[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hodża Nasreddin nie opierał się dłużej.W kierunku placu mieszczą­cego stragany i kramy kupieckie wyruszyli we trzech.Wraz z Rachimem, którego na bazarową wyprawę nie trzeba było specjalnie namawiać.Jedynie Furkat nie mógł im towarzyszyć, choć miał na to wielką chętkę.Dzień targowy w domu głównego sędziego Pendżykentu rodził wszakże huk roboty, zaś bez doświadczonego w swym rzemiośle pisarka ani aktu poważnego kupna, ani aktu poważnej sprzedaży sporządzić się przecież nie dało.- Wy sobie troszeczkę pospaceruj cię, popatrzcie na wystawione to­wary, popróbujcie chałwy, migdałowych ciasteczek na miodzie, fistaszków, świeżych winogron albo moreli, ja tymczasem odrobinę popracu­ję - oczy Mohammada Maga pojaśniały dawno nie widzianym blas­kiem.- Nie chciałbym, ażeby palce wyszły mi zupełnie z wprawy.A i garść dodatkowych miedziaków też się nam w drodze przyda.Zgodnie z naturą ciągnącą uparcie wilka do lasu Mohammad, który aż do wstąpienia do szajki Jednookiego Poety utrzymywał się z demon­strowania sztuczek magicznych, począł rozglądać się wokoło.Wreszcie wypatrzył to, czego szukał.Obok straganu miejscowego siodlarza do­strzegł starą skrzynkę, nie za wąską i nie za długą, w sam raz.Wyciągnął ją na środek placyku, postawił na sztorc i nie zwracając uwagi na to chy­botliwe podwyższenie zaczął wrzeszczeć z wysoka:- Ludzie rozsądni i mądrzy.Ludzie doświadczeni i wiele w swoim ży­ciu widzący.Chodźcie teraz wszyscy do mnie, albowiem ukażę wam cuda, jakich rozum wasz nigdy ogarnąć nie zdoła.Czy widzieliście kie­dy, aby owoc granatu wyrósł i dojrzał w ludzkim uchu? Hokus-pokus, bul-bul i oto prawdziwy czerwoniutki granat.Czy widzieliście kiedy, aby niewidzialna kokoszka zniosła jajko człowiekowi za kołnierzem? Hokus-pokus, bul-bul i oto świeżutkie jajeczko.Ludzie ciekawi, zbliż­cie się tutaj i patrzcie uważnie, albowiem to, co wam za moment poka­żę, można ujrzeć jedynie w pałacach wielkich władców tego świata.W Bucharze, w Kokandzie lub w Chiwie.Wkrótce placyk wokół skrzynki z szalejącym na niej czarnoksiężni­kiem obrósł potężnym zbiegowiskiem.Mrowiskiem ludzi zamożnych, rzemieślników, pasterzy kóz i owiec, ubogich górali oraz nędzarzy, poza żywotem nie mających niczego.Wszyscy radowali się, klaskali w dłonie, wybuchali głośnym śmie­chem, zwłaszcza że powodów było dosyć.Mohammad Mag przechodził bowiem samego siebie.Zabawiał widzów nie tylko niezwykłymi sztuczkami, lecz i poczuciem humoru nieczęsto okazywanym publicznie.Naśladował chana Kokandu, z wielkim trudem siedzącego na tronie trzęsącym się za byle podmuchem, wyciągał muchy z nosa pierwszego wezyra, pokazywał, jak naczelnik skarbca połyka monety, zamiast wrzucać je do szkatuły emira Buchary, naśladował świątobliwych mułłów obżerających się darami znoszonymi przez wiernych na mogiłę któregoś z potomków Proroka.Uciechom nie było końca.Czapka zbójnika powoli zaczęła napełniać się miedziakami.Trafiały się w niej również i obce monety.Niestety, tak już jest na tym nie najlepiej urządzonym przez Allacha świecie, że tam, gdzie są mrówki, wcześniej czy później zjawić się musi i mrówkojad.W pewnej chwili między bazarowe stragany wkroczył człek o gębie pomarszczonej niczym ubiegłoroczna śliwka, z kozią bródką, cały obwieszony kindżałami.Jeden ze strażników Ałajarbeka, bogacza z Diabelskiego Zamku.Oczywiście natychmiast dostrzegł sztukmistrza sterczącego na skrzynce i oczywiście rozpoznał go od razu.Wrzeszcząc rzucił się w jego stronę.- Ej, ludzie prawowierni, oto kura wielmożnego Ałajarbeka.Łapcie ją! Już raz uciekła nam z zamku.Ludzie prawowierni, łapcie kokoszę znoszącą zło.znoszącą jajka wiele warte.Za schwytanie zbiega czeka was nagroda.Sowita nagroda z rąk wdzięcznego baja.A także zwolnie­nie od niektórych danin.Ludzie prawowierni, łapcie kokoszę Ałajar­beka! Nie pozwólcie jej uciec!Wywijając potężnym batogiem na prawo i lewo, smagając gapiów po głowach, po ramionach, po plecach i po czym się dało, koziobrody strażnik parł do przodu niczym byk szarżujący na czerwoną płachtę.Źle by się to wszystko mogło skończyć dla Maga, gdyby nie przytom­ność umysłu filozofa stojącego w pobliżu.Hodża błyskawicznie po­chwycił ze straganu jakiś pusty worek i zarzucił go na głowę Ałajarbekowego sługi przebiegającego tuż obok.Oślepiony znienacka, popy­chany i okładany kułakami przez tych, których sam batożył przed chwi­lą, koziobrody potknął się i gruchnął jak długi na twarde gliniane klepi­sko.Na środku placu powstało potworne zamieszanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl