[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wkrótce lądowanie – ciągnął głos, a ja wyczułem całym ciałem hamowanie pojazdu i usłyszałem wycie stabilizatorów włączonych do lotu w atmosferze.– Prosimy wysiadać natychmiast po otwarciu włazu, ponieważ musimy w miarę szybko przeprowadzić obsługę techniczną tego pojazdu i przywrócić go do normalnej służby.Przedstawiciel władz będzie was oczekiwał i zabierze was do miejsca, w którym otrzymacie ubrania, posiłek i uzyskacie niezbędne informacje.Proszę współpracować bardzo ściśle z tą osobą i nie sprawiać kłopotów.Nie byłoby najlepiej, gdybyście właśnie od kłopotów zaczęli swój pierwszy dzień w tym nowym świecie.Nawet kompletny psychopata nie chciałby sprawiać kłopotów, gdyby go o to w ten sposób proszono, pomyślałem sobie.Grozili w tak sympatyczny sposób.No cóż, w końcu był to świat zamieszkany i rządzony przez takich jak ci z naszego promu.Podchodziliśmy do lądowania dość długo – najwyraźniej pilot nie chciał ryzykować – wreszcie jednak nasz statek znieruchomiał.Światełka ostrzegawcze na pokładzie zamigotały i zgasły.Natychmiast usłyszałem syk powietrza od strony śluzy.Kiedy właz się otworzył, odpięliśmy pasy, wstaliśmy i zaczęliśmy się przesuwać powoli i spokojnie w kierunku wyjścia.To jest to, powiedziałem sobie.Teraz się zacznie.Schodziliśmy gęsiego długą nowoczesną rampą zakrytą co prawda, ale nie ogrzewaną.Przyspieszyliśmy kroku prawdopodobnie powodowani tym chłodem, choć nikt pewnie świadomie w ogóle go nie zauważył; wszystko inne przesłaniał bowiem jeden podstawowy i przemożny fakt.W tym samym momencie, w którym uderzył w nas ten chłód; w momencie, w którym to powietrze dotarło do naszej skóry, naszych nozdrzy i przeniknęło w głąb naszych ciał; w tym samym momencie rozpoczęła się systematyczna inwazja wiadomych mikroorganizmów, które tym samym stawały się naszymi nowymi i ostatecznymi strażnikami więziennymi.Byliśmy na miejscu, byliśmy wolni, a jednocześnie pozbawieni drogi odwrotu.Rozdział trzeciPOCZĄTKIWeszliśmy do niewielkiego holu, gdzie zostaliśmy przywitani przez ubranych po wojskowemu – w obcisłe mundury khaki i wysokie buty – dwóch mężczyzn i kobietę.Dość szybko dowiedzieliśmy się jednak, że nie byli oni wojskowymi.Dano nam długie, luźne szaty i sandały, po czym sprawdzono nasze imiona i nazwiska, porównując je z jakąś listą, i zaprowadzono dość pośpiesznie do czekającego powietrznego autobusu.Mino tych szat było nam diabelnie zimno, a ogrzewanie pojazdu, choć zapewnię sprawne, nie było dla nas wystarczające.Odlot z terminalu nastąpił prawie natychmiast i podczas związanych z nim manewrów mieliśmy pierwszą okazję, by popatrzeć na nowy świat.Był to dość dziwny widok – na prawo błyszczał w słońcu ocean, na lewo „linia brzegowa”, która tak naprawdę nie była linią brzegową.Był to raczej gęsty las czerwonawobrązowych i pomarańczowych drzew, których korony tworzyły wielkie, szerokie liście różnych kształtów i rozmiarów.W niektórych miejscach widać było w tych drzewach większe i mniejsze nacięcia, płytsze i głębsze.Najwyraźniej w tych pniach mieszkali ludzie – można było bowiem dostrzec światło słoneczne odbijające się od szyb w oknach.Przypominało to wszystko jakąś odważną wizję surrealistyczną; olbrzymi las, z pniami w połowie przywodzącymi na myśl prehistoryczne poskręcane drzewa gigantycznych rozmiarów, a w połowie kompleks nowoczesnych biurowców.Można też było zauważyć miejsca, w których z pni wyrastały gałęzie; jeden z pni ucięty został poziomo, a miejsce przecięciu – pokryte jakimś błyszczącym materiałem – najwyraźniej służyło jako lądowisko.Nasza opiekunka popatrzyła na nasze zdziwione miny i uśmiechnęła się.Po czym wzięła do ręki mikrofon i zamieniła się w przewodniczkę.– Witamy na Cerberze.Nazywam się Kerar, a moi współpracownicy to Monash i Silka.Znajdujecie się na terenie gminy MaDell.Używamy tej nomenklatury, ponieważ z samej natury przestrzeni życiowej wynika praktyczna niemożność budowania wielkich miast.Na szczęście, sprawny system komunikacyjny pozwala na tworzenie większych jednostek, odpowiadającym – w sensie ekonomicznym – wielkim miastom, i właśnie te jednostki nazywamy gminami.Jak widzicie, na Cerberze nie ma lądu stałego.Biologowie twierdzą, iż ludzie kiedyś mieszkali na drzewach.Tutaj, z konieczności, powróciliśmy do naszych korzeni.Patrzyłem przez okno na ten niesamowity las.Całe to miejsce w dziwny sposób przypominało mi mebel, który kiedyś miałem; mebel złożony z centralnej łodygi i kilku płaskich odgałęzień w kształcie liści koniczyny spełniających rolę półek.Naturalnie, to tutaj było znacznie większe i potężniejsze i nie wszystkie „półki” były nagie i puste, ale ogólne wrażenie było przemożne.– Widzicie wiele różnych gatunków drzew – ciągnęła Kerar.– Na Cerberze jest ich przeszło pięć tysięcy, z czego w samej MaDell ponad osiemdziesiąt.Wiele z nich nadaje się do zamieszkiwania, ponieważ ich system krążenia znajduje się na zewnątrz pnia i tym samym drzewa te mogą być wydrążone bez większej szkody dla ich zdrowia.Niektóre są puste w środku już z natury, chociaż ich kora miejscami ma do ośmiu metrów grubości.Dzięki temu są one w stanie utrzymać ogromne ciężary, tym bardziej że pod powierzchnią wody są jeszcze grubsze, a w ciągu wielu milionów lat swej ewolucji wykształciły system wspierania się wzajemnego.Botanicy zajmują w naszym społeczeństwie miejsce szczególne, oni to bowiem informują nas o tym, ile gałęzi można odciąć, by wybudować na przykład lądowiska, a także które to mają być gałęzie oraz które pomysły architektów są do przyjęcia, a które nie.Błędy mogą tutaj wiele kosztować.Śmierć jednego, kluczowego drzewa mogłaby zlikwidować podporę dla tuzina czy dla całej setki, powodując efekt lawiny, zdolnej zabić całą miejscową społeczność.Doskonale rozumiałem, co chciała przez to powiedzieć – nie należy postępować beztrosko w przypadku tych drzew.Zastanawiałem się, ilu też spośród wczesnych pionierów popełniło taki błąd i jaką zapłaciło cenę.Popatrzyłem w kierunku otwartego oceanu i ujrzałem tam wiele łodzi i statków; niektóre z nich całkiem duże, inne najwyraźniej służące jedynie rozrywce, wśród tych ostatnich dostrzegłem nawet żaglówki.Ponownie zwróciłem wzrok na tę fantastyczną dżunglę i zauważyłem na wprost przed nami olbrzymią, imponującą konstrukcję; lśniący, nowoczesny, wielopiętrowy budynek usytuowany na płaskim szczycie ściętego pnia, które to płaskie i wyniosłe miejsce – jak dowiedziałam się później – nazywane jest na Cerberze płaskowyżem.– Przed nami ośrodek administracyjny gminy – poinformowała nas przewodniczka.– Tam właśnie lecimy.Wprowadzono nas do środka i zawieziono, pod czujnymi spojrzeniami ciekawskich, na dziesiąte piętro.Czekał tam na nas gorący posiłek.Przyznam, że nie rozpoznałem żadnej z potraw, ale po więziennym jedzeniu wszystko smakowało mi wyśmienicie.Po posiłku, kiedy siedzieliśmy sobie, rozkoszując się uczuciem sytości, do pomieszczenia wszedł jakiś kompetentnie wyglądający człowieczek i zdjął z nas miarę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]