[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nocnego stróża w zajeździe próbującego obłapićją z obleśnym uśmiechem, kiedy przechodziła obok nie­go, przekonanego, że wie, po co tam przyszła.“Nie będę z wami spała” - powiedziała, kiedy otworzyli drzwi na jej pukanie.“Nigdy jeszcze nie spałam z żadnym męż­czyzną”.Patrząc wstecz na swe życie wśród tych splątanych cieni i czując na sobie dłonie wartowników, dostrzegała tyle ironii.Który śmiertelnik wie, jaką ścieżkę wyznaczy mu los? Być może było nieuniknione, że pomyślała o Devinie i o komórce w pałacu Sandrenich.Rezultaty owego wydarzenia oka­zały się pod każdym prawie względem zupełnie inne, niż się spodziewała.Oczywiście tamtego dnia nie myślała o przyszło­ści czy losie.Jeszcze nie.A teraz? O czym powinna teraz myśleć, kiedy znów dały znać o sobie zasady rozwoju wypadków? O obrazach, powie­działa sobie w duchu, ukryta w cieniu z trzema wartownika­mi: trzymaj się obrazów.Wejścia i zakończenia, rozpalająca się świeca.Zanim z nią skończyli, czwarty wartownik wrócił z dwoma Barbadiorczykami.Też się uśmiechali.Prowadząc ją przez główny dziedziniec, odnosili się do niej z pewną kurtuazją.Z leżących powyżej okien tu i tam wylewało się światło.Zanim weszli do zamku, spojrzała na gwiazdy.Światła Eanny.Każde z nich ma własne imię.Do zamku prowadziło dwoje masywnych drzwi pilnowanych przez kolejnych czterech mężczyzn.Potem Catriana wraz z eskortą weszła marmurowymi schodami na ostatnie piętro i ruszyła jasno oświetlonym korytarzem.Przy jego końcu wi­dać było uchylone drzwi.Kiedy się do nich zbliżyła, zauważyła przez szparę bogato umeblowany, mroczny pokój.W drzwiach stał Anghiar z Barbadioru w niebieskim szlaf­roku pasującym do koloru jego oczu.W ręku trzymał kieliszek zielonego wina i pożerał Catrianę wzrokiem - już drugi raz tego dnia.Uśmiechnęła się i pozwoliła jego wypielęgnowanej dłoni ująć jej opięte czerwoną rękawiczką palce.Wprowadził ją do po­koju i zamknął drzwi na klucz.Byli sami.Wszędzie płonęły świece.- Jak lubisz się bawić, ruda lisico? - zapytał.* * *Devin przez cały tydzień chodził rozdrażniony, jakby źle mu było we własnej skórze.Wiedział, że inni czują się podobnie.Narastające napięcie i wymuszona bezczynność w połączeniu ze świadomością - czasami wystarczyło tylko spojrzeć na twarz Alessana - bliskości przełomu wywoływało u nich wszystkich ciągłą, niebezpieczną nerwowość.Wobec takich nastrojów Alais była przez ostatnie kilka dni czystym błogosławieństwem.Z każdym dniem córka Rovigo zdawała się nabierać mądrości, łagodności i swobody w kon­taktach z nimi wszystkimi, jakby wyczuwała, że jej obecność jest im potrzebna.Uważna, nieustannie tryskająca dobrym humorem, bez wysiłku podtrzymywała rozmowę pytaniami, inteligentnymi odpowiedziami oraz gotowością chłonięcia każ­dej długiej anegdoty opowiedzianej przez któreś z nich; nie dopuściła, żeby wspólne posiłki zamieniły się w ponure stypy czy pojedynki na złośliwości.Niewidomy uzdrowiciel Rinaldo wydawał się nieomal w niej zakochany - kiedy znajdowała się u jego boku, po prostu rozkwitał.Devin pomyślał, że nie on jeden.Był prawie zadowolony, że napięcie ostatnich dni nie pozwalało mu zastanawiać się nad własnymi uczuciami.W cieplarnianej atmosferze Senzio delikatna, pastelowa uroda Alais i jej nieśmiały wdzięk wyróżniały ją niczym kwiat przesadzony tu z ogrodu jakiegoś chłodniejszego, łagodniejsze­go świata.Oczywiście była to szczera prawda.Będąc uważ­nym obserwatorem, Devin widywał Rovigo patrzącego wielce wymownym wzrokiem na córkę, wciągającą któregoś ze swych nowych towarzyszy do rozmowy.Teraz, pod koniec kolacji, spędziwszy ostatnie pół godziny na przedstawianiu porannej i popołudniowej eskapady na tar­gowisko jako istnej wyprawy odkrywczej, Alais przeprosiła to­warzystwo i poszła na górę.Po jej odejściu przy stole natych­miast zapadł ponury nastrój, spowodowany nieuniknionym powrotem do najważniejszej sprawy ich życia.Uległ mu nawet Rovigo: nachylił się do Alessana i cicho zapytał o ostatni wy­pad za mury miasta.Alessan, Baerd, Ducas, Arkin i Naddo przemierzali distradę w poszukiwaniu możliwych pól bitewnych, a więc i najlep­szego miejsca dla siebie, kiedy nadejdzie czas ostatniego rzutu kości.Devin nie bardzo lubił o tym myśleć.Miało to związek z magią, a magia zawsze go niepokoiła.Poza tym, żeby coś miało się zdarzyć, musiała zostać stoczona bitwa, a Alberico z Barbadioru przyczaił się na swojej łące przy granicy i nie wykazywał żadnej ochoty do wykonania jakiegokolwiek ruchu.Już samo to doprowadzało do szału.Za dnia i wieczorami zaczęli spędzać coraz więcej czasu osob­no, częściowo z ostrożności, ale niewątpliwie i dlatego, że zbyt­nia bliskość w takim nastroju nikomu z nich nie służyła.Ba­erd i Ducas poszli tego wieczoru do jednej z portowych tawern, by narażając się na nagabywania handlarzy żywym towarem, podtrzymać kontakty z Tregeańczykami i marynarzami Rovigo oraz innymi ludźmi, którzy przybyli na północ w odpowie­dzi na długo oczekiwane wezwanie.Mieli także rozpuścić plotkę, że Rinaldo di Senzio, wygnany wuj gubernatora, jest gdzieś w mieście i zagrzewa do powsta­nia przeciwko Casalii i tyranom.Devin zastanawiał się przez chwilę nad roztropnością tego posunięcia, ale Alessan wyja­śnił, zanim jeszcze Devin zadał pytanie, że Rinaldo przez osiemnaście lat bardzo się zmienił i że nawet mało kto wiedział, że został oślepiony.Cieszył się wielką popularnością i rozpowszechnienie wiadomości o tym byłoby w tamtych cza­sach dla Casalii niebezpieczne.Rinaldo wyłupiono oczy, żeby go unieszkodliwić, a potem trzymano to w tajemnicy.Było zupełnie nieprawdopodobne, żeby ktoś rozpoznał mil­czącego starca, skulonego w kącie u Solinghiego, a jedyne, co mogli teraz robić, to jak najbardziej przyczyniać się do wzro­stu napięcia w mieście.Gdyby tylko jeszcze bardziej zaniepo­koić gubernatora i zdenerwować wysłanników tyranów.Sam Rinaldo mówił niewiele, chociaż to on zaproponował rozpuszczenie tyczącej go plotki.Wydawało się, że zbiera siły - zbliżająca się wojna będzie stanowiła dla uzdrowiciela wiel­kie obciążenie, a Rinaldo nie był już młody.Odzywał się naj­częściej do Sandre.Dwaj starcy, wrogowie z prowincji rywali­zujących ze sobą przed nadejściem tyranów, teraz wzajemnie dostarczali sobie rozrywki i dodawali ducha snutymi szeptem opowieściami z minionych czasów o ludziach, z których prawie wszyscy dawno temu odeszli do Moriany.Erlein di Senzio ostatnio rzadko przebywał z nimi.Grał z Devinem i Alessanem, ale wolał jeść i pić samotnie, czasem u Solinghiego, lecz częściej gdzie indziej.Podczas ich pobytu w mieście rozpoznało trubadura kilku Senzian, lecz on nie za­chowywał się względem nich ani trochę bardziej wylewnie niż wobec członków własnej grupy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl