[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lustro ani drgnęło.Martin oparł łokieć o ramę i wydymając policzki głośno wypuścił oddech.– Nic nie rozumiem.To kompletny idiotyzm.Skoro pan Capelli i ja zdołaliśmy wnieść je po trzech kondygnacjach schodów i przykręcić do ściany, to mogłoby się wydawać, że ty i ja damy radę je podnieść – i to z łatwością.– Po prostu brak wam kondycji, i tyle – stwierdził pan Capelli.– Komu brak kondycji? – gwałtownie zaprotestował Ramone.– Codziennie po południu gram dwie godziny w squasha i nigdy nawet się nie zadyszałem!– Pewnie, ale co jest do podnoszenia w squashu? Tylko ta mała rakieta.To przecież w ogóle nic nie waży.Ramone uniósł z rezygnacją ręce i opuścił je, zupełnie jak jeden z kruków w Dumbo, wymachujący skrzydłami.– Me duele! Co począć z człowiekiem, który tak myśli?– No dalej, Ramone, spróbujmy jeszcze raz – nalegał Martin.– Jeśli nie wyniesiecie stąd tego lustra, to wezwę przedsiębiorstwo przeprowadzkowe, obciążę cię rachunkiem i do tego wywalę! – wrzasnął pan Capelli.– Do roboty, Ramone.Znowu zaczyna mu się wydawać, że jest Donem Corleone.– Schwarzeneggerburger – wymamrotał pod nosem Ramone.Ponownie chwycili lustro, a pan Capelli zaintonował:– iii-raz, iii-dwa, iii-trzy!Bez słowa obaj puścili ramę, wyprostowali się i odstąpili na krok.Spojrzeli sobie w oczy – obaj wiedzieli, że doświadczyli tego samego.Gdy próbowali podnieść lustro, przez ich umysły przepłynęła potężna mroczna fala, czarna i nieludzka, lecz niezaprzeczalnie żywa, jak rozedrgane kończyny stonogi czy rzęski jakiejś bezrozumnej morskiej istoty, zimna, zgęszczona, intelekt pozbawiony uczuć, miłosierdzia i najmniejszego choćby zainteresowania czymś innym niż własna supremacja i własne przetrwanie.Po raz pierwszy Martin poczuł, że udało mu się sięgnąć do samego jądra egzystencji lustra, i było ono bardziej bezlitosne, aniżeli mógł to sobie wyobrazić.Martin i Ranione stali naprzeciw siebie, oszołomieni i otępiali, jakby zaaplikowano im elektrowstrząs.W ich umysłach nie było jednak żadnych wątpliwości, co miała im przekazać ta fala uczuć.Cokolwiek żyło w lustrze, kategorycznie rozkazało im pozostawić je na miejscu.Pan Capelli nie był na tyle niewrażliwy, by nie pojąć, że stało się coś złego – że dziwne uczucie wrogości kazało im nagle wycofać się.– Co się dzieje? – dopytywał się.– Martin, co się dzieje?– Nie wiem – odparł Martin.– Przykro mi, panie Capelli, po prostu nie wiem.Ale nie mam już zamiaru nawet tknąć tego lustra, przynajmniej nie w tej chwili.– Co?! – krzyknął gospodarz.– Co to znaczy, że więcej go nie tkniesz? Dlaczego? Z jakiego powodu? Czemu tego nie zrobisz?– To lustro – powiedział szczerze Ramone – to lustro, panie Caparuparelli, chce tu zostać.Nie życzy sobie, aby je ruszano.Nie, żebyśmy byli w stanie to zrobić.Jesteśmy przecież za słabi, prawda? Dajemy tylko radę podnieść rakiety do squasha i inne lekkie rzeczy, takie, które zdradzają poważny niedobór pudów i łutów.Pan Capelli stał sztywno wyprostowany, z rękami opuszczonymi po bokach.Z twarzy odpłynęła mu cała krew, tak że wyglądał na chorego, a jego głowa wydawała się za duża w stosunku do ciała.– W porządku – powiedział.– Ty przyniosłeś to lustro – i co masz zamiar teraz zrobić?– Nie mam pojęcia – wyznał Martin.– Gdybym mógł się go pozbyć, to chyba w tej chwili zrobiłbym to, czy jest tam Boofuls, czy nie.– Boofuls – rzekł pan Capelli, zaciskając swoje sztuczne zęby.– O niego właśnie chodzi, prawda? Boofuls.Ta kobieta zabiła go, porąbała na milion kawałków.– Dwieście jedenaście, wedle wiarygodnych informacji – wtrącił Martin, nie miał jednak ochoty na żarty.Następne słowa pan Capelli jakby wypluł z niesmakiem:– Kogo to obchodzi, ile dokładnie? Tu jest jego dusza! Jego duch! Znalazłeś mu dom i teraz nie chce go opuścić! I co ja z tego mam? Nawiedzony dom, ot co! Nawiedzony dom i ducha!– Może powinniśmy sprowadzić jakiegoś księdza – podsunął Ramone.– Myślałem, że szukasz medium? – przypomniał mu Martin.– Księdza, tak! – krzyknął z entuzjazmem gospodarz.– Księdza!– Moglibyśmy spróbować obu – stwierdził Ramone.– Księdza i medium.– O, Boże, to śmieszne – odparł Martin.– Sam nie wiem, co począć.Może najlepiej będzie nie robić nic.Po prostu przeczekać, zorientować się, czego chce to lustro.I właśnie wtedy – bez żadnego ostrzeżenia – biało-niebieska piłka spadła z biurka Martina i podskoczyła na drewnianej podłodze – raz, drugi, trzeci.Następnie potoczyła się w stronę lustra, zupełnie jakby podłoga nachyliła się w tamtym kierunku jak pokład statku.Jednocześnie brudna piłka tenisowa spadła z lustrzanego biurka i poturlała się jej na spotkanie.– Coś się dzieje, człowieku – ostrzegł Ramone.– Coś się dzieje.Czuję to.Żaden z nich nie wiedział, jak zareagować.Czuli jednak, że powietrze w pokoju stołowym jakby faluje.Przypominało to drgania gorącego powietrza nad rozgrzanym asfaltem albo drobne odkształcenia obrazu odbitego w wypolerowanej blasze.Nawet ich głosy brzmiały dziwnie – przytłumione i niewyraźne.– Ono ciągnie – powiedział Martin.– Czujecie to? Przyciąga do siebie przedmioty.Z początku nie zauważyli Emilia.Chłopiec stał niecały metr za plecami dziadka i rozszerzonymi oczyma wpatrywał się w lustro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]