[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W jednej chwili pełzł zygzakiem po asfalcie,a w następnej wystrzelił niczym kobra, mierząc prosto wszyję ofiary.Mężczyzna zasłonił się ręką i odruchowo cofnąło krok, ale było już za pózno.Wąż bez j trudu zacisnąłszczęki na jego ramieniu, łapiąc tym samym punktzaczepienia, a potem, podciągnąwszy resztę swego cielska,owinął się wokół osiłka, miażdżąc go w śmiertelnym uścisku.Drapieżcy i Bachus w milczeniu obserwowali to nie-równe starcie - nikt nie odwrócił wzroku, zanim osiłek171nie drgnął po raz ostatni.Wtedy dopiero wszystkie spoj-rzenia przeniosły się na barona.- Jeśli chcecie, możecie zabrać ciało - stwierdziłMurzyn.- I zrobić z nim, co uważacie za stosowne.Aletego - wskazał palcem Bachusa - macie zostawić mnie.Nojuż, jazda stąd!Drapieżniki rozpierzchły się jak stado antylop zaata-kowanych przez lwice.Nikt nawet nie pomyślał, by za-czekać, aż pyton spełznie z osiłka, choć kilku, w tymTeksańczycy, posłało ciału tęskne głodne spojrzenia.Baron patrzył za nimi.Odezwał się, dopiero gdywszyscy zniknęli między budynkami.- Jesteś Bachus, prawda? Bógwina skinął głową.- A ty nazywasz się Samedi?- Czasami.- Czarny wyszczerzył zęby.I nagle światwokół niego pociemniał, jakby Murzyn w jednej chwiliprzyciągnął do siebie wszystkie cienie z okolicy.Na mo-ment przestał być pomalowanym mężczyzną w czarnymcylindrze - naprawdę stał się ożywionym szkieletem.Apotem księżyc wyszedł zza chmury i złudzenie prysło.Bachus przyglądał się swojemu wybawcy z uwagą.Dlaczego przyszedł mu z pomocą? Znał boga wina z imie-nia, a to znaczyło, że musiał wiedzieć o jego współpracy zLokim - tym samym, którego baron usiłował zgładzić przypomocy swych pracowników zombich.Czy teraz chciałdokończyć dzieła i szukał sojuszników? A możeprzeciwnie, chciał się odegrać na Kłamcy, wykańczając pokolei wszystkich z jego otoczenia? Tak czy siak, uratowanyprzed pożarciem bóg czuł się, jakby omijając leżącą nachodniku psią kupę, niechcący wpadł w szambo.172- Skoro mamy już za sobą wzajemną prezentacje, czymożesz mi powiedzieć, gdzie znajdę twojego szefa? - za-pytał baron.Pyton podpełzł właśnie do jego stóp i owinął się wokółnóg, jakby były pniem drzewa.Samedi wyciągnął rękę izłapawszy gada, pomógł mu zająć miejsce na swoichramionach.Poprawił go jeszcze, tak jak układa się szal.Potem złożył ręce na piersi.- Bachusie?- Tak, słyszałem.- Bóg wina zdobył się na niepewnyuśmiech właściwy osobom, które muszą powiedzieć cośniemiłego komuś silniejszemu od siebie.- Zastanawiam siętylko, czy gorsza będzie śmierć z twojej ręki, jeśli ci niepowiem, czy śmierć z ręki Lokiego, gdy już dowie się, że gosypnąłem.Trudny wybór.Samedi odchylił głowę i zaśmiał się głośno.- Jak między abstynencją a kacem, co? - zapytał.- Mniej więcej.- I nie ma tu znaczenia, że ja stoję obok, a Loki mógłbynie przeżyć spotkania ze mną, by potem się mścić?- Raz już przeżył.Siedziba Bocor&Wanga, ubiegłyrok?Murzyn w jednej chwili spoważniał i posłał rozmówcyniechętne spojrzenie.Zdecydowanie nie był z tych, którzylubią, jak przypomina im się o porażkach.- Wtedy nie byłem osobiście w to zaangażowany -wycedził przez zaciśnięte zęby.- A teraz? - zapytał coraz bardziej podenerwowanyBachus.Wiedział już, że ta rozmowa nie płynie ku cichejprzystani porozumienia.Przeciwnie, widać już było mgłękropel unoszącą się nad rwącym wodospadem.173173173173Jednak mimo jego obaw oblicze barona złagodniało.- Teraz, Bachusie - powiedział - byłbym głupcem,gdybym zniszczył jedyną szanse dla mnie i mojego ludu.- %7łe niby Loki?Czarnoskóry umilkł na chwile i wlepił wzrok w martweciało osiłka.Stał tak przez chwilę, starannie ważąc słowa.- Tak, właśnie on - rzekł w końcu.- Jeśli to, co sły-szałem, okaże się prawdą, to Loki może być jedyną szansądla nas wszystkich.ROZDZIAA 7Piekłoładcy Piekieł w milczeniu wodziliwzrokiem za spacerującym wzdłużstołu Lucyferem.Gwiazda Zaranna trzymał dłoniesplecione za plecami, głowę zwiesił, żebrodą prawie dotykał piersi - na jegochłopięcej twarzy malowała się tro-ska, a także niepokój.Wyglądał, jakby z całej siły chciałukryć ogarniającą go panikę.Oczywiście nikt z zebranych nie miał wątpliwości, żepierwszy pośród Upadłych miał ku niej solidny powód
[ Pobierz całość w formacie PDF ]