[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko wskazuje na to, że ono nie istnieje w waszym języku.- Uchi - podpowiedziała Dorthy.Andrews odwrócił się do niej i uniósł brew.Dorthy wyjaśniła, mówiąc nie tylko do niego, ale i do samicy:- W języku ludu mojego ojca to oznacza domostwo, poczucie przynależności do miejsca, gdzie się żyje.Przywiązania do rodziny.Nie mogę żyć wśród obcych.Tak.- Posłuchaj - rzekł Andrews.- Nie różnimy się aż tak bardzo.Ty jesteś lojalna wobec twojej rodziny.Ja wobec całego ludzkiego rodzaju.Zarazem jestem przywiązany do miejsca, gdzie się urodziłem, do ziemi mojej rodziny.Do mojej ostoi, jeśli wolisz.Nie pojmujesz?Dorthy rzeczywiście ujrzała w jego umyśle zamglony obraz otoczonego wysokim murem zamku, na skalistym cyplu wznoszą­cym się nad szarym morzem.Dostrzegła też skazę w świetlistym obrazie myśli samicy, jak czerw tkwiącą w jej jaźni.- To na nic, Andrews - powiedziała.- Nie rozumiesz? Ona chce tej wojny.Gdyby nie wywołała zmian u dzieci stadników, me byłoby żadnych problemów.Nie my je spowodowaliśmy, lecz wy­wołany przez nią wzrost promieniowania słonecznego.Ona chce wojny.Tłumacz rzekł:- Wiem na pewno, że wasz lud walczy z moim na innej zasiedlonej przez nas planecie w pasie asteroidów.Tamtejsze dzieci w pierwszej chwili wzięły was za napastników, ale po wybuchu wojny ta pomyłka nie miała już żadnego znaczenia.Dopóki pozo­staniecie na ich terytorium, będą z wami walczyć.Tak nakazuje im instynkt.Niech tak będzie.Po tak długim czasie nic mnie to już nie obchodzi.- A tutaj? - spytał Andrews.- Gdybyście opuścili powierzchnię planety, dzieci nie miałyby powodu, by was ścigać.I w końcu wymarłyby.Andrews popatrzył na Dorthy, a potem powiedział:- A więc od tego zaczniemy naszą współpracę.Możemy zli­kwidować bazę i ewakuować ludzi.Możemy się dogadać.Rzecz jasna kłamał, po prostu próbując zyskać na czasie.Może nawet miał nadzieję, że samica zgodzi się i puści ich.A wtedy Flota ją zniszczy.Dorthy nie odezwała się.Samica powiedziała przez tłumacza:- Nie rozumiesz.Ja nie chcę pokoju.Dlatego pragnęłam śmier­ci tej samicy, gdyż ona mogła odgadnąć prawdę o dzieciach, zanim uległy przemianie i zaczęły bronić swych rodziców.Dwukrotnie próbowałam ją zabić i dwa razy nie udało mi się.Jednak ona i tak tutaj przyszła.Dorthy przypomniała sobie wizję, którą umieszczono w jej umy­śle podczas wyprawy do twierdzy i powiedziała:- Chciałaś, żebym tu przyszła.- A teraz jesteś tutaj i wybuchnie wojna.- Przecież wcale nie musi wybuchnąć! - upierał się Andrews.- Razem, wasz lud i nasz, mogłyby odeprzeć atak napastników, jeśli ci tu przylecą.- Lepiej byłoby uciec, tak jak kiedyś.Jednak wy nie ucieknie­cie.Wasz rodzaj jest taki sam jak wiele innych, które usiłowały podbić galaktykę.Tak już bywało, o czym świadczy technologia przejęta i wykorzystana przez napastników.Być może zdarzało się to już wielokrotnie.Żyjemy w ruinach.Może wasz lud zniszczy tę rodzinę.musi ją zniszczyć.Zanim przybędą napastnicy, ponieważ oni przylecą.Tak, tak.A inni uchodźcy, rozproszeni wśród gwiazd, będą obojętnie obserwować błyski światła na niebie, oznaczające zagładę słońc waszych światów.- I waszych - dodała Dorthy.Zapadła cisza.Samica kurczowo ściskała futro szczątkowymi rękami, a podobne do małpy stworzenie zeskoczyło z jej ramienia i uciekło, wysoko unosząc w powietrze rozdwojony ogon.Pozostałe stadniki beznamiętnie obserwowały dwoje ludzi.Patrząc na otacza­jącą samicę aurę i jej skazę, Dorthy myślała, że tę sytuację można porównać do wybuchu podwodnego wulkanu, którego lawa zastyga w zimnych prądach zanim dotrze na powierzchnię.Gdyby tylko znalazła źródło.W końcu tłumacz podniósł głowę.- To konieczne - rzekł.- Jeśli przetrwamy, odnajdą nas napastnicy, podążający śladem pozostawionym przez wasze statki.A kiedy znajdą ten świat, zaczną szukać uchodźców ukrytych na innych planetach podrzędnych słońc.- Nie będzie im się chciało - mruknął Andrews.- Mówię prawdę.Andrews przeczesał dłońmi włosy i warknął:- A więc jesteś szalona! Jeśli nas nie wypuścisz, wszyscy zginiecie.Zginie wszelkie życie na powierzchni tej planety.- To konieczne - powtórzyła samica, gdy obłok iskier otoczył węzeł, tę skazę dzielącą jej aurę.„Kłamała - teraz Dorthy widziała to wyraźnie - kłamała” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl