[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Teraz zaraz?— Nie dość, że zaraz, ale nie ma sekundy czasu! Powiem ci, jak zrobimy, już się nie da trzymać go za drzwiami, wylazł na ulicę, ale wiem, dokąd jedzie.Tam jest pusto, niech się ogania od psa.Trzeba jechać autobusem.— Do autobusu muszę jej włożyć kaganiec — powiedziała Karolina, w najmniejszej mierze nie wnikając w szczegóły przedsięwzięcia.— Włóż — zgodził się Stefek.— Zdjąć zawsze można.Dodaj gazu, ja będę przed drzwiami…Czesio biegał przed domem tam i z powrotem, półprzytomny z pośpiechu i zdenerwowania.Stefek wytrzymał go jeszcze chwilę, kryjąc się w wejściu i nadsłuchując odgłosów z góry.Czesio stracił widocznie resztki cierpliwości, bo skierował się prosto do tego wejścia i dłużej nie dało się zwlekać.Wpadli na siebie w progu.— No! — wrzasnął Czesio.— Gdzie masz… ?! Przezorność kazała Stefkowi odskoczyć kilka kroków, zanim udzielił odpowiedzi.— Nigdzie.Jeszcze tej pani nie ma, za wcześnie.Czesiowi ręka drgnęła, ale Stefek znajdował się za daleko.— To coś tam robił tyle czasu… ?!— Jej mąż szukał.Myślał, że znajdzie, ale nie znalazł.Sam go prosiłem, żeby poszukał, bo już ci chciałem przynieść.Staram się jak mogę, a ty co? Pyskujesz tylko i tego…Czesio zazgrzytał zębami tak, że rozległo się dookoła.Unieruchomił rękę.Upiorny gówniarz był czymś, czego nawet nie potrafił określić, a pozostawione w domu stosy kopert nie pozwalały ukręcić mu łba.— Dobra, czy ja co mówię? — warknął zdławionym furią głosem i popędził biegiem do przystanku.W tym momencie Karolina i Karo pojawiły się na ulicy.— To ten! — wskazał pośpiesznie Stefek znikającego za budynkiem Czesia.— Lecimy za nim, tylko tak, żeby się nie połapał…Czesio w ostatniej chwili zdążył do nadjeżdżającego właśnie autobusu.Czerwona mgła zasłaniała mu oczy, nie spojrzał zatem nawet na numer i runął do wnętrza.Zorientował się, że źle wsiadł dopiero wtedy, kiedy autobus przejechał skrzyżowanie z Bonifacego nie skręcając, tylko jadąc dalej prosto.Nie było to wcale 172.Poderwał się przepchnął do wyjścia, zdążył wyskoczyć na najbliższym przystanku.Ruszył przed siebie galopem i w tym momencie spotkało go szczęście.Pojawiła się wolna taksówka…Karolina i Stefek widzieli z daleka, że Czesio wsiadł w 130.— Będzie się przesiadał — zaopiniował Stefek.— Może go jeszcze dogonimy…— I tak nie mogliśmy jechać razem z nim — zauważyła Karolina rozsądnie.— Ma nas przecież nie widzieć.— No fakt.Jakby zaraz przyjechało 172, możemy zdążyć przed nim i gdzieś tam go nie wpuścić…Autobus nadjechał prawie natychmiast, co Stefek przyjął jako szczególne dobrodziejstwo sił wyższych.Nie był zbyt zatłoczony.Karo znalazła sobie na przystanku tylko jednego wroga, którego zaatakowała znienacka, budząc tym lekki ogólny popłoch.Została od razu odciągnięta, skarcona i uspokojona.Stefek patrzył na nią z szacunkiem, podziwem i zachwytem.— Jak się ją poszczuje, to co? — zainteresował się.— Lepiej nie próbuj — odparła Karolina.— Mogę jej nie utrzymać, bo teraz sobie przypomniałam, że nie wzięłam kolczatki.Wsiądź pierwszy, do ciebie ona się już trochę przyzwyczaiła.Wbrew obawom Karo w autobusie zachowała się przyzwoicie.Wysiedli na Bonifacego i ruszyli przed siebie.Stefek jednym okiem poszukiwał Czesia, a drugim przyglądał się suce, która zachwycała go coraz bardziej.Szła na ugiętych łapach, z ogonem podwiniętym pod siebie, prawdziwym wilczym chodem, czujna i nastroszona.— Nie zna tej okolicy — wyjaśniła Karolina, ogromnie zadowolona z wycieczki.— Wszystko obce, musi obwąchać i sprawdzić, i w ogóle.Rzuci się na każdego, kto jej pod rękę wpadnie.— Lepiej, żeby to był Czesio, niż kto inny — mruknął Stefek.— Czekaj, to chyba tu…Numer 130 był willą w narożniku ulicy, ogrodzoną, z zamkniętą furtką i prawdopodobnie zasłoniętymi oknami, bo światło z nich przebijało dość słabo.Nie mając pojęcia o tym, że Czesio właśnie przed chwilą popędził na poszukiwanie apteki, Stefek zaniepokoił się.— Rany, spóźniliśmy się chyba? Możliwe, że już wlazł do środka.— Przecież pojechał nieodpowiednim autobusem — przypomniała Karolina.— To co, przefrunął? A naszym potem nie jechał.— Nie pętajmy się pod tą furtką, bo nas mogą zobaczyć.Chodź na drugą stronę, stamtąd jest lepszy widok.No nie wiem, może masz rację, może on jeszcze nie zdążył.A może zełgał i pojechał całkiem gdzie indziej.— To co robimy?— Nie wiem.Poczekajmy chwilę, muszę się zastanowić…Przejechał i skręcił w boczną ulicę mały fiat, na co nie zwrócili żadnej uwagi.Stefek wpatrywał się w dal, Karolina pilnowała suki.Karo obwąchiwała wszystko, wciąż czujna i pełna napięcia.Potrwało to dość długo.Zdesperowany zgubieniem Czesia Stefek czuł się fatalnie, nawalił najgłupiej na świecie, nie spełnił zadania! Może powinien chociaż dokładnie obejrzeć ten dom, do którego on wszedł…? Diabli wiedzą zresztą, czy rzeczywiście wszedł… Wobec tego poczekać może i sprawdzić, czy wyjdzie…?Otworzył usta, żeby naradzić się z Karoliną, kiedy nagle z daleka ukazała się pędząca sylwetka.W świetle jednej z palących się latarń Stefek rozpoznał Czesia i z miejsca doznał przypływu ulgi i zarazem wigoru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]