[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Znam dobrze powtórzył, podjechawszy tego młodzieńca.Z porządnej jestszlachty.Zwie się on.Reinmar von Hagenau.625 Potomek może rysy bobrowego kolektora złagodniały odrobinę tego słyn-nego poety? Nie. A czemu to śledzi za nami? Tropem jedzie? Hę? Jakimże znowu tropem uprzedził, parsknąwszy, czerwony goliard. Zlepi-ście czy jak? Toć z boru wyjechał! Gdyby tropił, jechałby duktem, po śladach. Niby, hmmm, prawda.I znacie się, mówicie? Jak amen w pacierzu potwierdził wesoło goliard. Przecie ja jego imię wiem.A on moje.%7łe zwę się Tybald Raabe.No, rzeknijcie, paniczu Reinmarze, jak się zwę? Tybald Raabe. Widzicie?W obliczu niezbitego dowodu kolektor odkaszlnął, poprawił bobrowy kołpak, naka-zał żołnierzom, by odstąpili. Wybaczcie, hmm.Wierę, nazbyt ostrożnym.Ale muszę być czujny! Więcejrzec mi nie lza.Cóż, panie Hagenau, możecie.626.jechać z nami dokończył ochoczo goliard, wcześniej przesławszy Reyne-vanowi nieznaczne mrugnięcie. My do Barda.Wspólnie.Bo to w kupie razniej i.bezpieczniej.* * *Orszaczek posuwał się wolno, wyboista leśna droga ograniczała tempo zaprzęgu dotakiego, któremu bez żadnego trudu mogli sprostać piesi, czterej pątnicy z kosturamii ciągnący mały wózek czterej franciszkanie.Pątnicy wszyscy, jak jeden mąż, mieli no-sy sinoczerwone, dowodnie świadczące o zamiłowaniu do trunków i innych grzechachmłodości.Franciszkanie byli ludzmi młodymi. Pątnicy i Bracia Mniejsi wyjaśnił goliard też zmierzają do Barda.Do świę-tej Figury na Górze, wiecie, Madonny Bardzkiej.627 Wiem przerwał Reynevan, upewniając się, czy ktoś nie słucha, zwłaszczajadący obok czarnego furgonu kolektor. Wiem, panie.Tybaldzie Raabe.Jeśli zaśczegoś nie wiem. To tak widać musi być uciął goliard. Nie zadawajcie zbędnych pytań,paniczu Reinmarze.I bądzcie Hagenau.Nie Bielau.Tak bezpieczniej. Byłeś odgadł Reynevan w Ziębicach. Byłem.I słyszałem co nieco.Dość, by się zdumieć, widząc was tutaj, w Go-leniowskich Borach.Bo niosła wieść, że w wieży siedzicie.Oj, przypisywano wamgrzeszki.Plotkowano.Gdybym was nie znał. Ale znasz wszak. Znam.I życzliwy wam jestem.Dlatego powiadam: jedzcie z nami.Do Barda.Dla Boga! Nie wpatrujcież się tak w nią, paniczu.Nie dość, żeście ją po lesie ganiali?Gdy jadąca na czele orszaczku panna obejrzała się po raz pierwszy, Reynevan ażwestchnął.Z wrażenia.I zdumienia.%7łe mógł pomylić to brzydactwo z Nikolettą.Z Ka-tarzyną Biberstein.628Włosy miała, fakt, identyczne niemal w kolorze, jasne jak słoma, częsty na Zlą-sku produkt mieszanki krwi jasnowłosych ojców znad Aaby i jasnowłosych matek znadWarty i Prosny.Ale to był koniec podobieństw.Nikoletta miała cerę jak alabaster, czołoi podbródek dziewczyny dekorowały wypryski trądziku.Nikoletta miała oczy jak bła-watki, pryszczata dziewczyna nijakie, wodniste i wciąż żabio wybałuszone, co możnabyło przypisać przestrachowi.Nos zbyt mały i perkaty, wargi natomiast za wąskie i zablade.Coś tam widać usłyszawszy o modzie, wyskubała sobie brwi, ale z kiepskimskutkiem miast wyglądać modnie, wyglądała jak głupia.Wrażenia dopełniał strój nosiła trywialną czapeczkę z królika, a pod opończą szarą sukienczynę, prosto skrojoną,uszytą z kiepskiej, zmechaconej wełny.Katarzyna Biberstein zapewne w lepsze ubierałasłużki.Brzydactwo, pomyślał Reynevan, biedna brzydula.Brakuje jej tylko dziobów poospie.Ale wszystko przed nią.Jadący bok w bok z dziewczyną rycerz miał nie można było tego przeoczyć ospę za sobą, śladów nie kryła krótka szpakowata broda.Rząd gniadosza, na którymjechał, był mocno wystrzępiony, a kolczug, jaką nosił, nie noszono od czasów bitwy629legnickiej.Ubogi rycerz, pomyślał Reynevan, jakich wielu.Zaściankowy vassus vas-sallorum.Wiezie córkę do klasztoru.Bo dokąd by? Kto by taką chciał? Tylko klaryskialbo cysterki. Przestańcież syknął goliard gapić się na nią.To nie uchodzi.Cóż, rzeczywiście nie uchodziło.Reynevan westchnął i odwrócił wzrok, skupiającsię całkowicie na rosnących na skraju drogi dębach i grabach.Ale już było za pózno.Goliard zaklął z cicha.A ustrojony w legnicką kolczugę rycerz zatrzymał koniai poczekał, aż do niego podjadą.Minę miał bardzo poważną i bardzo ponurą.Głowęuniósł dumnie, pięść wsparł o biodro, tuż obok rękojeści miecza.Równie niemodnegojak kolczuga. Szlachetny pan Hartwig von Stietencron odchrząknąwszy, dokonał prezentacjiTybald Raabe. Pan Reinmar von Hagenau.Szlachetny Hartwig von Stietencron przyglądał się Reynevanowi przez chwilę, alewbrew oczekiwaniom nie zapytał o pokrewieństwo ze słynnym poetą. Zalękliście mi córę, mości panie oznajmił wyniośle. Goniąc za nią.630 Wybaczenia upraszam Reynevan skłonił się, czuł, jak kraśnieją mu policz-ki. Jechałem za nią, albowiem.Omyłkowo.Proszę o wybaczenie.I ją też, jeślipozwolicie, poproszę, klęknę. Nie klękajcie uciął rycerz. Niechajcie ją.Lękliwa jest.Nieśmiała.Aledobre dziecko.Do Barda ją wiozę. Do klasztoru? Dlaczego rycerz zmarszczył brwi tak sądzicie? Toć na wielce pobożnych wybawił Reynevana z opresji goliard. Na wielcepobożnych patrzycie oboje.Szlachetny Hartwig von Stietencron schylił się z kulbaki, zacharczał i splunął, cał-kiem niepobożnie i zupełnie nie po rycersku. Niechajcie mą córę, panie von Hagenau powtórzył. Całkiem i zawżdy.Pojęliście? Pojąłem. Dobrze.Kłaniam.631* * *Po jakiejś godzinie jazdy nakryty czarnym wańtuchem wóz ugrzązł w błocku, dowyciągnięcia trzeba było solidarnie zaangażować wszystkie siły, Braci Mniejszych niewyłączając.Rzecz jasna, do pracy fizycznej nie zniżyła się ani szlachta, czyli Reynevani von Stietencron, ani kultura i sztuka w osobie Tybalda Raabego.Bobrowy kolektorincydentem zdenerwował się okropnie, biegał, klął, wydawał komendy, z niepokojemoglądał się na bór.Zauważył widać spojrzenia Reynevana, bo gdy tylko wehikuł uwol-niono i orszak ruszył, uznał za celowe rzecz wyjaśnić. Trzeba wam wiedzieć zaczął, wprowadziwszy konia między Reynevana i go-liarda że tu o ładunek idzie, co go wiozę.Wierę, nie byle jaki.Reynevan nie skomentował.Dobrze zresztą wiedział, w czym rzecz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]