[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Możecie iść na urlop.Upłynie parę dni, zanim dostaniemy opinię grafologów i raport z rewizji.Ja tymczasem zrobię coś, co nie przyszło do głowy tym nowojorskim krawężnikom.— Co takiego, panie dyrektorze?Western uśmiechnął się, wyraźnie z siebie zadowolony.— Zlecę zespołowi psychologów rozpracowanie doktora Jasona Keena.Garret milczał.— Współcześni psycholodzy potrafią niemało.Wystarczy, że spojrzą na biografię faceta i z dziewięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem ustalają, czy miał skłonności samobójcze.— Wskazał na teczką.— Rozmowy z kolegami, znajomymi czy nawet żoną nie mogą zastąpić analizy wykonanej przez eksperta.Możecie więc iść na urlop, Garret, a jak wrócicie, będziemy dysponować szerszym obrazem, czy jak wolicie poglądem na sprawę.Garret zastanowił się.— Czy ta sprawa nie jest pilna, panie dyrektorze?Western skinął poważnie głową.— Ależ oczywiście, że jest.Pracuję w firmie trzydzieści lat i przez ten czas zdążyłem się nauczyć, że jeśli sprawa jest pilna, to nie znaczy, że tłum agentów musi biegać w tę i z powrotem jak kury z odciętymi głowami.To bezproduktywne.Najpierw trzeba zebrać wszystkie informacje, przeanalizować je, a potem dopiero działać.Zapatrzył się w sufit.— Kiedy wrócicie z urlopu, będziemy gotowi do podjęcia dalszych działań.Jeśli okażą się one konieczne.Pochylił się raptownie, mrużąc oczy.— W tej sprawie jesteście odpowiedzialni bezpośrednio przede mną, Garret.Wydałem już polecenie waszemu bezpośredniemu przełożonemu.Czy to jest dla was jasne?— Tak, jest panie dyrektorze.— Świetnie.Życzę udanego urlopu.Kiedy Garret zamknął za sobą drzwi, Western sięgnął do zabezpieczonego przed podsłuchem telefonu i wybrał numer w Waszyngtonie.Rozmówca podniósł słuchawkę od razu.— Sprawa, o której rozmawialiśmy wczoraj wieczorem, jest już zamknięta.Tak, przydzieliłem do niej agenta specjalnego Redbirda.Tak.To czystej krwi Indianin z plemienia Irokezów.Nowicjusz.Poza tym w poniedziałek wyjeżdża na dwutygodniowy urlop.Tak, wszystko przez tę gównianą ustawę o obowiązku zatrudniania członków mniejszości etnicznych.Jeszcze trochę i będziemy musieli przyjmować jednookich Eskimosów.Roześmiał się.— Spokojna głowa.Ten Redbird naprawdę wolno myśli, a w tej sprawie będzie podlegał bezpośrednio mnie.Zawsze do usług.W sekretariacie oprócz Moyi była jeszcze jedna kobieta: niska, ciemnowłosa i pulchna.Garret rozpoznał urzędniczkę z działu księgowości.Zafrasował się, bo nie pamiętał jej imienia.Od razu odgadła przyczynę jego zakłopotania.— Cześć, jestem Janet.— Cześć.Redbird.Roześmiała się.Jej twarz nagle wyładniała.— Tak, wiem.To imię łatwiej zapamiętać niż Janet.Garret zwrócił się do Moyi.— Czy często się zdarza, że młodszy agent podlega w jakiejś sprawie bezpośrednio Asystentowi Zastępcy Dyrektora?Potrząsnęła głową.— Bardzo rzadko, ale zdarza się.Garret przyjął to do wiadomości.— Wyjeżdżam na urlop na dwa tygodnie.Zobaczymy się po moim powrocie.— Dokąd się wybierasz? — spytała sekretarka.Przyjrzał się rozmówczyniom, jakby zastanawiając się, czy może im powierzyć jakąś ważną tajemnicę.— Zamierzam pokonać Szlak Łez — rzekł w końcu.Popatrzyły na siebie, nie rozumiejąc, o czym mówi.— Pochodzę z ludu Irokezów, który od niepamiętnych czasów zamieszkiwał Południowy Zachód.Wbrew solennym obietnicom i podpisanym traktatom, w 1830 roku Kongres przyjął tak zwaną Ustawę o Przesiedleniu, na mocy której skonfiskowano naszą ziemię i zmuszono nas do przeniesienia się do Oklahomy.Zima tego roku była straszna.Tysiące ludzi umarło w drodze.Każdy Irokez musi raz w życiu przemierzyć Szlak Łez, aby zrozumieć swoich przodków.Garret wygłosił to wszystko spokojnym, pozbawionym gniewu głosem, ale mimo to w powietrzu dało się wyczuć lekkie napięcie.— Weźmiesz parę skalpów po drodze? — spytała z uśmiechem sekretarka, żeby rozładować atmosferę.Odpowiedział uśmiechem i potrząsnął głową; w drzwiach zatrzymał się i odwrócił.— Czy wiecie, kto nauczył Indian brać skalpy?Kobiety milczały.— Pierwsi europejscy osadnicy.Ustanowili nagrodę za każdego zabitego indiańskiego mężczyznę, kobietę lub dziecko.Żeby dostać nagrodę, trzeba było pokazać skalp.A my uczyliśmy się.Szybko.— Nie wiedziałam — powiedziała cicho Janet.— Niewielu ludzi o tym wie.I niewielu wie, że w naszych czasach skalpy mogą przyjmować różne formy.25Lisa po raz pierwszy poczuła lęk w obecności Ruth.Nie była to obawa o siebie, ale coś głębszego.Wyczuwała gniew wzbierający w ciele policjantki.Widziała go w jej oczach.To było jak wsłuchiwanie się w powolne tykanie bomby zegarowej.Siedziały po przeciwnych stronach stołu w kuchni.Ruth przyszła dopiero parę minut temu.— Lepiej usiądź — powiedziała napiętym głosem.— Mam złe nowiny.Lisa spełniła polecenie i z biciem serca wysłuchała relacji Ruth o tym, że FBI przejęło dochodzenie.— Więc może ktoś naprawdę potraktował poważnie sprawę zniknięcia Jasona — powiedziała cicho Lisa.— Akurat! — warknęła Ruth.— Ktoś chce ukręcić sprawie łeb i schować go tak, żeby nikt nigdy go nie znalazł.— W takim razie po co powierzają sprawę FBI? Czy oni nie są najlepsi?Ruth uśmiechnęła się smutno.— Tak, kiedy chcą.Mogą przydzielić do sprawy pięć tysięcy agentów specjalnych.A przydzielili jednego, i to tak zielonego, że bez pomocy nie będzie umiał przejść przez ulicę.Lisa nadal nie rozumiała.— Ale z tymi informacjami, które już masz.Ruth położyła dłoń na teczce.— Wszystkie informacje są tutaj oraz w zakamarkach komputera Binga, dobrze zabezpieczone.Dopiero dzisiaj po południu miałam złożyć raport, razem z podaniem o zezwolenie na wyjazd do Knoxville.Przekazałam FBI tylko początkowe raporty.Nie wiedzą nic o pilocie i byłym oficerze marynarki wojennej, który śledził twojego męża.Lisa oparła się o krzesło, żeby ogarnąć wszystko, co usłyszała.— Naprawdę sądzisz, że FBI chce zatuszować sprawę?— Tego nie powiedziałam.W ciągu ostatnich dwudziestu paru lat Federalne Biuro Śledcze stało się godną zaufania i skuteczną agendą rządową.Ale pracuje tam wiele tysięcy agentów, a wśród takiej liczby zawsze się znajdzie parę zgniłych jabłek.Wydaje mi się, że ktoś posługuje się jednym z tych jabłek, albo nawet kilkoma.— Kto taki, na przykład?Ruth wzruszyła ramionami.— Ktoś wysoko postawiony w Prokuraturze Generalnej, kto nadzoruje funkcjonowanie FBI.albo jakiś minister.Pamiętasz, co powiedział Henry Wells, kiedy od niego wychodziłyśmy? Że fałszerstwa nie dokonała jedna osoba?— Pewnie.Dodał, że to musiała być duża i silna instytucja.Na przykład agencja federalna.Sądzisz, że mogło to być FBI?— Nie, oni by tego nie spartaczyli.To robota kogoś innego.Kiedy okazało się, że fałszerstwo wyszło na jaw, ten ktoś zaczął pociągać za sznurki, żeby przyhamować śledztwo.FBI będzie prowadzić dochodzenie, ale w ślimaczym tempie.Lisa uświadomiła sobie, co to znaczy.Po chwili ukryła twarz w dłoniach.Nie rozpłakała się jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl