[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wizyta do locha długa.Uwaga, niebezpiecz.ynstwo.Oni robi reklame dla turisty.Ja też.Kierownik pracowni poczuł się do reszty skołowany.Naczelny inżynier zdenerwował się w najwyższym stopniu.- Poszli zwiedzić lochy - wyjaśnił.- Jezus Mario, chyba zupełnie oszaleli.To jest to uzupełnienie inwentaryzacji, o którym nie chcieli mówić! Co im do głowy strzeliło!? - Jedźmy tam! - zażądał pobladły kierownik pracowni.Bj~orn doprowadził zwierzchników do piwnicy.W najniżej położonym pomieszczeniu znaleziono wielki akumulator samochodowy, do którego podłączony był długi sznur.Sznur ginął w spoinie pomiędzy kamieniami posadzki.- Co to znaczy, na litość boską - zdenerwował się kierownik pracowni.- Dlaczego tu jest takie coś? Co oni zrobili? - Zeszli na dół - rzekł posępnie naczelny inżynier.- Podnieśli chyba ten kamień.Tam mogą chyba być jakieś schody albo coś w tym rodzaju.Spróbujemy.Próby uniesienia kamienia nic nie dały.Brak żelaznego bolca unieruchomił go gruntownie.O wypadnięciu bolca nie wiedział ani naczelny inżynier, ani kierownik pracowni, ani Bj~orn, żaden z nich zatem nie umiał odgadnąć, jakim sposobem zespół wszedł w podziemia.- Może weszli jakąś inną drogą? - powiedział naczelnyinżynier z odrobiną nadziei.- Może już wyszli i są w domu?.W pogrążonym w ciemnościach pensjonacie nie było żywego ducha.Wszystko wskazywało na to, iż zespół zaginął w lochach.- Jeżeli nie wrócą do rana, trzeba natychmiast organizować ekspedycję ratunkową - powiedział stanowczo naczelny inżynier.- Zawiadomić milicję, straż pożarną, ściągnąć ewentualnie pogotowie górnicze.Żeby chociaż było wiadomo,, którędy tam weszli!.Kierownik pracowni wyraźnie poczuł, jak coś go dławi w gardle.Zaginiony zespół stał w bardzo ciasnym fragmencie korytarza.Dwie latarki świeciły w górę, na czterech twarzach zaschnięta skorupa błota skrywała bladość, cztery pary oczu rozpaczliwie usiłowały dojrzeć jakąś możliwość ratunku.- Cały czas się czegoś takiego spodziewałem - powiedział ponuro Janusz.- Tam była taka studnia w dół, to niby dlaczego tu nie ma być takiej studni w górę? - Ta jest trochę wygodniejsza - powiedział Karolek niepewnie.- Skosem idzie.- Toteż w samym kominie już by się jakoś weszło.Tylko jak się tam dostać? Otwór prawie pionowego szybu wznosił się dwa metry nad głowami, gładko wykute ściany nie dawały punktu oparcia.- Spróbuj wbić oskard - zaproponował Karolek.- W końcu uprawiasz przecież taternictwo! - Uprawiałem - sprostował Janusz.- Dziesięć lat temu i tylko przez jedne wakacje.Tu by się przydał raczej jakiś grotołaz.W co ten oskard wbiję, w kogoś z was? W litą skałę nie wejdzie! - Tam wyżej są dziury! - Toteż tam wyżej będzie łatwo, tylko tu jest problem!- Wygłupiliśmy się rekordowo - powiedziała z niesmakiem Barbara.- To było bezgraniczne kretyństwo włazić tutaj.Cud, że w ogóle żyjemy! - Odnoszę wrażenie, że trochę niemrawo żyjemy.- Nie ma siły, robimy żywą piramidę - zadecydował stanowczo Janusz.- Nastawcie się duchowo i nie kręćcie łbami, jak na was wejdę.Barbara, świeć dwiema latarkami razem!.Żywa piramida zawaliła się zaledwie trzykrotnie.Za czwartym razem oskard utkwił w spoinie.- Popatrzcie, jak myśmy inteligentnie skompletowali sprzęt - powiedział Lesio z nabożnym wzruszeniem.- Stójcie tu i czekajcie - rozkazał Janusz.- I nie stójcie pod dziurą, bo coś może zlecieć.Wezmę linę i spróbuję gdzieś tam zamocować.Dobrze, że wzięliśmy dwie.Aha, supły trzeba zawiązać! Przy pomocy liny przebyto komin etapami.Na górze cały zespół poczuł, że jest u kresu sił i u progu histerii.Dalszą drogę zagradzał zwisający, częściowo zawalony strop, obok którego można się było przesunąć tylko z największym trudem.Nikłe ślady wskazywały, że niegdyś podtrzymywało go drewniane stemplowanie.- Kopalnia - wyszeptał Karolek.- Mówmy szeptem.- Nic nie mówmy - wyszeptał Janusz.- Ostrożnie, o nic nie zawadzić.To wisi na słowo honoru.- Ja pójdę ostatnia - wyszeptała dramatycznie Barbara.- To wszystko moja wina.- Idiotka - wyszeptał z przekonaniem Janusz.Nic nie szepcząc Lesio stanowczym gestem ujął Barbarę za ramię i pchnął na miejsce za Januszem.Z największą ostrożnością, wężowym ruchem,pojedynczo, zespół przecisnął się obok rumowiska.Zaledwie stanowiący straż tylną Karolek znalazł się obok przyjaciół, zaledwie nabrano w płuca nieco stęchłego powietrza, żeby odetchnąć z ulgą, już coś stęknęło głucho i reszta zwisającego stropu runęła w dół.Rumowisko zasypało drogę ostatecznie.- W ostatniej chwili zdążyliśmy - rzekł Janusz, idąc dalej, wciąż w górę.- Teraz już koniec, musimy wyleźć tędy, gdzie by to nie było.Drogi z powrotem nie ma.- Czy wy macie jeszcze siły? - spytał beznadziejnie Karolek.- Może byśmy tu odpoczęli albo co? - Chcesz tu spać? - zdziwił się Lesio z niesmakiem.- Mnie się wydaje, że już niedaleko.- Spać to nie, ale może chociaż napijemy się tej kawy.- To zaraz, jak się skończą te schody.Może na górze będzie ładniej? Nieregularne, kamienne stopnie ciągnęły się w nieskończoność.Gdzieniegdzie napotykano jakby podesty, od których zaczynały się odgałęzienia korytarza.Strzał już nie było, ale zespół konsekwentnie dążył w górę.Stopnie skończyły się wreszcie i nowy korytarz, który ukazał się w świetle latarki pozwolił przyjąć pozycję pionową.Całkowicie wykończeni odkrywcy pokrzepili się kawką z termosów i cukrem w kostkach.Tak smak, jak aromat cukru pozostawiały wiele do życzenia, Karolkowi nie udało się bowiem uratować go w pełni przed zamoknięciem.Nikt jednakże zbytnio nie grymasił.Dalsza droga doprowadziła do nowej komnatki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]