[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doug przekonał się, że szczelinowe osłony przednich światełsą dobrze umocowane, podczas gdy Buddy dokonywał końcowego spraw-dzenia załadowanego sprzętu.Było sporo pracy przy uwalnianiu sześciukół, żeby mogły zjechać z tego, co pozostało z lądownika i kiedy wszyscyjuż wsiedli, ruszyli w drogę w kierunku przesmyku, kierując się teraz wła-snym wyczuciem.Skalista linia brzegowa, ze swoją poplątaną dróżką, lawirującą pomię-dzy skałami i głazami wzdłuż krawędzi urwistego brzegu sprawiała, żejazda była dość ryzykowna.Niebezpieczeństwa i zagrożenie zsunięciem sięi upadkiem do zatoki znaczyły jednak niewiele w porównaniu z tym, co ichjeszcze czekało.Canny siedział za kierownicą, a przy nim Digger jako na-wigator.Fielding była wciśnięta pomiędzy Douga, Buddy'ego i Chancey'a.Bill i Phil siedzieli z tyłu.Digger, mając wzrok wlepiony w mały odcinek dróżki, pojawiający sięw światłach, zastanawiał się nad pewnymi pytaniami.Czy mogą zostaćzatrzymani przez jakiś nadgorliwy patrol straży granicznej? Czy zostanąodkryci w czasie drogi przez cieśninę? Jak trudna okaże się ściana klifu iile czasu zabierze im wydostanie na górę zespołu i sprzętu?Kiedy tak Rover podskakując przebijał się przez ciemności, a jego prze-słonięte światła reflektorów starały się wykryć na czas następny wybój czydziurę, każdy członek zespołu zamknął się w tej szczególnej samotności,której każdy mężczyzna i kobieta w armii nauczyli się wychodzić naprze-ciw.Można by wybaczyć osobie postronnej uznanie tych ośmiu milczącychpodróżnych za grupę, wracającą z jakiejś pijackiej imprezy albo za trzondrużyny baseballowej, wracającej do domu po ciężkiej porażce, a każda ztych ocen nie mogłaby być dalsza od prawdy.Ktoś mógłby to nazwać spokojną cierpliwością , a inny zamkniętą w sobie świadomością.Leczdla tych, którzy umieją ją stosować i polegają na niej w tych specyficznychmomentach, poprzedzających wkroczenie w burzę, to jest pożądane odprę-żenie.Dla niektórych jest to szansa na wyłączenie pytań i wątpliwości natemat: jak to pójdzie , a także możliwość uspokojenia tego nieustannegopotoku danych, które kłębią się w mózgu, usiłującym przewidzieć te mo-menty, w których sprawdzana będzie zdolność każdego z nich do dokona-nia trafnej oceny sytuacji.Nie trwało długo i Rover prześlizgnął się wokół peryferii nadbrzeżnego98miasta Al-Khasab, podążając wzdłuż wąskiego, piaszczystego szlaku, którywyprowadził ich na cypel i skierował na północny wschód, w kierunkusamego koniuszka Omanu.Od momentu, kiedy po raz pierwszy postawilistopy na ziemi Omanu, minęło czterdzieści minut i kiedy Canny zatrzymałRovera w obniżeniu terenu, poza lewym poboczem drogi, zapanowało po-czucie ulgi.Canny zgasił silnik i wyłączył światła, a pasażerowie wysypalisię z wozu.Wiedzieli z grubsza ze zdjęć lotniczych, które Fielding wręczy-ła im w czasie lotu, kiedy zakładali swoje czarne ubiory, jak wygląda tereni zagrożenia, ale teraz, żeby zobaczyć to z pierwszej ręki, poszli aż na kra-wędz skalnej szczeliny i przykucnęli za małą kępką zarośli, górujących nadzatoczką.Wszystko było nie tak jak się spodziewali.Bill wskazywał w dół na zawietrzną skałkę, leżącą tuż pod zboczem ła-godnego spadku ku plaży.O skałkę tą, po jej prawej stronie, oparta byłamała, w połowie ukryta, prowizorycznie sklecona budka.- Od jak dawna to jest tutaj? - szepnął Digger do Fielding.- Nie wiem.Na zdjęciach to się z pewnością nie pojawiało.- Jak dawno temu one były robione?- Nie wiem, ale teraz to tutaj jest, więc co z tym robimy, jedziemygdzie indziej?- Może nie.Digger przelazł do miejsca, gdzie patrząc w dół, na zato-kę, leżeli Phil i Bill.- Czy sądzicie, że moglibyście tam zejść i sprawdzićten szałas?- Nie ma sprawy, - odpowiedział Phil.- Dobra.Bill i Phil zamienili po cichu kilka słów, po których nastąpiło coś, cowyglądało na rzut monetą.Po sprawdzeniu swego ekwipunku obydwajwymknęli się niepostrzeżenie w ciemność, podczas gdy pozostali ruszyli dopracy.Rover został rozładowany, a Doug i Canny zaczęli ścinać tyle dłu-gich, rosochatych gałęzi, ile tylko mogli znalezć, nie tylko by zamaskowaćsiatkę, ale także, aby zamieść ich ślady.Tymczasem w dole, na plaży, dwóm nowoprzybyłym gościom samotnyszałas wydawał się pusty, przynajmniej z pewnej odległości,.Był skleconyz dryfującego drewna i kawałków blachy falistej, z wykorzystaniem częściskalnego wgłębienia na jedną ze ścian.Duży otwór, umieszczony z tyłu,wychodził na trawiaste zbocze, biegnące w dół, aż do swej podstawy, pod-czas gdy drzwi prowadziły wprost na plażę.Bill ruszył przez zbocze tak, byzejść tuż za drewnianą konstrukcją, pozostając stale wystarczająco wysoko,99żeby stale widzieć dobrze swego kolegę z zespołu.Phil zbliżał się z boku,starając się w miarę możliwości nie stąpać po piasku plaży.Osiągnąwszypunkt najbliższy wejściu, Phil położył się płasko.Sięgnął do pojemnikaprzy pasie i wyciągnął coś, co wyglądało jak radio ze słuchawkami.Wło-żywszy w uszy miniaturowe słuchawki podłączył cienki kabelek do szczyturadia i włączył je.Można by wybaczyć każdemu obserwatorowi przypusz-czenie, że oto jeden z elitarnego zwiadowczego zespołu Złotych Fok mazamiar zrobić sobie przerwę w akcji i złapać prognozę pogody albo posłu-chać gospodarza swego ulubionego, całonocnego programu talk show.Philwyciągnął urządzenie przed siebie, około dwa cale nad piaskiem i zacząłnim wolno, tam i z powrotem, zataczać przed sobą łuki.Jednocześnie, calpo calu podpełzał coraz bliżej drzwi.Przy mniej więcej dwudziestym pią-tym łuku zamarł na moment w bezruchu, ale po chwili przesunął się o sze-rokość ciała w prawo i kontynuował swe przeczesywanie.W górze, ponad nimi, praca szła sprawnie.Biorąc pod uwagę potrzebnąim ilość ekwipunku zdumiewające było dla wszystkich, że cały potrzebnysprzęt zostało upchnięty wewnątrz Rovera i na nim.Poza wyładowaną jużnormalną ilością ekwipunku do nurkowania, różnych pojemników, broni isprzętu radiowego, były tam jeszcze trzy inne bagaże.- Dziwię się, że udało ci się umieścić tutaj cały ten sprzęt - powiedziałChancey, szamocząc się ze zdjęciem największego wora z dachowego ba-gażnika.Ten Chancey, który normalnie nie miałby kłopotu z rozładowa-niem w pojedynkę fortepianu.- To jest nowa wersja Dingy - powiedziała rzeczowo Fielding.- Nowa? - zakwestionował Chancey.- Tak, większy zasięg.- Dobra, będziemy jej potrzebowali, razem z tym wszystkim.- Ale co z Diggerem i Doug'iem?- Przywiezliśmy dwa MUT-y, ale bądzcie ostrożni, to jedyne dwa, ja-kie mamy w marynarce.Chancey, na jej pełne troski spojrzenie, wzruszył ramionami, że jednakktoś mógł wątpić w jego umiejętności.Jeden po drugim, różne worki, małei duże, zostały przeniesione do początku szlaku zejściowego na plażę.Rozwinięto dużą, nieregularnego kształtu osłonę, która była w ostatnimworku i zarzucono ją na dach Rovera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]