[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ja pierwszy - powtórzył Miro.- To moi bracia.Najpierw ja.Mówił głośno i powoli, żeby zrozumieli.Tłum wciąż płonął gniewem, przynajmniej niektórzy.Wielu jednak miało już dość, wielu wstydziło się, odkrywając w głębi serc potworne czyny, jakich dokonali dzisiejszej nocy, kiedy oddali swe dusze władaniu tłumu.Grego nadal to wyczuwał, nadal był z nimi złączony.Wiedział, że mogą przechylić się w jedną lub drugą stronę: ci rozpaleni furią potrafią jeszcze wzniecić ostatni pożar.albo przeważą ci, którzy ostygli, których rozgrzewał tylko rumieniec wstydu.Miał ostatnią szansę częściowego przynajmniej odkupienia swych win.Dlatego wystąpił, z Nimbem na rękach.- Mnie też - zawołał.- Mnie też zabijcie, zanim podniesiecie rękę przeciw tym braciom i tym drzewom.- Z drogi, Grego, razem z tym kaleką!- Jeśli ich zabijecie, czym będziecie się różnić od Podżegacza? Grego stanął obok Mira.- Z drogi! Spalimy ostatnich i skończymy z tym.Lecz w głosie nie było już takiej pewności.- Za wami szaleje pożar - powiedział Grego.- Zbyt wielu już zginęło ludzi i pequeninos.- Mówił chrapliwie, oddech miał urywany od gryzącego dymu w płucach.Ale słyszeli go.- Las, który zabił Quima, rośnie daleko stąd, a Podżegacz nadal stoi nietknięty.Dzisiejszej nocy nie dokonała się sprawiedliwość.To był mord i masakra.- Prosiaczki to prosiaczki!- Tak? Podobałoby się wam, gdyby było na odwrót? - Grego zbliżył się do jednego z mężczyzn; wyglądał na zmęczonego, niechętnego dalszemu zabijaniu.Zwrócił się wprost do niego, wskazując rzecznika tłumu.- Ty! Chciałbyś ponieść karę za to, co on uczynił?- Nie - mruknął pytany.- Gdyby on kogoś zabił, czy uznałbyś za sprawiedliwe, żeby ktoś inny przyszedł nocą do twojego domu, zabił twoją żonę i dzieci?- Nie.- Kilka głosów razem.- Dlaczego nie? Ludzie to ludzie, prawda?- Nie zabijałem żadnych dzieci - oświadczył rzecznik.Teraz próbował się bronić.„My” zniknęło.Był już tylko człowiekiem, był samotny.Tłum rozpływał się, rozpadał.- Spaliliśmy matczyne drzewo - rzekł Grego.Za jego plecami zabrzmiał piskliwy dźwięk, kilka cichych, wysokich jęków.Dla braci i ocalałych żon jego słowa były potwierdzeniem najgorszych obaw.Matczyne drzewo spłonęło.- To wielkie drzewo pośrodku lasu.w jego wnętrzu były wszystkie ich dzieci.Wszystkie.Las nie zrobił nam żadnej krzywdy, a my przyszliśmy i wymordowaliśmy ich dzieci.Miro postąpił o krok, położył dłoń na ramieniu Grega.Opierał się na nim? Gzy go podtrzymywał?Miro przemówił.nie do Grega, ale do tłumu.- Wy wszyscy.Wracajcie do domów.- Może powinniśmy zgasić pożar - zaproponował Grego.Ale cały las stał już w ogniu.- Wracajcie - powtórzył Miro.- Nie wychodźcie za ogrodzenie.Gniew nie wygasł jeszcze do końca.- Jakie masz prawo nam rozkazywać?- Nie wychodźcie poza ogrodzenie - powiedział Miro.- Ktoś inny przybędzie, żeby bronić pequeninos.- Kto? Policja?Ludzie zaśmiali się z goryczą, ponieważ wielu z nich było policjantami albo widziało policjantów wśród tłumu.- Już są - rzekł Miro.Rozległo się niskie brzęczenie, z początku ciche, ledwie słyszalne wśród huku płomieni, potem coraz głośniejsze.W polu widzenia pojawiło się pięć śmigaczy.Okrążyły tłum, przemykając tuż nad trawą: czasem czarne na tle płonącego lasu, czasem błyszczące odbiciem płomieni.Wreszcie zatrzymały się; wszystkie pięć opadło na trawę.Dopiero wtedy ludzie zaczęli rozróżniać ciemne kształty.Z każdej latającej platformy powstało sześciu pasażerów.To, co ludzie brali za lśniące maszyny zamontowane na śmigaczach, okazało się żywymi istotami, nie tak dużymi jak ludzie, ale i większymi od pequeninos, z wielkimi głowami i wielościennymi oczami.Nie wykonały żadnego groźnego ruchu, po prostu ustawiły się w szeregu przed śmigaczami.Jednak gesty nie były potrzebne.Wystarczył sam ich widok, budzący wspomnienia dawnych koszmarów i opowieści grozy.- Deus nos perdoe! - krzyknęło kilka osób.Boże, przebacz nam.Spodziewali się śmierci.- Wracajcie do domów - polecił Miro.- Nie wychodźcie poza ogrodzenie.- Kto to jest? - Dziecięcy głos Nimba przemówił w imieniu wszystkich.Odpowiedziały mu szepty.- Diabły.- Anioły zagłady.- Śmierć.I wreszcie prawda, z ust Grega, gdyż on wiedział, kim są te istoty.- Robale - oznajmił.- Robale tutaj, pod Milagre.Nie rzucili się do ucieczki.Odeszli, oglądając się lękliwie, cofając przed tymi dziwnymi istotami, których obecności nikt nie podejrzewał, których potęgi mogli się tylko domyślać albo pamiętać z dawnych wideo, oglądanych jeszcze w szkole.To były robale, które kiedyś zniszczyły niemal całą ludzkość, póki ich z kolei nie zgładził Ender Ksenobójca.Książka nazywana Królową Kopca głosiła, że w rzeczywistości były piękne i nie musiały ginąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]