[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale przeminą wakacje! P r z e m i n i e w s z y s t k o ! ! Te zaś wyrazy niby przykre, nibyzastraszające, bardzo często jednakże stają się wielką, nawet z niczym nieporównaną dla nie-szczęśliwych pociechą!Już wesołych studentów tłumy rozsypały się po ulicach, dziedziniec szkolny pusty, murygłuche, w izbach okrawki papieru i pióra podeptane; jednym słowem, dokoła samotne panujemilczenie.I tylko dwóch jeszcze uczniów wychodzi ze szkolnej bramy: jeden z wymuszonąostrożnością niesie pięknie oprawną książkę, drugi zaś w oku, na czole i na ustach dzwiganiemały smutek.Obadwa idą spiesznie, nic nie mówiąc do siebie, snadz, że myślami utkwiligdzieś w przyszłości i nie marzą już o piłce, o dziecinnych zabawach, ale wyżej, dalej sięgają:może do wiejskiej swobody i rozgłośnego polowania.*Otóż i nie ma lipca! Sierpień śmiało wystąpił na niebo, ale i ten nicdobrego kuglarstwemsię bawi nie pomału, albowiem znowu przesuwa po ulicach swoje wystrojone laleczki, żebyzażywały przechadzki.Sierpień jest kuglarzem doskonałym, on usiadł sobie pomiędzy dro-biazgami, jak chłopię swawolne, a strzygąc różnobarwne papierki rozrzuca je dokoła i robiąsię z tego motyle.Sierpień jest uprzykrzony nawet, bo on jak włóczęga jaki drażni się z psamibez przestanku, tak że aż wściekają się od złości.Lecz nie uważajmy wszystkiego ze złej strony i pośpieszajmy na wieś, ażeby zobaczyć, jakteż to ten gnuśny miesiąc wygląda, kiedy się do pracy zabiera.I oto z jednej strony drogi rozpoczęto żniwo, a z drugiej, za rzeczułką poza lasem, bielejąkoszule wieśniaków i połyskują kosy; słychać tam kiedy niekiedy chrzęst osełek i gwar głu-chy, i śmiechy cokolwiek wyrazniejsze.%7łniwiarki nie są to takie bynajmniej, które z francuska rozmawiają w naszych idyllach, anitakie, które na cyprysach imiona kochanków ryją, gdyż właściwiej, jak mniemam, można byje za bachantki uważać.Mimo to jednak nietrudno jest napotkać pomiędzy nimi dziewki sma-głe a hoże, co z czołem wypogodzonym, z piosnką w ustach rześko i wesoło pracują.Ale nie-długo, niedługo ta sielska wesołość, która powinna być skarbem obywatela, zamienia się wmilczące oburzenie, kiedy podchmielony ekonom sadzi przez rżyska na chudej szkapie itwardym batogiem kreśli w powietrzu hieroglif smutku zwierzęcego, hieroglif niesprawiedli-wości oczywistej, gdyż pospolicie oddaje on wieśniakom to tylko, co sam niedawno od roz-gniewanego dziedzica odebrał.I zważając wszystkie te rzeczy, trzeba koniecznie podziwiać mądrość całego układu, albo-wiem pokazuje się jawnie, iż jeden drugiego bije, drugi trzeciego także bije, wszyscy zaś nie-ustannie porządku i sprawiedliwości pilnują.*Po obu stronach drogi szybko postępuje robota, kosarze z daleka ujrzeli ekonoma i cichośćrozlała się naokoło.Po drodze z pośpiechem toczy się bryczka, a w niej jedzie dwóch owychuczniów, którzy ostatni wyszli z dziedzińca szkolnego, to jest Edward Drążkowski, syn JanaDrążkowskiego, poczciwego naszego pułkownika, jak go rozumni sąsiedzi powszechnie na-zywają wtedy, kiedy ta k a r y k a t u r a w przyległym pokoju gra w wista i wszystko słyszeć127może, i Bartłomiej Socha, oddany pod opiekę JW.pułkownika wraz z uciułanym groszem dlategoż wyrostka od zmarłego rodzica.Edward przez ciąg pobytu swojego w mieście chodził do szkoły w pięknych sukniach i no-sił zeszyty ręką Bartłomieja pisane, odjeżdżając zaś obwinął starannie wyzłacaną książkę,nagrodę pilności całorocznej, i ruszył co prędzej na wieś, żeby odebrać od kochanego papyszczere uściski, a mianowicie piękną strzelbę, dawno przyobiecaną.Bartłomiej dużo pracowałw szkołach, a do tego jeszcze zbywało mu częstokroć na możności zaspokojenia gwałtow-nych jego potrzeb i zabierało mu dosyć czasu wyręczanie Edwarda.Nic więc złoconego wnagrodę nie odebrał, żadnej nawet pochwały, odjeżdżając, nie słyszał, ale za to ten młodychłopiec uczuł przykrość i krzywdę, którą mu wyrządzono, a która niezawodnie obudzi w nimdziałalność duszy i stanie się najpiękniejszą nagrodą.Opatrzność czuwa nad sierotami!II Są cuda na niebie i na ziemi, o których ani śniło się naszym filozofom , a znajdują sięjeszcze i takie rzeczy, które bywają starannie ukrywane, ażeby się o nich nawet nie przyśniłosąsiadom.Pan pułkownik, jak się spodziewam, nie służąc w wojsku nigdy, o pułkownikostwie niemyślał, ale że był kiedyś tam jakimś urzędnikiem magazynowym i miał dowcipnych dłużni-ków, łatwo więc według stopnia oszacowany, tak szybko zaczął awansować, że wreszcie dałsobie słowo nikomu nie pożyczać pieniędzy i dla tej to przyczyny do dziś dnia pozostał tylkopułkownikiem.Powierzchowność pana Drążkowskiego, zwłaszcza kiedy tenże kontrakt jakizawiera, nie jest bardzo obiecująca, przy otwieraniu jednakże szkatuły dają się spostrzegać najego licach skryte jakieś pomysły i pewien rodzaj powolności, która nigdy biegłych strategi-ków nie odstępuje.Pułkownik w towarzystwie kobiecym nadzwyczajnie rozprawia o posagach, a ubiera siępowszechnie w szary surdut i żółtą kamizelkę, tudzież o sztywnych kołnierzach i bawełnie dolewego ucha nigdy nie zapomina.Pani Drążkowska rozwiódłszy się z pierwszym mężem zabrała z sobą córkę i bawiąc czasniejaki w Warszawie od razu ułowiła naszego pułkownika.Osoba ta, mająca obecnie, Bogiema prawdą, lat czterdzieści, uchodzi w teoriach za kobietę n i e p i er wszej j uż mł odo-ś c i , ale bardzo miłą i dobrze wychowaną.Pani Drążkowska w samej rzeczy na swój wiekbardzo dobrze wygląda, zwłaszcza kiedy parę godzin przed zwierciadłem posiedzi; ale niezaniedbuje ona nigdy zamykać gotowalni, żeby czasem ciekawe oko nie wyśledziło przyczy-ny tego świeżego rumieńca, który ją tylko po umyciu odstępuje.Pani pułkownikowa lubi bardzo często wspominać dwuznacznie o jednym nadzwyczajoryginalnym hrabi, który za nic w świecie nie dałby dotknąć swojej suczki, gdyż ją nie dow y i m a i n o w a n i a s o b i e kochał.Ta suczka zaś, jak powiada pani Drążkowska, jest to jejulubiona Delfinka, która żyje jeszcze do dzisiaj.Pułkownikowa bardzo zręcznie opowiadaróżne anegdoty o wyżej wzmiankowanym hrabi i kilka niezrozumiałych przypowieści o ksią-żętach Z***.Panna Helena, córka wielmożnej pułkownikowej z pierwszego małżeństwa, nietylko że jest ukształcona zupełnie przez mamę dobrodziejkę, ale dużo jeszcze winna sobiesamej i wybornym towarzystwom, w jakich bez ustanku przebywa.Ona to zręcznie przypo-mina mamie o oryginalnym hrabi i o książętach Z*** tam, gdzie tej zaczepnej broni koniecz-nie użyć potrzeba.Umie jeszcze pułkownikówna przelęknąć się, gdy która z staropolskichgospodyń mówi o trzodzie chlewnej albo gdy jaki nierozważny młodzieniec coś o małżeń-stwie napomknie.128Panna Helena do tego wszystkiego nie cierpi jeszcze nazwiska Drążkowskich i z tejtoprzyczyny wspólnie z matką obojętnie spogląda na Edwarda, który jest ulubieńcem pułkow-nika.Delfinka, stara wyżlica, bardzo mało już jest do suki podobna, ale śpi wybornie i śmiałozaręczyć mogę, że do żadnego oryginalnego hrabi bynajmniej nie należała.O panu Edwardzie jużeśmy na początku dość obszernie wspomnieli, dodać tylko wypada,że pilność tego młodzieńca dopiero od przybycia Bartłomiejka zaczęto w szkole wychwalać,dawniej bowiem panu Edwardowi, zapewne z przyczyny jego popędu do historii naturalnej,nadzwyczaj często wykładano o zwierzętach czworonożnych, o osłach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]