[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było ważne, o ile dni Iynne mnie wyprzedziła, ale na pewno nie mogła wędrować przez to pustkowie sama, pozbawiona zapasów żywności.Czyżby Gathea oszukiwała mnie dowodząc, iż Thorg nie miał nic wspólnego z jej zniknięciem? Nikt, nie wyćwiczony w takich wędrówkach, nie zdołałby zajść tak daleko.A przecież Iynne przez całe życie chroniono i osłaniano.Nawet podczas podróży na północ jechała wozem, który specjalnie dla niej wyposażono we wszystkie wygody.Wprawdzie Garn bywał szorstki w mowie i w obejściu, ale dbał o córkę, chociażby przez wzgląd na korzyści, które dla jego małego klanu miało przynieść jej małżeństwo - nie naraziłby więc Iynne nawet na najmniejsze ryzyko.Postanowiłem jeszcze raz rozmówić się z Gathea.Zsunąłem się ze skały i przedarłem przez krzaki na brzeg strumienia, w którym myła ręce.Nie czekała na moje słowa i odezwała się pierwsza:- Znów powracasz do myśli o Thorgu.Sądzisz, że nie wiem, co się stało z twoją panienką ze dworu i że nie obchodzi mnie jej los.Jesteś w błędzie! - Wbiła we mnie płonący wzrok.Pomyślałem o sokole strzegącym swego terytorium przed intruzem.Wyraz jej oczu przywodził na myśl szybki lot tego ptaka i zdecydowany atak.- Wiem jedno: w tamtej świątyni przetrwała moc, która o odpowiedniej porze miała otworzyć drzwi.Jak ci się zdaje, dlaczego tam chodziłam? To ja, ja miałam pójść tą ścieżką! Twoja kuzynka zerwała owoc, który mnie się należał! Jest beznadziejną ignorantką i ani nie wie, ani nie rozumie, z czym się przypadkiem zetknęła.I nie przyniesie jej to pożytku, o nie!- Wiem tylko, że nie mogłaby zajść tutaj sama - nie ustępowałem.- Nie byłaby w stanie.Więc to ja musiałem przegapić jakiś ślad, albo.- Albo wydaje ci się, że cię oszukałam? Dlaczego miałabym to zrobić? Przecież ona ma to, co mnie się należy.Odbiorę jej to! I ucieszę się, jeśli zabierzesz ją z powrotem.Mówię ci, że wtrąciła się nie mając o niczym pojęcia.My zaś dopiero musimy znaleźć początek tropu, a on wcale nie musi biec po powierzchni ziemi!Wstała, otrząsnęła ręce z wody, po czym przesunęła wilgotnymi dłońmi po twarzy.- Nie ma żadnych końskich śladów.- Uparcie trzymałem się jednej myśli.- Mogą to być takie konie, o jakich nawet ci się nie śniło! - warknęła.- Albo inne sposoby podróżowania.Nie sądzę, żeby drzwi, które otworzyła, wychodziły na teren, który teraz przemierzamy.Niemniej jednak źródło znajduje się przed nami.Ponieważ nie znalazłem odpowiedzi na dręczące mnie pytania, znów musiałem uwierzyć Gathei na słowo.Nigdzie nie widziałem Gruu.Albo prowadził zwiad, albo przebywał poza zasięgiem naszego wzroku.Nie oddaliliśmy się zbytnio od wiośnianej kotliny, kiedy natrafiliśmy na drogę, która w jakimś stopniu chroniła nas przed palącymi promieniami słońca i duszącym brzemieniem rozgrzanego powietrza.Była to jeszcze jedna wąska dolina przecinająca skalną pustynię.Ściany wąwozu miejscami zbliżały się do siebie w górze, a nawet stykały i od czasu do czasu chłodny wiatr uderzał nas w twarze, jakby starał się ułatwić nam wędrówkę.W dodatku dna doliny nie tarasowały pozostałości kamiennych lawin i biegło ono prosto na zachód, prawie jak droga.Uważnie szukałem śladów świadczących, że było to dzieło ludzi lub jakichś istot rozumnych, lecz nie znalazłem ich.Gathea szła przed siebie nie zatrzymując się.Odniosłem wrażenie, że nie tylko dobrze wiedziała, dokąd idzie, ale i musiała się śpieszyć.Sam szedłem nieco wolniej, co i raz rzucając okiem na krawędzie wysokiego wąwozu i nasłuchując dźwięków, które nie były chrzęstem naszych butów.Może właśnie dlatego, że tak czujnie badałem otoczenie, zobaczyłem coś, czego mógłbym nie zauważyć, gdybym w poczuciu bezpieczeństwa szedł skrajem naszej doliny lub szlakiem, którym wędrowaliśmy po przejściu przez Bramę.Nie był to ani obraz, ani dźwięk.To coś rozwinęło się wewnątrz mojego umysłu jak myśl, której świadomie nie przywołałem.Trudno opisać te wewnętrzną świadomość czegoś, czego nie mógłbym dostrzec zmysłami.Gdybym wędrował pod palącymi promieniami słońca, pomyślałbym, że upał mnie tak oszołomił, iż widzę jakiś miraż.Podróżnikom przytrafia się to na pustyni, często na ich zgubę, jeśli pod jego wpływem opuszczą drogę.Lecz tutaj wcale nie było tak gorąco, gdyż im dalej szliśmy, tym bardziej zbliżały się do siebie skalne ściany, osłaniając nas swym cieniem, i tym częściej podmuchy wiatru chłodziły nasze ciała.Ale czy człowiek może tworzyć obrazy tylko w swoim umyśle? Wizje nie będące wspomnieniami ani cząstką dobrze znanej opowieści, gdy wielokrotnie usłyszane opisy jakby stają się rzeczywistością? Nie umiałbym odpowiedzieć na te pytania, wiedziałem tylko, że ulotne obrazy pojawiające się przed moimi wewnętrznymi oczyma nie były snem ani nie pochodziły z mojej pamięci.Na przestrzeni kilkunastu kroków dwukrotnie zamknąłem oczy.Idąc po omacku wiedziałem, że nie poruszam się po nagiej skale na bezludnej pustyni.Nie, kroczyłem dobrze znaną drogą, pamiętając, iż muszę wykonać jakieś trudne zadanie, żeby przeciwstawić się złu.Nie było też żadnych skalnych ścian.Kątem oka dostrzegałem, albo tak mi się wydawało, budowle o jaskrawych kolorach, między którymi roiło się od ludzi - chociaż świadczyły o tym tylko drżące cienie.A gdy znów podniosłem powieki, znajdowałem się na dnie wąwozu.Ale nadal pozostały za mną tamte niewyraźne obrazy.Nie wiedziałem, czy Gathea również doświadczyła tego dziwnego przemieszania chwili obecnej i scen z przeszłości.Nie chciałem zresztą jej o to pytać.Postrzeganym przeze mnie obrazom towarzyszył dźwięk.Nie tamta, zatruta słodycz pieśni nocnych śpiewaczek, ale rodzaj szumu - jak gdybym odbierał dalekie wołania, rozkazy czy wezwania do działania jako szepty a nie krzyki.Myślę, że długo błądziłem w labiryncie nakładających się na siebie światów.Kiedy nagle się ocknąłem, niesamowite obrazy zniknęły.Słońce zniżało się ku zachodowi i nasz wąwóz przechodził stopniowo w szeroką dolinę o łagodnych zboczach, równie zieloną jak te, w których osiedlili się nasi współplemieńcy.Wyglądała na krainę, w której nie było miejsca na magię.W pewnej odległości od nas pasło się stado nieznanego mi rodzaju jeleni.Zwierzę stojące na skraju stada podniosło głowę zwieńczoną rozgałęzionymi rogami, które połyskiwały jak wypolerowane srebro.Było większe od jeleni, które widywaliśmy w nadmorskich dolinach, miało jaśniejszą, srebrzystoszarą sierść, oznaczoną ciemniejszymi pasami na przednich nogach.Jeleń odrzucił do tyłu głowę, zaryczał donośnie i rzucił się do biegu.Reszta stada pomknęła za nim, lecz niedostatecznie szybko, gdyż z wysokiej trawy wyłonił się wielki kot.Mógł to być jedynie Gruu.Celnym uderzeniem łapy powalił młodszego, nie obdarzonego tak majestatyczną koroną rogów byka.Kiedy znaleźliśmy się obok drapieżnika, lizał chciwie krew zabitego zwierzęcia.Podniósł na nas wzrok i warknął ostrzegawczo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]