[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Kurde powiedział w zupełnej ciszy Paszko Rymbaba. Tego się chybaprzyszyć już nie da.* * *Reynevan nie docenił Samsona Miodka.W stajni nie zdążył nawet osiodłać konia, gdy poczuł na karku łaskotaniewzroku.Odwrócił się, zobaczył i stanął jak słup soli z trzymanym oburącz sio-dłem.Zaklął, po czym z rozmachem wpakował siodło koniowi na grzbiet. Nie potępiaj mnie powiedział, nie odwracając się i udając bez resztypochłoniętego uprzężą. Muszę jechać za nimi.Chciałem uniknąć pożegnań.231A właściwie pożegnalnych dyskusji, które nie dałyby nic poza zbytecznymi swa-rami i stratą czasu.Pomyślałem, że będzie lepiej.Samson Miodek, wsparty o ościeżnicę, splótł ręce na piersi i milczał, ale jegospojrzenie było aż nadto wymowne. Muszę jechać za nimi wypalił po chwili napiętego wahania Reynevan. Nie mogę inaczej.Zrozum mnie.To dla mnie niepowtarzalna okazja.Opatrz-ność. Osoba pana Hayna von Czirne uśmiechnął się Samson nasuwa i mniewiele skojarzeń.%7ładnego jednak nie nazwałbym opatrznościowym.Ale cóż, ro-zumiem cię.Choć nie powiem, by łatwo mi to przychodziło. Hayn Czirne to wróg Sterczów.Wróg Kunza Aulocka.Nieprzyjaciel moichnieprzyjaciół, a więc mój naturalny sojusznik.Dzięki niemu mogę mieć szansępomścić brata.Nie wzdychaj, Samsonie.Nie miejsce i nie czas na kolejną dysputę,zakończoną wywodem, że zemsta to rzecz płonna i bezsensowna.Tam mordercymojego brata nie tylko chodzą sobie spokojnie po ziemi, ale jeszcze bez przerwydepczą mi po piętach, grożą śmiercią, prześladują kobietę, którą kocham.Nie,Samsonie.Nie ucieknę na Węgry, zostawiając ich tu w pysze i glorii.Mam okazję,mam sprzymierzeńca, znalazłem wroga mojego wroga.Czirne zapowiedział, że zeSterczów i z Aulocka kiszki wypuści.Może to i płonne, może przyziemne, możeniegodne, może bezsensowne, ale chcę go w tym wspomóc i chcę przy tym być.Chcę patrzeć, jak będzie wypuszczał.Samson Miodek milczał.A Reynevan po raz nie wiadomo który nie mógłwyjść z podziwu, ile w jego mętnych oczach i nalanym obliczu idioty mogło po-jawiać się zadumy i mądrej troski.I niemego, acz czytelnego wyrzutu. Szarlej. zająknął się, dociągając popręg. Szarlej, prawda to, po-mógł mi, zrobił dla mnie wiele.Ale przecież sam słyszałeś, sam byłeś świad-kiem.Nie raz.Ilekroć napomykałem o odwecie na Sterczach, odmawiał.Drwiąc przy tym i traktując mnie jak głupiego wyrostka.Kategorycznie odma-wia pomocy w zemście, ba, nawet Adelę, sam słyszałeś, bagatelizuje, wyśmiewa,stale próbuje odwodzić mnie od jazdy do Ziębic!Koń parsknął i zatupał, jak gdyby udzieliło mu się zdenerwowanie.Reynevanodetchnął głęboko, uspokoił się. Przekaż mu, Samsonie, niech nie ma żalu.Psiakrew, nie jestem niewdzięcz-nikiem, zdaję sobie sprawę, ile dla mnie zrobił.Ale chyba tak się właśnie najlepiejodwdzięczę, odchodząc.Sam powiedział: jestem największym ryzykiem.Bezemnie będzie mu łatwiej.Wam obu.Zamilkł. Chciałbym, byś poszedł ze mną.Ale nie proponuję.Byłoby to z mojejstrony brzydkie i nieuczciwe.To, co zamierzam, to rzecz ryzykowna.Z Szarlejembędziesz bezpieczniejszy.Samson Miodek milczał długo.232 Odwodzić cię od twego zamiaru nie będę powiedział wreszcie. Niebędę narażał cię na, jak to ładnie nazwałeś, swary i stratę czasu.Powstrzymam sięnawet z moją opinią co do sensowności przedsięwzięcia.Nie chcę też bynajmniejdodatkowo pogarszać sprawy i obarczać cię wyrzutami sumienia.Bądz jednakświadom, Reinmarze, że odchodząc, niweczysz moje nadzieje na powrót do megowłasnego świata i własnej postaci.Reynevan milczał długo. Samsonie rzekł wreszcie. Odpowiedz.Szczerze, jeśli możesz.Jesteśnaprawdę.Czy jesteś.Czy to, co mówiłeś o sobie.Kim jesteś? Ego sum, qui sum przerwał łagodnie Samson. Jestem, kim jestem.Darujmy sobie pożegnalne wyznania.Nic one nie dadzą, niczego nie usprawiedli-wią i niczego nie zmienią. Szarlej to człek bywały i zaradny rzekł prędko Reynevan. Na Wę-grzech, zobaczysz, bez ochyby zdoła skontaktować cię z kimś, kto. Jedz już.Jedz, Reinmarze.* * *W całej kotlinie zalegała gęsta mgła.Na szczęście tuman leżał nisko, tuż przyziemi, dzięki czemu nie groziło przynajmniej na razie zabłądzenie, widaćbyło, którędy biegł gościniec, szlak widocznie i wyraznie wytyczał rząd wysta-jących z białego całunu krzywych wierzb, dzikich grusz i krzaków głogu.Nadtodaleko, w ciemności, migotało i wskazywało drogę niewyrazne tańczące świateł-ko latarnia oddziału Hayna von Czirne.Było bardzo zimno.Gdy Reynevan przejechał most na Jadkowej i wjechałw mgłę, miał wrażenie, że zanurza się w lodowatą wodę.Cóż, pomyślał, w końcuto już wrzesień.Rozciągająca się wokół biała połać mgły dawała, odbijając światło, w sumieniezłą widoczność na boki, Reynevan jednak jechał wśród zupełnej ciemności,ledwo widząc uszy konia.Największy mrok panował paradoksalnie na sa-mym gościńcu, w szpalerze drzew i gęstych krzy.Te ostatnie miały niejednokroćsylwetki tak sugestywnie demoniczne, że młodzieniec kilka razy z wrażenia aż sięwzdrygał i odruchowo ściągał wodze, płosząc i tak już płochliwego wierzchowca.Jechał dalej, wyśmiewając w duchu swą lękliwość.Jakżeż można, u diaska, baćsię krzaków?Dwa krzaki nagle zagrodziły mu drogę, trzeci wyrwał wodze.A czwarty przy-stawił do piersi coś, co mogło być tylko grotem rohatyny.233Dookoła zatupały kopyta, zgęstniał odór końskiego i ludzkiego potu.Szczęk-nęło krzesiwo, sypnęły się iskry, rozbłysły latarnie.Reynevan zmrużył oczy i od-chylił się w siodle, bo jedną przysunięto mu niemal do samej twarzy. Na szpiega za ładny powiedział Hayn von Czirne. Na płatnego mor-dercę za młody.Pozory jednak potrafią mylić. Jestem.Urwał i skulił się w kulbace, bo dostał czymś twardym w plecy. Na razie to ja decyduję, czym jesteś stwierdził zimno Czirne. I czymnie jesteś.Nie jesteś, przykładowo, rozwalonym bełtami trupem w rowie.Chwi-lowo, dzięki mojej decyzji właśnie.Ale teraz milcz, bo myślę. A co tu myśleć odezwał się Vitelozzo Gaetani, Italczyk.Mówił po nie-miecku płynnie, ale zdradzał go śpiewny akcent. Nożem go po gardle i tyle.I jedziem, bo chłód i jeść się chce.Z tyłu załomotały kopyta, zaparskały konie. Jest sam zawołał Fryczko von Nostitz, którego z kolei zdradzał głosmłody i miły. Nikt za nim nie jedzie. Pozory potrafią mylić powtórzył Czirne.Z nozdrzy jego konia biła biała para.Podjechał blisko, zupełnie blisko, także zetknęli się strzemionami.Byli na wyciągnięcie ręki.Reynevan z przerażającąjasnością zdał sobie sprawę, dlaczego.Czirne sprawdzał.Prowokował. A ja powtórzył z ciemności Italczyk mówię, co by go nożem pogardle. Nożem, nożem uniósł się Czirne. U was wszystko proste.A mnie po-tem spowiednik dziurę w brzuchu wierci, nęka, wypomina, pry, to wielki grzechubić bez powodu, trzeba mieć, pry, ważny powód, by ubić.Co spowiedz tak mizrzędzi, powód, powód, nie lza bez powodu, skończy się tym, że wezmę i rozdzia-kam klesze czerep buławą, w końcu zniecierpliwienie to też powód, nie? Ale pókico, niechaj będzie, jak mi na spowiedzi nakazał. No, bratku zwrócił się do Reynevana gadaj, kim jesteś.Zobaczymy,jest powód, azali trzeba go dopiero wymyślić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]