[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Daję wam pół minuty - rzekł jadowicie Larkin.Obaj wiedzieli, że nie żartuje.Wiedzieli też, że słowo Larkina jest prawem w ich pułku, ponieważ Larkin był dla nich wszystkich jakby ojcem.Wylecieć z pułku znaczyło tyle, co przestać istnieć dla kumpli, a bez kumpli zginęliby przecież.Larkin odczekał minutę.- A więc dobrze.Jutro.- zaczął.- Ja panu powiem, panie pułkowniku - nie wytrzymał Gurble.- Ten skurwiel oskarżył mnie, że podkradam kolegom jedzenie.Powiedział, że kradnę.- I tak było, parszywcu!Tylko rzucone przez Larkina “baczność” powstrzymało ich od skoczenia sobie do gardeł.Pierwszy zaczął mówić kapral Townsend.- W tym miesiącu mam dyżur w kuchni.Dzisiaj gotujemy dla stu osiemdziesięciu ośmiu ludzi.- Kogo brak?- Billy’ego Donahy, panie pułkowniku.Po południu poszedł do szpitala.- W porządku.- No więc tak.Stu osiemdziesięciu ośmiu ludzi razy sto dwadzieścia pięć gramów daje dwadzieścia trzy i pół kilo ryżu dziennie.Zawsze chodzę do magazynu z jakimś kumplem, patrzymy, jak ważą ryż, i pilnujemy, żebyśmy dostali, co nam się należy, a potem zanoszę ryż do kuchni.No, a dziś, właśnie kiedy pilnowałem ważenia, strasznie mnie przyparło.Więc poprosiłem tego tu Gurble’a, żeby zaniósł ryż do kuchni.To mój najlepszy kumpel, więc myślałem, że mogę mu wierzyć.- Nie tknąłem nawet ziarenka, łachudro.Bóg mi świadkiem.- Brakowało, kiedy wróciłem! - krzyknął Townsend.- Brakowało prawie ćwierć kilo, a to jest przydział dla dwóch ludzi!- Wiem, aleja nie.- Odważniki były w porządku.Sam je sprawdziłem na twoich oczach!Poszli we trójkę, Larkin sprawdził odważniki i stwierdził, że są dobre.Nie było wątpliwości co do tego, że z magazynu wyniesiono odpowiednią ilość ryżu, gdyż racje żywnościowe były co rano odmierzane publicznie przez podpułkownika Jonesa.Sprawa była jasna.- No więc, Gurble, przestałeś należeć do mojego pułku.Nie istniejesz dla mnie - oświadczył Larkin.Kiedy Gurble potykając się i jęcząc odszedł w ciemność, Larkin powiedział do Townsenda:- A ty trzymaj język za zębami.- Niech mnie cholera, panie pułkowniku.Gdyby się nasi o tym dowiedzieli, rozerwaliby go na kawałki.I słusznie! Nie powiedziałem im tylko dlatego, że to był mój najlepszy kumpel - odparł Townsend.Oczy zaszły mu nagle łzami.- Niech mnie cholera, panie pułkowniku! Razem poszliśmy do woja.Razem z panem przeszliśmy Dunkierkę, parszywy Bliski Wschód i całe Malaje.Znałem go prawie od dziecka i dałbym sobie rękę uciąć.Rozmyślając teraz o tym wszystkim tuż przed zaśnięciem, Larkin wzdrygnął się.Jak można coś takiego zrobić? - zapytywał siebie.Jak? Nie znajdował odpowiedzi.I to właśnie Gurble, którego znał tyle lat i który nawet pracował kiedyś w jego biurze w Sydney!Zamknął oczy i przestał o nim myśleć.Spełnił swój obowiązek, a jego obowiązkiem było chronić większość.Dał się ponieść marzeniom o żonie Betty smażącej befsztyk z jajkiem sadzonym na wierzchu, o domu nad zatoką, o małej córeczce, o tym, co zrobi, kiedy będzie wolny.Tylko kiedy? Kiedy?Grey wszedł do baraku szesnastego cicho jak zakradający się złodziej i podszedł do łóżka.Ściągnął spodnie, wślizgnął się pod moskitierę i leżał nagi na sienniku, niezmiernie z siebie zadowolony.Właśnie przed chwilą widział, jak Turasan, koreański strażnik, przemknął za róg baraku Amerykanów i skrył się pod zwisającym płótnem.Widział też Króla wyskakującego ukradkiem przez okno, żeby przyłączyć się do Koreańczyka.Stał niewidoczny w ciemnościach tylko przez chwilę.Sprawdzał wiarygodność otrzymanej od szpiega informacji.Nie było potrzeby od razu rzucać się na Króla.Nie.Jeszcze nie, zwłaszcza że donosiciel okazał się godny zaufania.Grey poruszył się na łóżku i podrapał w nogę.Wyćwiczone palce pochwyciły pluskwę i rozgniotły ją.Usłyszał pyknięcie pękającego pasożyta i poczuł mdłosłodki zapach krwi - jego własnej krwi.Wokół moskitiery brzęczały chmary komarów szukających dziury, która musiała gdzieś być.W odróżnieniu od innych oficerów Grey odmówił przerobienia swojego łóżka na piętrową pryczę, ponieważ już sama myśl o spaniu nad kimś lub pod kimś budziła w nim wstręt.Mimo że zyskałby w ten sposób sporo miejsca.Moskitiery przymocowane były do drutów przebiegających symetrycznie przez cały barak.Ludzie byli ze sobą połączeni nawet we śnie.Kiedy ktoś przewracał się na drugi bok albo pociągnął za moskitierę, żeby wcisnąć ją głębiej pod zwilgotniały od potu siennik, wówczas wprawiał w lekkie drżenie pozostałe moskitiery, i wtedy każdy mógł sobie uzmysłowić, że jest otoczony przez innych.Grey rozgniótł jeszcze jedną pluskwę, ale myśli miał zajęte czym innym.Dzisiejszej nocy czuł się bardzo szczęśliwy - z powodu donosiciela, pierścionka z brylantem, Marlowe’a i dlatego że przyrzekł sobie schwytać Króla.Był rad, że rozwiązał zagadkę.To proste, powtórzył w myślach po raz nie wiadomo który, Larkin wie, kto ma brylant.A w całym obozie tylko Król może załatwić jego sprzedaż.Tylko Król zna odpowiednich ludzi.Larkin nie mógł zwrócić się do niego osobiście, więc posłał Marlowe’a.Marlowe ma być ich pośrednikiem.Nagle łóżko Greya zatrzęsło się.Potknął się o nie śmiertelnie chory Johnny Carstairs, który szedł do latryny.- Uważaj pan, do diabła! - zawołał Grey ze złością.Po kilku minutach Carstairs, potykając się, wrócił do baraku.Odezwało się kilka zaspanych, przeklinających głosów.Ledwie dotarł do swojej pryczy, musiał znowu wyjść.Grey był tak pochłonięty przewidywaniem posunięć nieprzyjaciela, że tym razem nie spostrzegł nawet drżenia łóżka.Pod bezksiężycowym niebem, na twardych schodkach baraku szesnastego siedział Peter Marlowe i penetrował ciemności, wytężając wzrok, słuch i myśli.Z miejsca, gdzie siedział, widział obie drogi; te, która biegła środkiem obozu, i tę, która opasywała mury więzienia.Z obu korzystali zarówno strażnicy, japońscy i koreańscy, jak i jeńcy.Marlowe trzymał wartę od strony północnej.Wiedział, że za jego plecami, na schodkach po przeciwnej stronie baraku, siedzi, skupiony tak samo jak on, kapitan lotnictwa Cox, wypatrując w ciemnościach zagrożenia.Strzegł on baraku od południa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]