[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez dzisiejszy dzień nikogo tam nie będzie, bo jest wolna sobota.— Wolny czwartek.Nikogo nie będzie, akurat! Trup leży i nikogo nie będzie!— Nie, czekaj, ja się zastanowiłam.Albo tego trupa wyniosą gdzie indziej, żeby nie rzucać podejrzeń na kamieniołom, albo go zostawią.Jak go zostawią, to co, myślisz, że sami polecą na policję zawiadomić o zbrodni? Musieliby być nienormalni.Więc on sobie tak poleży spokojnie aż do poniedziałku, to znaczy do soboty.A możliwe… Czekaj, przecież to jest kamieniołom! Nic w ogóle nie zrobią, tylko go przysypią żwirem i tyle.I odkryje go ktoś tam za rok, jak to już będzie szkielet.— Przy tym tempie pracy mogą go odkryć dopiero za dziesięć lat.Wiesz, że ty masz rację! Owszem, jest szansa… Dobra, idziemy następnej nocy, może mi chociaż ta reszta wyrzutów sumienia odpadnie!— No, to teraz wreszcie możemy wrócić do domu — stwierdziła Janeczka z ulgą i wyprostowała się.— Tylko musimy iść okrężną drogą, szosą aż do tego drzewa, gdzie robiliśmy próby.Przez osiedle nie możemy, bo tego osiedla pilnuje cieć i mógłby nas zobaczyć…* * *— Przychodzi mi do głowy, że ten pies znów okazał się mądrzejszy od nas — rzekł melancholijnie Pawełek, ustawiając krzesła przy stole, na którym Janeczka rozkładała nakrycia do śniadania.— Przecież to on nie dopuścił ludzi do dziury.— Jednemu już to nie zrobiło wielkiej różnicy — zauważyła Janeczka.— Jednemu! A masz pojęcie, co by było, gdyby tam wszyscy wpadli? Przy takiej kotłowaninie wyleciałoby w powietrze trzech.Dziękuję bardzo, dla mojego sumienia jeden to całkiem dosyć.Śniadanie było dość późno, bo wszyscy zaspali.Pan Roman i pani Krystyna rozważali sprawę jakiejś krótszej wycieczki i oglądali przy jedzeniu mapę samochodową Algierii.Siedzieli jeszcze wszyscy przy stole, kiedy ktoś załomotał do furtki i wszedł pan Krzak.— Okradli Andrzeja — zawiadomił od progu.— Obaj z Rogalińskim mamy ciężkie zmartwienie i nie wiemy, co robić.Rąbnęli mu same kosztowne rzeczy.Janeczka i Pawełek wzdrygnęli się lekko, a państwo Chabrowiczowie porzucili mapę.— To chyba Andrzej ma ciężkie zmartwienie, a nie wy z Rogalińskim? — powiedział pan Roman.— Napijesz się kawy? — spytała równocześnie pani Krystyna.— Właśnie zaparzyłam świeżą.— Owszem, chętnie, dziękuję.Właśnie, że my, bo Andrzej wczoraj zaraz po obiedzie pojechał do Algieru i zostawił dom na naszej opiece.Zajrzeliśmy tam wieczorem, po powrocie od was i okazało się, że już z głowy.Wyłamali okiennicę, stłukli szybę i cześć pieśni.— I co mu ukradli?— Według naszego rozeznania radiomagnetofon, wiertarkę, termowentylator, ekspres do kawy, buty, kurtkę, czajnik i nie wiem, co jeszcze.Maszynkę do golenia chyba zabrał ze sobą.Mamy obawy, że teraz powinniśmy mu to wszystko zwrócić.Operowali swobodnie w godzinach pracy, nikogo nie było, bo Zwijkowa z Ostrowską latały gdzieś po mieście.— Boże drogi! — wykrzyknęła zmartwiona pani Krystyna.— Wiecie, że to już zaczyna być nie do zniesienia! — zirytował się pan Chabrowicz.— Dosyć tego terroru, nie możemy się poddawać jak stado owiec! Zaraz, a czy Andrzej miał te rzeczy pozaznaczane?— A jak? Sam mu pomagałem skrobać wszędzie czterdzieści cztery! Nawet na butach.Właśnie dlatego przede wszystkim przyleciałem do was…Pan Krzak urwał i niepewnie łypnął okiem na Janeczkę i Pawełka.Państwo Chabrowiczowie również spojrzeli na swoje dzieci, a potem popatrzyli na psa.Chaber, zjadłszy śniadanie, drzemał pod salonowym stołem.Janeczka i Pawełek siedzieli jak mysz pod miotłą.— Należałoby teraz zawiadomić policję i pójść do meliny — podsunął niepewnie pan Roman.— Ale mieliśmy udawać, że nie bierzemy w tym udziału, żeby uniknąć zemsty, więc nie bardzo wiem, jak to zorganizować.— Gdzie ten Hakim? — rozzłościła się znienacka pani Krystyna.— Podobno się tym zainteresował, miał tu przyjechać, no i co? Dzieci, co wy na to?Janeczka i Pawełek zgodnie poczuli, że ten poranek jest jakiś niezwykle gorący.Usilnie starali się nie patrzeć na siebie wzajemnie.Nie spodziewali się tej komplikacji i nie mieli na razie pojęcia, co z tym fantem zrobić.Symulując głęboki namysł, Pawełek zmarszczył brwi i podniósł do ust szklankę z białą kawą…* * *Pozostawiona w osamotnionej dziurze wypchana torebka plastikowa leżała sobie spokojnie, prawie dokładnie pod szczeliną wiodącą gdzieś w górę.Co jakiś czas ze szczeliny sypał się żwirek, piasek i drobne kamyczki.Niekiedy odpadały większe kawałki kamienia, odbijały się od ścianek szczeliny rykoszetem i trafiały dookoła.Naruszona już wcześniej skała kruszyła się stopniowo.Gdzieś wyżej odłamał się cały, dość duży blok skalny, zaczął się zsuwać w dół i przecierać sobie drogę.Pod wpływem własnego ciężaru przedarł się wreszcie przez ciaśniejszą część szczeliny i runął w dół.Przeszło sto kilo kamienia nie odbijało się już nigdzie, poleciało prosto i trafiło akurat we właściwe miejsce…* * *Coś łupnęło głucho i tak potężnie, że cały domek zadrżał w posadach.Ziemia lekko jęknęła.Odległy grzmot urósł nagle i trwał jakby nad głowami.— Jezus Maria, co to…?! — krzyknęła pani Krystyna.— Trzęsienie ziemi…?!Pan Chabrowicz i pan Krzak, zrywając się z miejsca, przewrócili krzesła.Chaber poderwał się z podłogi i pisnął, Pawełek wylał na siebie resztę kawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl