[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieważne, jak to było ze spodniami.Co było, to było.Ale jedne jest pewne.Cokolwiek zrobili, czy kwaśny deszcz to był, czy inna katastrofa ekologiczna cysterny z wybielaczem, czy wypadek Lewego, gdy jechał swym golfem pełnym amfy, góra domów.Normalnie biały mur wapnem czy innym świństwem przejechany.Sąsiadów dom, co się dochrapali sporego hajcu na przekrętach lewych samochodów od Ruskich sprowadzanych, nagle do połowy też biały od góry.Do połowy.Wszystko do połowy białe.Najczęściej połowa domów.A to co na dole, ulica, to do kurwy jasne; jest czerwone.Wszystko.Biało-czerwone.Z góry na dół.Na górze polska amfa, na dole polska menstruacja.Na górze polski importowany z polskiego nieba śnieg, na dole polskie stowarzyszenie polskich rzeźników i wędliniarzy.A gdzie nie spojrzę jakaś służba pomarańczowa zatacza się z wiadrami farby, z wałkami, na wietrze taśmy biało-czerwone ostrzegawcze łopoczą, co by wrony nie siadały i nie zasrywały.Radiowozy, jakieś samochody, jakieś instalacje, rusztowania, chórze, no chórze wprost to wygląda, miasto mogą sputniki zrobić zdjęcie z kosmosu, paranoja.A kiedy ja to widzę, to trach za ten sznureczek i żaluzje pionowe zasłaniam natychmiast, co nawet w szale ten sznureczek zrywam.Lecz oglądać tego nie będę oglądał.Na to mnie nie namówią, bym patrzył na to porno z udziałem biało-czerwonych zwierząt i biało-czerwonych dzieci, którym kręcą zwyrodniałe służby miejskie za nasze podatki.Moje podatki niby nie.Ale mej matki, choć jej dawno nie widziałem.I że ja dużo z amfą praktykowałem, że nawet teraz z powieką mam taki problem, że raz się ona cofa i widzę wszystko, a raz spada i widzę tyle, co swe skórę od środka.Jest czarna i tyle widzę.Ale to mi nikt nie powie, że to miasto przemalowane na barwy naszej piłki nożnej, że to jest film taki na zjeździe, że to jest mój wyprodukowany przez fermentującą u mnie wewnątrz amfę halun.Tego mi nikt nie mówi.Gdyż gdy tylko zapuściłem żaluzje, tu wszystko wewnątrz jest na powrót w porządku.Z ulgą dyszę i jeszcze lecę zamknąć na podwójny zamek Gerda drzwi.By się te skurwysyny tu nie wbiły do mnie, bo jak zasyfią tym swym wapnem mi dom, zniszczą meblościankę, wykładzinę, może nawet żaluzje.To koniec.Izabela nigdy się nie otrząśnie.Kasetony na suficie dopiero co sprowadzone przez Terespol.A tu piękny czerwony pod kolor jej szminki, co by mogła wieczorem leżeć z lusterkiem i patrzeć, czy pasuje.Nie wejdą tu i dupa, chyba że po mnie przejdą, wdepczą mnie w wykładzinę i zamalują również na biało.Na chwilę czuję się szczęśliwym człowiekiem i nawet myślę, co by Suni nie dać coś do żarcia.Bo coś przestała skamlić.Ale potem z kolei domyślam się, że będę musiał wyjść na zewnątrz i znów od nowa ta fatamorgana, jak biało-czerwona zaraza sunąca przez miasto, ta ospa.Więc siadam.Lepiej nie chodzić, bo można się umylać o wykładzinę.Patrzę.To muszę przyznać, że wtenczas za dużo nie myślę, nie uważam.Wręcz przyznam, że nie uważam nic, bo teraz akurat siedzę.Siedzę.W mej głowie osobna jakaś impreza się kręci.Dzwonią telefony, grają radia Warszawa i Moskwa jednocześnie, świecą światła, kolejka elektryczna jedzie do Chin, wjeżdża przez jedno ucho a wyjeżdża drugim, tratując wszystko, co napotka po drodze.Wszystkie me myśli, me uczucia.I wtedy jakby w jednej chwili dochodzi do mnie całe me życie rozesłane dookoła, ten pejzaż powojenny z krwią na tapicerce, z krwią na mych spodniach składającą się w jakąś mapę choroby dosłownie, w jakąś grę planszową, wszystkie ścieżki krwi zaschłej wiodą jednoznacznie do piekła skrytego w mym rozporku.Te plamy na wykładzinie białe po Magdzie, jak spluwała pastą do zębów i czerwone po Andżeli, co przede mną uciekała, to nafajdała.Jakiś deszcz papierków po cukierkach napadał, deszcz kamyczków, zębów mlecznych, jakby Andżela zanim poszła do piekła, wytrząsła na cały pokój swą torebkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]