[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mam ttyoje słowo, czy nie?Sam roześmiał się rozgniewany.- O ty cwaniaku, dekowniku, tchórzu! Tak, masz moje słc3*vo! Teraz je masz! Nie będę się z tobą bił.Rezygnuję.Moja dzielna L j4dy - tak mianowicie nazywa się ta strzelba - wstydziłaby się, gdybym chciał z niej strzelać do ciebie.Między nami kwita.Ale strzeż się! Nie próbuj wchodzić mi w drogę! Mogłoby się to źle dla ciebie skońą^yć.To samo dotyczy ciebie! - burknął do osłupiałego naczelnika.- I nadzieję, że już nigdy się nie zobaczymy!Po tych słowach Sam Hawkens dumnym krokiem opuścił Teraz ruszyli się wreszcie także Dick i Will.- Good bay, stary szelmo! - powiedział Dick, wsparłszy chodem kolbę o palce stóp naczelnika.- Farewell, łajdaku! - Will uśmiechnął się krzywo do rotmi^jrza podstawiając mu na pożegnanie pięść pod nos.W końcu drzwi zamknęły się za nimi.* * *Naczelnik i jego syn znajdowali się w nastroju nie do opisania.Oni, którzy dotąd sprawowali niczym nieograniczoną władzę jiad całym okręgiem, musieli nagle wykonywać rozkazy tych obcych, nie wiadomo skąd przybyłych chłystków.- Niech mnie diabeł porwie, jeśli nie przyłożę solidnie temu Bezczelnemu małemu człowieczkowi! - pienił się rotmistrz waląc pięścią w stół.- Możesz liczyć na moją pomoc - warknął jego ojciec.- Pc^ej-rzewam tych trzech łajdaków, że maczali palce w tym figlu, który tt am spłatano.- Niemożliwe!- Dlaczego nie? Już wczoraj ujęli się za tym kozakiem Numer Dziesięć, a poza tym nurzanie w smole i oblepianie piórami to przecież zwyczaj amerykańskich westmanów.Czy to wszystko nie pasuje do siebie?- Niech diabeł porwie tę nikczemną hołotę! Po co właściwie mieszają się w nasze sprawy?- Też sobie zadaję to pytanie - przyznał naczelnik, - i robię się coraz bardziej nieufny.Mają w tym jakiś tajemniczy cel i musimy się ich diabelnie strzec.- Boisz się ich?- Boję czy nie, ostrożność nie zawadzi.Aluzja tego małego do hrabiego wydała mi się bardzo podejrzana.On chyba rzeczywiście coś wie.- Przeklęta historia! A co powiesz na te pieniądze? Na pewno są w zmowie z tymi dwoma kozakami, no bo jak inaczej wytłumaczyć ten fakt, że nagle wykupują tych głupków ze służby?- W samej rzeczy! Coś tu się nie zgadza.Coraz bardziej nabieram przekonania, że to ten mały człowieczek wraz tymi dryblasowatymi sztachetami uwolnili Numer Dziesiąty.A wartownicy pomogli im w zamian za obietnicę wykupienia i nagrodę pieniężną.- Dręczy mnie ogromnie to, że musiałem puścić wolno tych dwóch kozaków.Chciałbym im przynajmniej odebrać pieniądze.- Jak i gdzie? Nie ma po temu żadnej prawnej podstawy.- Cóż mnie obchodzą podstawy prawne! Wezmę po prostu kilku ludzi i zaczaję się na tych dwóch, jak będą opuszczać miasto i odbiorę im wszystko, pieniądze i papiery, które zmuszony im byłem wystawić.- Tak nie można!- Dlaczego nie? Jestem ich przełożonym i z łatwością wytłumaczę się pułkownikowi z mojego postępowania.- Tym się nie martwię.Ale jeżeli ten niesamowity człowiek z czerwoną czaszką dowie się, że ograbiłeś jego podopiecznych, znów będziemy- mieć go na karku.- A czy musi się o tym dowiedzieć? Chciał kupić dwa konie.To nie potrwa długo.Potem tamci dwaj mieli natychmiast wyruszyć.Znam drogę, którą muszą obrać.Będą przejeżdżać obok zarośli koło Wiklinowych Skał.- Oczywiście byłoby dobrze odzyskać te papiery.- Pieniądze też.Ten obcy pies pomyśli, że odjechali i nie będzie się już o nich troszczył.Jak tylko opuści Wierchnieudinsk, dostaną obiecane sto batów.W ten sposób osiągnę to samo, co ty osiągnąłeś u hrabiego: zwrot papierów i pieniądze.Chyba je dobrze schowałeś?- Tak.- Zamknąłeś?- Bzdura! Po co miałem zamykać ten świstek? Tylko nam zaszkodzi jak go ktoś znajdzie.Musimy go spalić, ale pieniądze zamknę, bo jak je twoja matka wyniucha, od razu będzie miała tysiąc potrzeb!- No to, gdzie je masz?Isprawnik sięgnął beztrosko do bocznej kieszeni, po czym zastygł w bezruchu i wybałuszył oczy na syna.W tej chwili stanowił uosobienie przerażenia i nie mógł wydusić z siebie ani słowa.- No?- Pusta, pusta! - wystękał naczelnik z trudem.- Zwariowałeś!- Nie ma ich, naprawdę nie ma! Stary wywrócił obie kieszenie.- Nie włożyłeś ich gdzieś indziej?- Nie.Ręce mu drżały ze zdenerwowania.Szukał i szukał, ale nic nie znalazł.- Może je upuściłeś.Leżą pewnie w piwnicy.Pognali na dół z latarnią, ale pomimo poszukiwań i chociaż świecili w każdy kąt, za każdą beczkę, nie znaleźli ani śladu pieniędzy i pisma.- Na Boga, wszystko zniknęło! - wrzasnął rotmistrz.- Ja.nie mogę.nie mogę tego pojąć! - stękał naczelnik.- Ja tym bardziej! - wściekał się Iwan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]