[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy chwycił wielbłądy za uzdzienice, mocno śmierdzące, przepojone bowiem były starym, stęchłym tłuszczem dla tem większej giętkości, i silnem ramieniem zmusił wielbłądy, aby sprawnie uklękły, co uczyniły patrząc roztropnie i smutno, dwie bowiem są smutne rzeczy na świecie: dwoje oczu wielbłąda.Uskoczył na ziemię Abdul Azis, drab rosły, jak palma i bezczelny na pysku, czarnym jak u szejtana; oczy miał zezem patrzące i bardzo niespokojne, tak, iż zdawało się, że wszystko widzi odrazu i wszystko naokół radby ukraść; zasię za nim szła, słaniając się po szybkim wielbłądzim biegu, niewiasta, z twarzą zakrytą czarczafem; zgrabnej była postaci i wiotka, co łacno poznasz, jeśli mądre m okiem przejrzeć zdołasz z grubego sukna uczynione szaty, chociaż powiada inny mędrzec, że łacniej dowiesz się, co jest we wnętrzu ziemi, niźli odkryjesz wady konia i niewiasty.Tego nie wie i Prorok.Kobieta stała w milczeniu, oni zasię witali się pięknie, używając słów smakowitych i nadobnych jak przystoi mężom, o których jeden Allah tylko wie, że jeden i drugi jest to złodziej wielki i wcale nie mały.Mówił oto Abdul Azis:— Od trzydziestu dni myślę o tem, abyś był szczęśliwy i aby żołądek twój nie chorzał nigdy, Mohammedzie, bracie mój, światłości moich dni.Obyś nigdy nie widział szakala smutku i węża zgryzoty, a szabla twoja oby wielkie spełniała czyny.Jedno mnie tylko dziwi, że nie jesteś Kalifem, ty nim bowiem być powinien!To rzekłszy, spojrzał na przyjaciela swego tak jak się patrzy na zgniłe jajo, albo na glistę, alb też na padlinę.Ów zasię, Mohammedem nazwan, napluł na tamtego w głębi przepaścistej myśli, kopnął go tajemnie w sam środek brzucha, a, pomyślawszy, że szakalby nie tknął nawet tego zbója, ta strasznie go czuć złodziejem, szedł powoli i z powagą, po rajskiej łące swojej duszy.i zrywał kwiaty słów z których każde miało woń kadzidła.Oto mu rzekł:— Gdyby Aladyn wszedł do twojego serca zdumiałby się, ujrzawszy w niem takie skarby jakich nie ma stu sułtanów na ziemi.Wiem, że cię zato Allah miłuje, rzekł bowiem dziś w nocy dc Proroka: „Powiedz mi, czy to słońce upadło na zit mię, czy też to Abdul Azis po niej chodzi?” Niech ci zato da dwa razy więcej lat życia, niźli ja ci życzę, przyjacielu mój, którego miłuję.Powiedziałem.Potem, usiadłszy naprzeciwko siebie, patrzyli sobie długo w oczy, a każdy z nich wiedział, co wiedział.Kiedy zaś minęła długa chwila, o kulach chodząc, rzekł Mohammed, jakby nie wiedząc, jak się rzecz ma:— Czy na drugim wielbłądzie przybył z tobą anioł Gabrjel?— Jest to córka moja — odrzekł skromnie Abdul Azis — która ciebie miłuje, o czem wiem pewnie.Ty mi zaś powiedz, kto jest ten człowiek, który nie patrzy na nas, tylko na twojego konia.Czy nie mniemasz, że ci go urzeknie, twój koń zaś i bez tego nie jest tak zdrów’ jakby się tobie mogło wydawać.Mohammed poczerwieniał i odrzekł powoli:— Jest to człowiek, który wyciąga wiadra z wodą, a jest tak roztropny, że woli patrzeć na mojego konia, niż na twoją córkę.— Jeśli jest tak roztropny, tedy mu łacno wypłynąć może oko, jeśli się do niego przybliżę.— Abdulu Azisie, ten człowiek jest tak mądry, że woli mieć tylko jedno oko, aby nie widzieć dwoma, iż córce twojej brakuje siedmiu zębów na samym przedzie.W tamtym zapiekła się odrazu wątroba i nieco się w nim rozlało żółci, nie dał tego jednak poznać po sobie, lecz nawet się uśmiechnął, owym uśmiechem, którym człowiek uśmiecha się, na pół już oszalały i rzekł:— Wiem, że lubisz żartować, bracie mój — och, jakżem się uśmiał! Byłbym wśród śmiechu zapomniał ci powiedzieć, że minister Al Mahara daje mi za nią trzydzieści wielbłądów i sześć razy po sto baranów.— A czyś ty nie poszedł do Kalifa? Poco?— Aby mu powiedzieć, że jego minister zwarjował… A jeśli nie, dlaczegoś nie wziął tego, co oj dawał?— Chcę bowiem mieć twego konia, który ogon ma bardzo piękny.Wszystko inne jest u niego zwyczajne i bez ceny; chcę jednak postąpić z tobą, jak brat i dlatego pytam się ciebie wyraźnie, czy mi dasz konia za córkę, aby ci służyła przez tysiąc lat?Mohammed nie odrzekł ani słowa, lecz, powstawszy z godnością, zbliżył się do niewiasty, a otworzywszy jej rękami usta, począł pilnie liczyć jej zęby, poczem, ująwszy w palce kosmyk włosów, próbował ich miękkości, jak się próbuje jedwabi w bazarze bagdadzkim.Coraz mu się bardziej wydłużała obleśna twarz, zaczem dotknął rękoma jej piersi, obejrzał ręce, poczem, poza nią stanąwszy, mierzył starannie położenie łopatek, zaś nakoniec, nieskromnie czyniąc, badał wszelką na jej postaci wypukłość.Kiedy to uczynił, usiadł znów spokojnie i rzekł jedno tylko słowo:— Nie dam!Abdul Azis pchnął go w tej chwili oczyma, jak kindżałem, i — uśmiechnął się.— Czego tedy chcesz za konia?— Najpierw twojej córki.— Już ci ją dałem.— Oba wielbłądy będą moje.— Hę?— Dasz mi jeszcze tę szablę i dwa kindżały z damasceńskiej stali.— Jak rzekłeś?— Dasz mi dwa siodła, zaś co roku, aż do lat dziesięciu, dziesięć baranów, abym miał ją czem wyżywić, gdyż jest chuda.Abdul Azis wywrócił białka oczu i zdawało się, że oszalał; dyszał tak ciężko, iż zdawało się,—jakoby z pustyni nadciągała burza, poczerń, oddechu nieco schwytawszy, poczerwieniał i rzekł, jakby przez łzy:— Córka moja ma twarz słońca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]