[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzeszczało mu w stawach; powiedział: ha! , i rozlecieli się na strony.Cieśla jednakokazał się bardziej przemyślny.Nie mówiąc nikomu ani słowa, wrócił na korytarz po paręzwojów lin z łańcuchami do wiązania towaru, które tam uprzednio zauważył.Posłużyły terazjako odgradzające liny ubezpieczające.Nie napotkali właściwie na żaden opór.Bijatyka, jakikolwiek był jej początek, przerodziłasię wkrótce w paniczną szarpaninę.Kulisi, którzy zrazu rzucali się za swoimi rozsypanymidolarami, teraz bili się już tylko o grunt pod nogami.Aapali jeden drugiego za gardło po tojedynie, aby uchronić się od stratowania.Kto zdołał uchwycić się czegokolwiek, kopał in-nych, którzy czepiali się kurczowo jego nóg, dopóki następny przechył nie rzucił ich wszyst-kich razem na drugą burtę.Pojawienie się białych diabłów wywołało zgrozę.Czy przyszli ich pozabijać? Pojedynczo,oddzieleni od tłumu, stali się całkowicie bezwładni w rękach marynarzy: niektórzy, odcią-gnięci za nogi na bok, leżeli bierni, z otwartymi oczyma i nieruchomym wzrokiem, jak trupy.Tu i ówdzie jakiś kulis padał na kolana, jakby błagając o łaskę; kilku oszalałych z nadmiernejtrwogi powalono ciosem pięści między oczy; ranni znosili szorstkie traktowanie bez skarg,mrugając tylko pośpiesznie powiekami.Twarze ociekały krwią, na ogolonych łbach czerwie-niały otwarte rany, podrapania, sińce, wyszarpane ciało, rozcięcia.Te ostatnie spowodowane38były głównie potłuczoną porcelaną z kuferków.Tu i ówdzie jakiś Chińczyk z błędnym wzro-kiem i rozplecionym warkoczem pielęgnował krwawiącą stopę.Uległych kulisów uporządkowano w ciasnych rzędach; niejednego trzeba było uspokoićszturchańcem lub szorstkimi słowami otuchy, które brzmiały jak grozba.Siedzieli teraz napokładzie w upiornych kiwających się rzędach, a cieśla z dwoma pomocnikami uwijał się,naciągając i umocowując liny zabezpieczające.Bosman, uczepiony jedną nogą i ręką wspor-nika, mocował się z przyciśniętą do piersi lampą, usiłując ją zapalić, i pomrukiwał przy tymjak pracowity goryl.Sylwetki marynarzy nachylały się rytmicznym ruchem żeńców; przerzu-cali do bunkra wszystko: ubrania, kawałki połamanego drewna i potłuczoną porcelanę, a tak-że dolary wyjęte z kieszeni kurtek.Co pewien czas któryś z marynarzy zataczał się kudrzwiom z naręczem rupieci i odprowadzały go żałosne spojrzenia skośnych oczu.Przy każdym rozkołysie długie szeregi siedzących obywateli Państwa Niebieskiego kładłysię do przodu nierówną linią, a przy każdym silniejszym przechyle wzdłużnym rzędy łbówzderzały się ze sobą na całej długości międzypokładzia.Kiedy na chwilę ustawał szum wodyprzewalającej się przez pokład, Jukes, drżący całym ciałem po przebytej walce, miał wraże-nie, że to jego nieludzkie zmagania tu, na dole, pokonały w jakiś sposób wiatr: że okręt ogar-nęła cisza, cisza, wśród której fale z grzmotem uderzały o burty.Z międzypokładzia wszystko zostało uprzątnięte % cały śmietnik, jak mówili marynarze.Stali teraz, chwiejąc się lekko na nogach, wyprostowani ponad linią głów i zgarbionych ple-ców.Tu i ówdzie jakiś kulis chwytał spazmatycznie oddech.W miejscach, gdzie padałoświatło, Jukes dostrzegał to czyjeś sterczące żebra, to żółtą, smutną twarz, pochylone karkialbo wlepione w siebie czyjeś tępe spojrzenie.Zdumiewał go brak trupów, wszyscy jednakżesprawiali wrażenie konających, bardziej nawet godnych litości niż umarli.Nagle jeden z kulisów przemówił.Zwiatło prześlizgiwało się po jego wyniszczonej, na-piętej twarzy; odrzucił głowę do tyłu jak ujadający pies.Z bunkra dolatywał odgłos stukania ibrzęk turlających się dolarów.Kulis wyciągnął rękę; z czarnej jamy jego otwartych ust wydo-było się niezrozumiałe, gardłowe pohukiwanie, nie mające, zdawałoby się, nic wspólnego zludzką mową, i Jukesa ogarnęło dziwne uczucie, jakby słuchał zwierzęcia usiłującego mówić.Dwóch innych zaczęło wygłaszać coś, co Jukesowi wydało się ostrymi pogróżkami; pozo-stali poruszyli się, chrząkając i pomrukując.Rozkazał marynarzom szybko opuścić między-pokład.Sam wyszedł ostatni, wycofując się tyłem, podczas gdy szemrania zmieniały się wgłośne pomruki i ręce wyciągały się za nim jak za złoczyńcą.Bosman zaryglował drzwi i za-uważył niepewnie:% Zdaje się, panie poruczniku, że wiatr ustał.Marynarze radzi byli z powrotu na korytarz.W skrytości ducha każdy z nich myślał, że wostatniej chwili mógłby wypaść na pokład % i ta myśl dodawała im otuchy.Było coś szcze-gólnie odrażającego w wizji tonięcia pod pokładem.Teraz, kiedy rozprawili się z Chińczy-kami, od nowa zaczęli sobie uświadamiać sytuację statku.Wyszedłszy z korytarza, Jukes znalazł się po szyję w szumiącej wodzie.Dotarł na mostek istwierdził, że może rozróżnić niewyrazne cienie, jakby w nadprzyrodzony sposób wyostrzyłmu się wzrok.Widział jakieś słabe kontury.Nie przypominały one znanego kształtu okrętu,tylko coś podobnego do ogołoconego kadłuba parowca, gnijącego na błotnistej łasze, którywidział przed laty. Nan%Shan przypominał mu właśnie ten wrak.Nie było wiatru ani nawet podmuchu, tylko słabe prądy powietrza wywołane nagłymiprzechyłami bocznymi.Dym, wypychany przez komin, kładł się po pokładzie.Wdychał go,idąc na przód mostka.Czuł regularne pulsowanie maszyn i słyszał ciche odgłosy, jakby pozo-stałości po wielkim łoskocie;stukanie połamanego osprzętu, szybkie toczenie się jakiejś ode-rwanej części po mostku.Dostrzegł niewyrazny zarys krępej sylwetki kapitana, który trzymałsię wy giętej poręczy na skrzydle mostka, rozkołysany, a nieruchomy, jakby wrośnięty sto-pami w deski pokładu.Nieoczekiwana cisza przytłaczała Jukesa.39% Zrobiliśmy, co pan kazał % wysapał.% Tak się spodziewałem % odpowiedział kapitan MacWhirr.% Naprawdę? % mruknął Jukes do siebie.% Wiatr ustał nagle % ciągnął kapitan.Jukes wybuchnął:% Jeśli pan myśli, że to było takie łatwe.Ale kapitan, uczepiony poręczy, puścił jego słowa mimo uszu.% Sądząc z książek, najgorsze jeszcze nas czeka.% Gdyby większość z nich nie była na pół żywa od choroby morskiej i strachu, żaden z nasnie wyszedłby cało z międzypokładu % powiedział Jukes.% Musiałem być dla nich sprawiedliwy % wymamrotał MacWhirr spokojnie.% Niewszystko można znalezć w książkach.% Ale jestem pewien, że rzuciliby się na nas, gdybym nie kazał marynarzom szybko sięwynieść % ciągnął gorączkowo Jukes.Po krzykach, które brzmiały jak szepty, teraz, w przedziwnej ciszy powietrza, ich normal-ne głosy dzwięczały nieoczekiwanie wyrazne i donośne.Zdawało im się, że rozmawiają wciemnej piwnicy, echem odbijającej słowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]