[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Panny teudać się miały do Pikardii w orszaku, który przywita księżniczkę i przejmie ją z rąk Flamandów.Otóż cała szlachta, na trzydzieści mil dookoła, zabiegała o to wyróżnienie dla swych córek iwiele rodzin już zwiozło je czy też wysłało do Paryża.Siedzące na balkonie panienki powierzonezostały przez rodziców przezornej i ze wszech miar zaufania godnej opiece pani Alojzy deGondelaurier, wdowy po dawnym dowódcy halabardników królewskich, która z jedyną córkąmieszkała w swoim domu przy placu przed katedrą Marii Panny w Paryżu.Z balkonu, na którym siedziały panienki, wchodziło się do komnaty bogato obitej flandryjską138skórą płowej barwy, tłoczoną w żółty deseń.Równoległe belki stropu cieszyły oko mnóstwemrzezb misternych, złoconych i malowanych.Na rzezbionych skrzyniach lśniły pyszne emalie,fajansowy łeb dzika wieńczył wspaniały kredens, którego dwa stopnie świadczyły, że gospodynidomu jest małżonką udzielnego pana lub wdową po nim.W głębi, przy wysokim kominkuozdobionym obficie herbowymi tarczami, w bogatym fotelu, czerwonym aksamitem krytym,siedziała pani de Gondelaurier, której pięćdziesiąt pięć lat życia równie wyraznie wypisane byływ stroju, jak i na twarzy.Przy niej stał młodzieniec dość okazałej postawy, ale niecopyszałkowaty i próżny, jeden z tych pięknych kawalerów, którzy podbijają serca wszystkichkobiet, choć ludzie stateczni i umiejący odczytywać z twarzy charaktery pogardliwie machają naich widok ręką.Kawaler ów nosił świetny strój kapitana królewskich łuczników, strój nazbytpodobny do kostiumu Jowisza, który podziwiać można już było w pierwszej księdze tejopowieści, byśmy mieli nużyć czytelnika powtórnym jego opisywaniem.Panny rozsiadły się i w komnacie, i na balkonie, na poduszkach z utrechckiego aksamitulamowanych złotem, i na taboretach z dębowego drzewa, rzezbionych w kwiaty i różne figury.Każda trzymała na kolanach część haftowanej na kanwie tkaniny, nad którą wspólnie pracowały.Tkanina spadała aż na kobierzec przykrywający posadzkę.Rozmawiały ze sobą owym szeptem pełnym stłumionych śmiechów, którym zwyklerozmawiają dziewczęta, gdy znajduje się wśród nich młody kawaler.A kawaler ów, któregoobecność była przyczyną tylu zabiegów kobiecych ambicji, niewiele jakoś dbał o nie i kiedypiękne panny na wyścigi starały się zwrócić na siebie jego uwagę, on całkowicie byłpochłonięty polerowaniem zamszową rękawicą sprzączki u pasa.Co kilka chwil stara matrona zwracała się doń z jakimś cichym słowem, a on odpowiadał zuprzejmością jakby przyciężką i wymuszoną nieco.Po uśmiechach, po nieznacznych znakachporozumiewawczych, po spojrzeniach, które pani de Gondelaurier, odzywając się po cichu dokapitana, rzucała w stronę swej córki Lilii, nietrudno można było zauważyć, że mamy tu doczynienia z postanowionym już narzeczeństwem, niedalekim zapewne, młodego kawalera i Lilii.A po chłodnym zakłopotaniu oficera też nietrudno można było zauważyć, że z jegoprzynajmniej strony z miłością nie mamy tu już do czynienia.Mina jego wyrażała przymus inudę, którą nasi garnizonowi podporucznicy określiliby niezrównanie słowami: pieska służba.Zacna matrona, zadurzona w córce jak wszystkie matki na świecie, nie dostrzegała, jakumiarkowanym był zapał oficera, i po cichu starała się usilnie, by nie przeoczył żadnej zniezliczonych doskonałości, z jakimi Lilia wbija igiełkę w tkaninę czy snuje nić z motka. Spójrz, miły krewniaku mówiła ciągnąc go za rękaw, by móc mu to szepnąć na ucho spójrzże na nią! O, pochyla się właśnie! W samej rzeczy odpowiadał młodzieniec i ponownie pogrążał się w swym lodowatym iroztargnionym milczeniu.Po chwili znów trzeba się było schylić i pani Alojza mówiła doń: Czy widzieliście kiedy twarzyczkę milszą i weselszą niż twarzyczka waszej narzeczonej?Czyż można mieć bielszą płeć i złocistsze włosy? Czyż dłonie jej nie są doskonałe? A ta szyjaczyż nie przegina się zachwycająco niby u łabędzia? Jakże wam zazdroszczę czasem! Jakżeszczęśliwi jesteście, żeście mężczyzną, brzydki swawolniku! Prawda, że moja Lilia jestzachwycająco piękna i że jesteście w niej do szaleństwa zakochani? Bez wątpienia odpowiadał myśląc o czym innym. Przemówcie do niej rzekła nagle pani Alojza trącając go w ramię. Porozmawiajcie z nią!Staliście się bardzo nieśmiali.Możemy zapewnić czytelnika, że nieśmiałość nie była ani cnotą, ani wadą kapitana.Zabrał sięjednak do wypełnienia tego, czego odeń zażądano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]