[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.173  Nie.Nie jesteśmy stadem.Zwracam ci wolność.Za bardzo przywiązaliśmysię do siebie.To nie jest dobre dla żadnego z nas.Mówiłem ci już dawno temu,że nie chcę tej więzi.Musimy się rozstać.Wkrótce dorośniesz, będziesz żył jakdziki wilk. Wilk jest częścią stada.Czy są tutaj w pobliżu inne wilki? Czy przyjmą mnie,obcego?Odwróciłem wzrok. Nie.Tutaj nie ma wilków.Trzeba biec wiele dni, żeby dotrzeć do leśnychostępów. Więc co tu mnie czeka? Jedzenie.Wolność.Twoje własne życie, niezależne od mojego. Będę sam!  Wyszczerzył na mnie kły, po czym nagle się odwrócił.Ominąłmnie szerokim łukiem.Podszedł do drzwi. Rzeczywiście nie należysz do stada,jesteś człowiekiem.Tylko człowiek uważa, że potrafi rządzić cudzym życiem.Moje serce należy do mnie.Ja daję je, komu zechcę.Nie podaruję go człowiekowi,który mnie odrzuca.Ani nie będę posłuszny temu, kto wyrzeka się stada i więzi.Mam zostać tutaj i węszyć po ludzkiej norze, żeby złapać jakąś mysz, która żywisię śmieciami człowieka? Mam być jak te myszy? Nie! Jeśli nie jesteśmy stadem,nie jesteśmy rodziną.Nie jestem ci winien nic, a już na pewno nie posłuszeństwo.Nie zostanę tutaj.Będę żył, jak mi się spodoba.Ukrywał coś przede mną, odgadłem bez trudu. Zrobisz, jak zechcesz, poza jednym.Nie wolno ci wrócić za mną do KoziejTwierdzy.Zabraniam ci tego. Zabraniasz? Ty mi zabraniasz! Zabroń wiatrowi wiać dookoła tej twojej ka-miennej nory albo trawie wyrastać z ziemi.Masz takie samo prawo.Ty zabra-niasz!Prychnął i odwrócił się ode mnie.Zakułem swoje serce w stalowy pancerzi odezwałem się do niego po raz ostatni. Wilczku!  zawołałem na głos.Był zaskoczony.Położył uszy po sobie.Niewiele brakowało, żeby na mniewarknął.Nie zdążył.Odepchnąłem go.Zawsze wiedziałem, jak to zrobić, równieinstynktownie jak potrafiłem wyrwać palec z ognia.Nieczęsto korzystałem z tejumiejętności, gdyż pewnego razu Brus obrócił ją przeciwko mnie i od tej pory niemiałem do niej zaufania.Nie było to takie pchnięcie, jakiego użyłem w stosunkudo szczeniaka zamkniętego w klatce.Teraz włożyłem w nie siłę; psychiczne od-trącenie przeobraziło się nieomal w zjawisko fizyczne.Wilk odskoczył zdumiony,wstrząśnięty.Stał na szeroko rozstawionych łapach, gotów do ucieczki. Idz!  krzyknąłem na niego.Człowieczy głos, ludzkie słowo; a jednocze-śnie odepchnąłem go raz jeszcze, każdą dostępną mi cząstką Rozumienia.Uciekł,i to nie z wilczą gracją, ale potykając się i gramoląc przez śnieg.Zabroniłem sobiesięgnąć za nim myślą.Bez tego wiedziałem, że nie zawróci.Odepchnięcie było174 zerwaniem wszelkiej więzi; nie tylko moją ucieczką z jego umysłu, lecz takżewypchnięciem wilka z mojego.Rozłączeni.I lepiej niech tak zostanie.A przecieżkiedy stałem i patrzyłem na jego ślad w śniegu, czułem pustkę, lodowate zimno,mrowiący chłód.Zacząłem marsz do domu.Im dalej szedłem, tym bardziej czułem się zranio-ny.Nie fizycznie, ale to jedyne porównanie, jakie potrafię znalezć.Tak poraniony,jakby ktoś pasami darł ze mnie skórę i łamał kości.Było gorzej niż wówczas, gdyBrus zabrał Gagatka, bo tym razem uczyniłem to sobie sam.Gasnące popołu-dnie wydawało mi się chłodniejsze niż ciemność przed brzaskiem.Próbowałemsiebie przekonać, że nie powinienem czuć wstydu.Zrobiłem, co było konieczne.Podobnie jak z Megiera.Odsunąłem tę myśl od siebie.Wilczkowi będzie dobrze.Lepiej mu będzie beze mnie niż ze mną.Jakie życie czekało to dzikie zwierzę,gdyby musiało ciągle czaić się w pobliżu zamku, wiecznie w niebezpieczeństwie,że odkryją je zamkowe psy albo myśliwi, albo ktoś inny, kto mógłby zrobić mukrzywdę? Może będzie samotny, ale żywy.Nasza więz została zerwana.Narastałowe mnie przemożne pragnienie, by sięgnąć do jego myśli raz jeszcze, sprawdzić,czy ciągle go czuję, czy jego umysł nadal sprzęgał się z moim.Nie uległem.Jużpo wszystkim.Nie będzie za mną szedł.Nie po tym, jak go odepchnąłem.Nie.Wędrowałem dalej.Nie oglądałem się za siebie.Gdybym nie był tak głęboko zamyślony, tak skupiony, może bym coś do-strzegł.Chociaż mocno w to wątpię.Z Rozumienia i tak nigdy nie było najmniej-szego pożytku w przypadku ofiar kuznicy.Czy skradali się za mną, czy też zabłą-dziłem w pobliże ich kryjówki? Dowiedziałem się o ich obecności dopiero wtedy,gdy jeden skoczył mi na plecy.Upadłem twarzą w śnieg.W pierwszej chwili by-łem przekonany, że to wrócił Wilczek, zbuntowany przeciw mojej decyzji.Prze-toczyłem się i prawie zerwałem na nogi, lecz następny chwycił mnie za ramię.Trzech mężczyzn.Jeden bardzo młody, pozostali dwaj starsi, dobrze zbudowa-ni i wysocy.Dostrzegłem to wszystko w mgnieniu oka, zapamiętałem starannie,jakbym wykonywał ćwiczenie zadane przez Ciernia.Jeden trzymał w dłoni długinóż, pozostali drewniane maczugi.Obdarci, plugawi.Brudne, skołtunione włosyi brody.Twarze czerwone, łuszczące się od mrozu, posiniaczone i pocięte.Czywalczyli między sobą, czy też napadli kogoś innego przede mną?Wyrwałem się z uchwytu i odskoczyłem, próbując zyskać możliwie najwięk-szy dystans.Za pasem miałem nóż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl