[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A gdzie kapelusze?- W szoferce - skwapliwie poinformował go Sally.- Przydadzą się nam chwilowo.I jeszcze jedno, skąd macie ten samochód?- Pożyczyliśmy - przyznał potulnie Billy.- A kierowcę, który nie chciał się na to zgodzić, przywiązaliśmy do drzewa.Profesor, książę i kucharz zajęli miejsca w samochodzie.Bartolini przekręcił kluczyk w stacyjce.- A teraz gazu! - krzyknął i włączył pierwszy bieg.- Od kiedy masz prawo jazdy? - zdziwił się Gąbka.- Nie mam.Ale jakoś to będzie.W czasie wyprawy do krainy mypingów Smok dał mi kilka lekcji.Trzymajcie się mocno, bo pojedziecie z demonem kierownicy!Gangsterzy odprowadzili ich ponurymi spojrzeniami aż do najbliższego zakrętu.Spoza chmur ukazał się księżyc.- Warto by się przespać - mruknął Sally.- W tej chwili nie mamy nic lepszego do roboty.Rozdział XXVCZARNA DZIURAGdyby myśli i pragnienia pasażerów mogły się przyczynić do zwiększenia szybkości samochodu, zdobyczny wóz meblowy gnałby co najmniej z szybkością rakiety kosmicznej.Ale i bez tego star, który dwukrotnie w ciągu pół godziny zmienił właściciela, pożerał przestrzeń niczym rajdowy porche Sobiesława Zasady.Ostre zakręty i wzniesienia nie stanowiły dla niego żadnej przeszkody.W ciągu krótkiego czasu Bartolini złamał tyle przepisów kodeksu drogowego, że gdyby mu przyszło płacić mandaty, do końca życia nie wygrzebałby się z długów.Jasno oświetlona gospoda „Pod Rumcajsem” śmignęła do tyłu.Bartolini pochylił się ku przodowi, aby nie przeoczyć drogowskazu z napisem „Rancho Texas”.Z głośnym piskiem opon samochód skręcił na boczną drogę, pełną kałuż i wybojów.Zdemolowawszy bariery kilku mostków i rozwaliwszy kilka znaków drogowych, ciężarówka wypadła na polankę z namiotami.- Stój - krzyknął książę.- Jesteśmy na miejscu!- Wiem o tym, ale muszę nawrócić - odparł Bartolini i skręcił w lewo, rozszarpując oba namioty na strzępy.Samochód podskoczył jak piłka i znów znalazł się na drodze.Kierowca z całą siłą nacisnął pedał hamulca.Trójka pasażerów stuknęła głowami o przednią szybę.Byli u celu!- Maski i kapelusze-wrzasnął kucharz.- Pietruszka nie śmie nas poznać, bo inaczej zabije Smoka.- Chodźcie szybko, niedorajdy - krzyczał oczekujący ich na ganku Joe.- Brać smoka i do paki! Spieszcie się!Biegnący na przodzie Bartolini schylił się, pchnął bandytę głową, jak byk atakujący toreadora, i wpadł do wnętrza domu.Zbity z nóg Pietruszka rozciągnął się na deskach werandy, nie zdążywszy nawet krzyknąć.Silny cios napastnika i zdumienie wywołane nagłym atakiem, odebrały mu na chwilę mowę.- Idioci! - wrzasnął wreszcie.- Smoka macie brać, a nie mnie.Pijani jesteście czy co?Nie mówiąc ani słowa, książę i profesor zdjęli kapelusze i ściągnęli maski z twarzy.W świetle bijącym z okna domu Pietruszka zrozumiał, że wszystko przepadło.Oto zamiast swych podwładnych miał przed sobą Gąbkę i Kraka, którego surowe spojrzenia nie wróżyły mu niczego dobrego.Powstał z desek, otrzepał ubranie, poprawił krawat i wolnym krokiem wszedł do mieszkania.Bartolini, klęcząc przy Smoku, płakał rzewnymi łzami.- Coś ty mu zrobił, coś ty zrobił? - jęczał kucharz, zupełnie załamany widokiem przyjaciela, który obwiązany łańcuchem leżał nieruchomo na dywanie.Pietruszka cisnął kluczyk na ziemię i usiadł przy stole.- Możesz go rozwiązać - powiedział.- Nic mu nie będzie, pośpi sobie tylko przez dziesięć dni.- Za to ty posiedzisz dziesięć lat - rzekł książę.Joe spojrzał na niego spode łba.- Porozmawiajmy jak mężczyźni.Ile chcecie?- Nie rozumiem.- Nie będę się targować.Odpalę wam sporą sumkę, a wy puścicie mnie wolno.Zgoda?Bartolini uniósł się i z zaciśniętymi pięściami podskoczył do Pietruszki.- Ty podła kreaturo! - krzyczał w napadzie wściekłości.- Ty skrzynio gnijącej kapusty, ty grzmęciu chacharowaty! Gdybym nie chciał sobie rąk powalać, to bym cię tak poczęstował po tym zbójeckim łbie, że rodzona małżonka by cię nie poznała.Że też taka zgaga chodzi po tym pięknym świecie! ‘ Krak położył mu dłoń na plecach.- Uspokój się, Bartłomieju.Szkodą twoich nerwów.Załatwimy to zgodnie z prawem.Ujął w dłoń słuchawkę telefonu i wykręcił numer najbliższego posterunku MO.- Halo, Milicja? Tu mówi książę Krak.Dzwonię z „Rancho Texas”; Proszę natychmiast aresztować groźnego przestępcę.Jego trzej pomocnicy są przywiązani do drzew w lesie, przy drodze.Znajdziecie ich łatwo, tylko pośpieszcie się, bo inaczej drzewa mogą uschnąć z obrzydzenia.Dziękuję.Odłożył słuchawkę i zwrócił się do przyjaciół:- Będą tu za dwadzieścia minut.Obwiązanie Pietruszki łańcuchem i przymocowanie go do krzesła nie zajęło im wiele czasu.Mieli już wprawę.Wiadomo, że trening jest połową sukcesu.Gąbka włączył telewizor.- Żeby ci się nie nudziło, obejrzyj sobie transmisję z Sopotu.Dziś jest koncert laureatów.- Litości! - zawołał Joe.- Nie bądźcie aż tak okrutni!- A teraz szybko do szpitala - zarządził książę.- Nie wiadomo, czym go ten drab poczęstował.Z trudem wynieśli bezwładnego Smoka i umieścili w pace samochodu.- Ja zostanę przy nim - rzekł profesor - i będę robił sztuczne oddychanie.A wy siadajcie do szoferki.Walimy setką na sygnale.Każda chwila jest droga.Bartolini wcisnął pedał gazu aż do deski.Żeby tylko nie spotkać lotnej z radarem - pomyślał i mocno ujął w dłonie kierownicę.* * *Latający talerz „HORTEX”, przeznaczony do patrolowania planety Ziemia, otrzymał ze swej bazy wiadomość, że Naczelny Zarząd Komunikacji Transgalaktycznej zezwala załodze, złożonej z Javoxa, Siluxa i Castrola, na przekroczenie czasoprzestrzeni.- Dobra nasza, chłopaki! - ucieszył się dowódca Javox.- Urzędnicy z NZKT doszli widocznie do przekonania, że należy się nam jakieś małe urozmaicenie patrolu.- Czuję, że znowu wykąpiemy się w jeziorku, nad którym mieszka pustelnik z hecną brodą.Jaki to był wiek ziemskiej ery?- O ile pamiętam, ósmy - odparł nawigator Silux, odznaczający się ogniście rudą czupryną, opadającą mu lokami aż na kark.- Mogę to sprawdzić w komputerze.- Dobrze - zgodził się dowódca.- Jeśli to bydlę znowu nie nawali.Najwyższy już czas posłać go na emeryturę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]