[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postanowiliśmy być drzewami w lesie, rosnącym od trzech tysięcy cykli.Niełatwo być drzewem, drzewem szczególnego gatunku, i niełatwo tworzyć las z niezliczonych, różnych gatunków, przemieszanych z sobą, a przy tym niepowtarzalnych, odrębnych jak jeżyna i bukale ten las trzeba stworzyć tak, by pewnego dnia jeżyna nie wyparła w nim buka.Tak mówił Piris - i długo jeszcze wyjaśniał, jakim gatunkiem drzewa jest on sam, jakim jest Chlo, a jakim gatunkiem młodych pędów są ich synowie.Mówił o lesie, o dziewiczym lesie krzewiącym się bujnie na Gayhirnie od trzech tysięcy cykli.Wreszcie w mroku zapadającego wieczoru Gaynesowi zdawało się, że także jest drzewem.Nadal nie wiedział, jakimi owocami obrodzi, jaki jest kolor jego liści i rzeźba jego kory, jak głęboko w glebę sięgają jego korzenie.Ale był drzewem.Dziwnym drzewem, które nazywano “Gaynes".Zatrzymali się w Ośrodku Mieszkalnym, mniej więcej tak dużym jak Nahic, i tu spotkali Śmierć.Dla Gaynesa był to wstrząs i skutki tego wstrząsu d fugo jeszcze odczuwał z coraz większą intensywnością, aż do końca - aż do dnia, kiedy ujrzał w sobie własne odbicie.Ośrodek nazywał się Gaelta.Kilkaset domów w rozsypce na zboczach kończącego się łańcucha gór, wokół skrzyżowania dróg mającego kształt gwiazdy; najszersza, najważniejsza arteria biegła równiną daleko na północ, aż do następnej skalnej bariery.Równolegle do tej drogi ciągnęły się podwójne tory ślizgowca.W Gaelcie nie było Postoju dla podróżnych, ale większość domów posiadała pokoje gościnne Piris zatrzymał pojazd przed Jednym z takich domów i wraz z Chlo i małym Mahilikiem doznał serdecznego przyjęcia.Wyznaczyli sobie spotkanie nazajutrz rano.Gaynes i Lone oddalili się, podążając ku centrum Gaelty, by tam szukać schronienia.Nie uszli daleko.Girlandy świateł wokół jednego z domów na skalnym tarasie przyciągnęły Ich jak płomień świecy przyciąga ćmę.Światła i śpiewy, odgłosy muzyki.Lone zapukała i natychmiast im otworzono.Na progu stanął wysoki, szczupły mężczyzna o krótko ostrzyżonych włosach.W jego oczach migotały jeszcze wesołe iskierki; przed chwilą śmiał się jak ci za jego plecami, których śmiech rozbrzmiewał na tle muzyki.Sala była obszerna, zdobiły ją papierowe kwiaty i błyskotki.Tłoczyło się tu około dwudziestu osób, mężczyzn, kobiet i dzieci.Do tańca przygrywało dwóch flecistów i gitarzysta, a w rytm muzyki pląsały dwie dziewczynki, nagie pod tunikami z woalu.Miały wdzięk giętkich, rozfalowanych traw, poddających się pieszczocie wiatru.Na ich drobnych piersiach, na brzuchu namalowane były liliowe arabeski i kwiaty o rozwiniętych płatkach.Spirale połyskliwych lian wspinały się po ich nogach i udach aż do bioder.Pośrodku pokoju stało łóżko.Leżał na nim starzec, zmęczony życiem, z twarzą jakby wykutą w kruchym, bladym kamieniu.- Urządzamy dziś święto na cześć człowieka, który ma umrzeć - powiedział stojący w drzwiach mężczyzna.- Wejdźcie.Lone nie zdążyła się odezwać.Weszła pociągając Gaynesa za rękę.Zdezorientowany Gaynes poczuł się trochę nieswojo - ale zachęcający uśmiech Lone, mocny uścisk jej ręki sprawiły, że pozbył się nieśmiałości.Powitały ich uśmiechnięte spojrzenia.Krótko ostrzyżony mężczyzna podprowadził Gaynesa i Lone do starca, dziewczynki nie przerwały tańca, muzyka grała, rozbrzmiewały śmiechy i głośne rozmowy.- On nazywa się Ouvie, a ja jestem Jerda, jego najstarszy syn - wyjaśnił szczupły mężczyzna.- Jesteśmy szczęśliwi, że możemy być przy nim, kiedy odchodzi - rzekła Lone.- On także jest szczęśliwy - powiedział Jerda.- Słyszy i widzi.Twarz Ouviego pokrywała sieć zmarszczek, wśród których ginęły i usta, i rozpłaszczony nos.Oczy, przeciwnie, jarzyły się wesołym, żywym płomieniem.To błyszczące spojrzenie spoczęło najpierw na Lone, potem na Gaynesie, i starzec niedostrzegalnie skinął głową, jak gdyby ich pozdrawiał albo wyrażał zadowolenie z tego spotkania.Zmarszczki poruszyły się i rozsunęły w miejscu, w którym przypuszczalnie znajdowały się usta.Powiedział głosem zdartym, załamującym się, ale całkiem wyraźnie:- Wielu podróżnych odwiedziło ten dom.Jesteście ostatni, których widzę.i to dobrze.Macie sympatyczne twarze.- Pan jest bardzo stary - rzekła z podziwem Lone- Nie skończyłem jeszcze dziewięćdziesiątego dziewiątego cyklu.Cóż.Zamilkł na chwilę.Żywe oczy zasnuły mu się jakby żalem i znów rozbłysły.Dziewczynki przestały pląsać i zdyszane usiadły na szerokiej sofie.Muzyka zmieniła rytm, wiele par zaczęło tańczyć.Ouvie ponownie zabrał głos, pytał Lone i Gaynesa, skąd przybyli i dokąd się udają.Opowiedzieli mu więc o krainach, które przemierzyli od momentu wyjazdu.Gaynes, gdy minęło początkowe zaskoczenie, czuł się niemal dobrze, chociaż to święto na cześć śmierci przyprawiało go o suchość w gardle.Podano im coś do picia i do jedzenia.Posilili się nie opuszczając wezgłowia umierającego, wciąż gotowi zaspokajać jego ciekawość.Po pewnym czasie Lone zapytała:- Ouvie, co pan znajdzie tam, w zaświatach?Starzec błysnął okiem jak ktoś, kto zamierza spłatać figla i z góry na to się cieszy.Spod warstwy zmarszczek i głębokich bruzd dobył się jego głos:- Któż to wie? Któż to wie, dzieweczko? Za życia nigdy nie wiedziałem, z czego będzie zrobiona osnowa przyszłości.dziwne by to było, gdybym teraz nagle dowiedział się, jak tam jest, po drugiej stronie.Replika wywołała śmiech słuchaczy.Dwoje małych ciemnoskórych dzieci oparło się o krawędź łóżka i przypatrywało się Ouviemu; być może czekały na chwilę, w której rysy starca zastygną, jak czekałyby na śnieg wyglądając przez okno.Obie nagie tancereczki uciekały przed goniącymi je chłopcami.- W niektórych klanach mówi się o Bogu w zaświatach - powiedziała Lone.Ouvie lekko skinął głową.- Gdyby ludzie, którzy wymyślili tego Boga, mieli go w sobie, pokochałbym ich.Wówczas uznałbym to za piękny wynalazek.Zbliżył się Jerda i zaproponował mu coś do picia, ale starzec odmówił.Wieczór ciągnął się dalej, wśród zgiełku, przy muzyce i tańcach.Jedni przychodzili, inni wychodzili pozdrowiwszy uprzednio Ouviego.Początkowo Gaynes i Lone tańczyli razem, przytuleni do siebie, potem rozdzielili się wciągając innych do zabawy.W nocy małe tancerki zasnęły, objąwszy się, w kącie sofy.Ich ozdobny makijaż rozmazał się, rozpłynął.Nieco później spostrzegli, że Ouvie nie żyje.A jeszcze później, w pokoju dla podróżnych, Gaynes wziął Lone brutalnie, jak gdyby gwałtownością tego aktu starał się zetrzeć błękitny ślad śmierci, o którą się otarł, którą został skalany i którą odtąd wciąż będzie kalany - i wiedział o tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]