[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zajęcie to pochłonęło go na tyle, że dopiero o pierwszym brzasku złożył głowęna poduszce, błyskawicznie zapadając w najsłodszy sen o miłości.Zwit zastał wszystkich (prócz Wheldrake a) na pokładzie, wpatrzonych w za-niesione chmurami, deszczowe niebo.Przez noc zrobiło się cieplej, wzrosła wil-gotność powietrza.Elryk poluznił odzienie i pożałował, że nie może rozebrać siędo naga w tej lepkiej parności.Nawigator pokonferował na przednim pokładziez ropuchą, a potem podszedł do skupionych w jednym miejscu Gaynora, Elrykai Charion.Deszcz bębnił rytmicznie na osłaniającym ich brezentowym daszku.Mężczyzna otarł twarz połą wełnianego rękawa. Materia tego morza jest jak rtęć, chociaż nieszkodliwa.Gdyby dała sięugryzć, można by ją nawet połknąć.A teraz, książę, zawarliśmy pewną umowę102i właśnie wypełniłem pierwszą jej część.Za zgodą, zanim wyruszymy dalej, pro-szę oddać mi to, co jest mi należne.Siwowłosy wpatrzył się spokojnie i niemal bez lęku w wizjer hełmu. Owszem powiedział Gaynor. Zawarliśmy takie porozumienie.Przez chwilę zdawał się wahać, jakby ważył cenę złamania danego słowa, poczym stwierdził, że lepiej będzie je honorować. Dotrzymam go, rzecz jasna.Poczekaj chwilę.Schodzi pod pokład, by pojawić się po minucie z małym zawiniątkiem, mo-że zrolowaną opończą, którą wciska w ręce nawigatorowi.Oczy mężczyzny roz-jarzają się na chwilę, usta krzywią w uśmiechu, po czym powraca obojętność.Z tobołkiem w dłoniach wraca do ropuchy, by znów zamienić kilka słów. Człowiek na oko! krzyczy w końcu. Wioślarze na miejsca! Rozwinąćżagiel, niewiele jest wiatru, ale nie zaszkodzi spróbować.Po czym przechodzi przez całą długość statku, dodając odwagi jednym, żartu-jąc z innymi i pogwizdując sobie pod nosem.Prawdziwy wilk morski, doświad-czony kapitan żeglugi największej.Nawet ropucha posłusznie gramoli się z otwar-tej przez Charion klatki i krok za krokiem pełznie na dziób, gdzie układa się natrzeszczącym bukszprycie.Statek tymczasem sunie wąskim kanałem (wskazanymprzez nawigatora usadzonego na takielunku ponad zieloną głową monstrum), u uj-ścia którego spienione bałwany ścierają się z ciężkimi falami, a w powietrzu uno-si ołowiana zawiesina.Ostra jak brzytwa dziobnica statku wcina się w ową masętym łatwiej, iż dziób obciążony jest dodatkowo masą ropuchy.Nawigator tłuma-czy cały czas słowa monstrum sternikowi i tak zaczyna się podróż w mrok, kumiejscu, gdzie niebo jest jak odbijająca wszystko echem powłoka.Echo to wracajednak nieustannie i mnoży się, aż wkoło rozbrzmiewać zaczynają głosy milio-nów śmiertelników, głosy nieznośną torturą atakujące uszy, tłumiące wszystkieinne dzwięki.Kto żyw, myśli już, żeby błagać stojącego teraz przy sterze Gay-nora, by ten zawrócił statek, bowiem w przeciwnym razie marny koniec czekawszystkich w tym potwornym, zabójczym zgiełku.Ale Gaynor Przeklęty i tak by ich nie posłuchał.Jego zbroja odporna jest nawszystko, zdolny jest multiwersum całemu rzucić wyzwanie, nie zagrozi mu anidoczesność, ani zjawiska nadprzyrodzone.Oto ktoś, w kim śmierć nie budzi lęku.Ropucha skrzeczy coś i wskazuje łapami, a nawigator pokazuje kierunek Gay-norowi, który zmienia kurs precyzyjnie jak operująca igłą szwaczka.Elryk tym-czasem przyciska obie dłonie do uszu, szuka czegoś, by je zatkać, by uśmierzyćrozsadzający czaszkę ból.Niczym zjawa pojawia się na pokładzie Wheldrake i ha-łas milknie nagle.Cisza spowija statek. Też to słyszałeś oddycha z ulgą Wheldrake. A już myślałem, że toprzez wczorajsze wino.Albo nadmiar poetyckiej wrażliwości.Spogląda ze zdumieniem na mrok gęstniejący z wolna wkoło, zerka na wciążhojne deszczem, chmurne niebo i bez słowa wraca do kabiny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]