[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałem jej nie pamiętać, ale to mi się nigdy nie udało.Szukałem jej w każdej dziewczynie, a kiedy wreszcie odnajdywałem jakiś ślad, było jeszcze gorzej, bo podobieństwo stawało się nieznośne i w końcu odpychało mnie.Mariola była inna, zupełnie inna niż ona.Stałem po drugiej stronie ulicy, ukryty w bramie, kiedy Mada i Dawid wychodzili z kościoła.Bardzo dużo ludzi składało im życzenia, sypały się na nich drobne pieniądze i ryż, ktoś grał na saksofonie.Mada była w krótkiej białej sukience, na głowie miała upięty cienki tiul sięgający ramion, w ręku płaski bukiet z krótko przyciętych czerwonych róż.Dawid obejmował ją, widziałem jego przyjazną, pogodną twarz, śmiał się, ona też była uśmiechnięta, kiedy ktoś robił im zdjęcia przed kościołem.Odjechali rozklekotanym samochodem Dawida, on przy kierownicy, ona obok.Wysunęła przez okno dłoń, w której trzymała bukiet, i machała nim na pożegnanie.- Chodź.- powiedział ktoś obok mnie.Poczułem czyjąś rękę pod swoim ramieniem.- Chodź, chodź.To była Miśka, przy niej stał Piotr w ciemnych okularach, z białą laską w ręku.- Pójdziemy teraz do nas na herbatę - pociągnęła mnie.- Przecież mieszkamy dwa kroki stąd.Wiedziałem, gdzie mieszkają, bo bywałem tam z Madą.Przesiedziałem u nich dwie godziny, później poszedłem do Ogrodu Saskiego, a tam długo patrzyłem na kolebiące się przy stawie dzikie kaczki.O czym myślałem? O niczym.Najprościej było przekornie sięgnąć po łatwą Mariolę, więc to, co się później stało, to właściwie tylko moja wina, bo powinienem przewidzieć, że dla niej trzydzieści metrów kwadratowych i kilka sprzętów, wyniesionych z mojego domu, będzie zbyt ubogim miejscem na miłość.Potrzebowała więcej i więcej, i jeszcze więcej i więcej.Moje sukcesy zawodowe przeliczała na pieniądze.Pieniądz był dla niej miarą wszystkiego, a kiedy rozstawaliśmy się, konto bankowe stało się kartą przetargową między nami.Tinę kupiłem od Marioli za pokaźną sumę.Nie, to nie gorycz i nie ironia, to prawda.Pustka, która została po jej odejściu, była mniejsza niż ta, w której żyliśmy, kiedy Mariola była z nami.Mówiła sobie, że jest kobietą wyzwoloną, ale jakoś nigdy nie mogliśmy znaleźć wspólnej interpretacji tego słowa, co innego znaczyło ono dla mnie, co innego dla Marioli.Tina tęskniła za nią.Budziła się w nocy, taka jeszcze mała, i wołała "mamo!" w głąb naszego rozległego domu.I wtedy przychodziłem ja, zawsze tylko ja.Moi rodzice są lekarzem, powiedziała kiedyś w przedszkolu.Mariola pisywała do Tiny krótkie listy, głównie ze wskazówkami, czego to ona ma prawo ode mnie oczekiwać i czego się domagać.Tina na szczęście nie traktowała poważnie tych zaleceń.Jedno tylko budziło jej niepokój, ostry sprzeciw Marioli wobec jej planów na życie.Żadnego teatru, krzyczała w swoich listach, wybij to sobie z głowy, jak byłam w twoim wieku, miałam takie same pomysły i, dzięki Bogu, nie zrealizowałam ich! Idź na historię sztuki i wyjdź tam za mąż! Ciekawe za kogo, denerwowała się Tina, za Sisleya czy za Moneta!Widywały się rzadko i, jak mówiła mi Tina, Mariola zawsze dopytywała się o kobiety w moim życiu.Kobiet w moim życiu Tina nie widywała, więc z czystym sumieniem opowiadała jej, że wiodę życie samotnika.- To jest wyłącznie twoja sprawa, tato, i nic nikomu do tego.Oczywiście, była to wyłącznie moja sprawa, ale i Tina odgrywała tu pewną rolę, bo nie miałem zamiaru komplikować jej życia.Tina nuciła.Szła obok mnie i nuciła.Czerwone słońce schodziło coraz niżej, wiał ciepły przedwieczorny wiatr, uniosła w górę ramiona i machała nad głową rękoma.- To nie znaczy, tato, że ja jej nie kocham.Kocham ją, nawet bardzo.Jest taka dziecinna! Wyobraża sobie, że ma na mnie jakiś wpływ, że może mną rządzić, zupełnie jak dziewczynka, która co jakiś czas przypomina sobie, że ma jeszcze w szufladzie swoją starą lalkę.Wyciąga ją i nagle postanawia, że musi w końcu zrobić z nią porządek.Jest rozbrajająca, doprawdy.Patrzyłem na Tinę ze zdumieniem, nie miałem pojęcia, że takie myśli mogą jej chodzić po głowie."Rozbrajająca" to był ostatni przymiotnik, który w moim przekonaniu pasował do Marioli, ale może i dobrze dla Tiny, że tak ją odbiera, pomyślałem, patrząc na jej dłonie, ciągle fruwające nad głową.Mijaliśmy dom Aleksandra.Jeden z pracujących u niego glazurników siedział na stopniach przed drzwiami wejściowymi i z białej miseczki szybko jadł zupę, zagryzając ją chlebem.Przed nim siedział Tofi, kiedy usłyszał nas, obejrzał się, popatrzył chwilę i podbiegł do siatki.Zaszczekał przyjaźnie.- Tofi! Tofi! Chodź tu! - zawołał siedzący przed domem mężczyzna.Tofi oparł się łapami o siatkę i wpatrując się w Tinę, radośnie merdał ogonem.- Tofi! Tofi, piesku.Wsunęła palce między siatkę, Tofi zaczął je oblizywać i podgryzać leciutko, z psią pieszczotliwością.Już nie szczekał, tylko popiskiwał wesoło i trącał łbem palce Tiny.Patrzyła na dom Ola ze zdumieniem.- Ktoś wreszcie kupił tę nie wykończoną chałupę czy właściciele wreszcie się do niej zabrali?- Ktoś ją kupił kilkanaście dni temu.- Kto?- Małżeństwo z dwoma synami.Spojrzała na mnie.- Poznałeś ich?- Tak - przyznałem niechętnie.- A ten pies, Tofi.spójrz, tato, ile on ma ostów w sierści! - powiedziała.- Tofi, biedaku!Tina zawołała w stronę siedzącego na schodach mężczyzny:- Czy mogę go wypuścić, proszę pana?- Nie! Nie mój pies, jeszcze mi gdzieś pogna i szukaj wiatru w polu!- Chciałabym mu wyjąć osty, które ma w kudłach, muszą mu dokuczać.- Jutro będzie właściciel.Niech pani z nim rozmawia, mnie tam nic do tego.- A nie mogłabym wejść? - zapytała przymilnie.Zastanawiał się chwilę.- Pani wejdzie.Tina poszła w stronę furtki, Tofi leciał obok przy siatce, a kiedy weszła, skoczył na nią, widać było, że wita dobrą znajomą.Zastanawiałem się często, co będzie, jak w końcu Kacper tu przyjedzie, ale czegoś obecność Tofiego wcale mnie dotąd nie niepokoiła, nie sądziłem, że Tina go zna.Pies mojej siostry, powiedziała Alka.Do "Remy" Kacper Tofiego nie mógł zabierać, więc Tina musiała go poznać w tym tajemniczym czasie po cynamonie.Wyjęła z kieszeni szortów krótki grzebyk, którym czasami przytrzymywała włosy, i usiadła na przewróconej do góry dnem taczce.Tofi położył łeb na jej kolanach, schyliła się i czule ucałowała jego poczochraną psią czuprynę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]