusz.Wszyscy na stanowiska.Utrzymać kurs!- Przeciwnik otworzył ogień, sir - poinformował Zulu.Chekov chwycił dłoń Zulu w zwycięskim uścisku, pod­czas gdy rozpędzone kule śmiercionośnego światła zbliża­ły się do Enterprise’a.FAN1Absolutnie-Mary była najmniejszą kobietą, poza karli­cami, jaką Poplątany kiedykolwiek widział.Drobniutka sześćdziesięcioletnia Hinduska z siwiejącymi włosami ściąg­niętymi w skromny koczek unosiła czerwony brzeg białe­go sari, mozolnie wspinając się po schodach prowadzą­cych do kamienicy, piętrzących się przed nią niczym Alpy.- Nie - powiedział na głos, ściągając brwi.Szukał bar­dziej odpowiednich szczytów.O, znalazł! - Ghaty - oznaj­mił z dumą.Wyraz pochodził ze szkolnego atlasu, sprzed wielu lat, kiedy Indie wydawały się tak odległe jak raj.(Teraz raj był jeszcze dalej, Indie zaś, a także piekło, bar­dzo się przybliżyły.) - Ghaty Zachodnie, Ghaty Wschod­nie, a teraz Ghaty Kensingtońskie - wyliczał, rechocząc.- Góry.Stanęła przed nim w holu wyłożonym dębową boazerią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl