[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczom personelu, który wdarł się do korytarzyka ze wszystkich stron równocześnie, przedstawił się obraz nędzy i rozpaczy.Zalane pianą ściany, podłoga i sufit, rozsypane wszędzie szczątki rozbitego ostrym strumieniem żyrandola oraz Lesio, dumnie i triumfalnie siedzący pod ścianą ze stolikiem w rękach, noszący na sobie od stóp do głów ślady bohaterskiej walki.Ostrożnie, ale stanowczo pani Matylda odebrała mu stolik.Pozbawiony oręża Lesio z westchnieniem ulgi podniósł się z podłogi.- Co pan gasił? - spytał nieufnie naczelny inżynier.- Proszę? - zdziwił się Lesio uprzejmie.Naczelny inżynier zdziwił się jeszcze bardziej, do tego stopnia, że już nic nie powiedział, tylko patrzył na Lesia z wyrazem beznadziejnej rezygnacji.Zastąpił go kierownik pracowni.- Coś się paliło? - spytał, zdenerwowany.- Co się paliło? - zaciekawił się natychmiast Lesio.Kierownik pracowni poczuł, że jest mu chyba jakoś niedobrze.- To dlaczego pan lał?! zawołał z rozpaczliwym żalem w głosie.- Ja nie lałem! zaprotestował Lesio z urazą i po chwili namysłu dodał smętnie: Samo się lało.- Boże, Boże! - jęknął nagle naczelny inżynier i chwytając się za głowę wybiegł z korytarzyka.Kierownik pracowni pod wpływem instynktu samozachowawczego chciał wybiec za nim, ale powstrzymywała go straszna myśl, że nie może, bo jednak jest tu kierownikiem i musi jakoś zareagować.Stał więc i bezradnie patrzył na Lesia, niezdolny do wszczęcia żadnych kroków.- A w ogóle co to było? spytał z szalonym zaciekawieniem Karolek.- Skąd się to wszystko wzięło? Tak dużo tego i tak długo.? Z tej jednej gaśnicy?! - Nie wiem - odparł Lesio, który w pierwszej fazie walki miał wrażenie, że w korytarzu szaleje sto gaśnic.- Ja drugiej nie miałem.- Proszę wrócić do pracy powiedział z jękiem kierownik pracowni, który na myśl, że Lesio istotnie miałby przychodzić do biura z gaśnicą przeciwpożarową, poczuł, że znajduje się na progu obłędu.Za żadne skarby świata nie zgadzał się brać nadal udziału w rozmowie na ten temat.- Niech pan się przebierze powtórzył.- I proszę wrócić do pracy.- Nie mam się w co przebrać powiadomił go Lesio życzliwie.- W fartuch - powiedziała zimno Barbara.- I to czym prędzej.W ciągu kwadransa, spędzonego w szatni i umywalni, Lesio zdążył odśpiewać kilka pieśni, przy czym pierwszeństwo dawał ze zrozumiałych względów arii torreadora z Carmen.W nader malowniczym stroju, tanecznym krokiem wszedł do pokoju, gdzie oczekiwali na niego najbliżsi współpracownicy z wyrazem twarzy, nie wróżącym nic dobrego.- No i co? - spytała Barbara złowrogim tonem.- Nic - odparł Lesio radośnie i natychmiast uświadomił sobie, o co Barbara pyta.- A nie, wszystko! To znaczy nie, owszem! - Zwariował - zawyrokował Janusz, przyglądając mu się ze wstrętem.- No to przecież nie dopiero teraz! - zauważył trzeźwo Karolek.- Kupony proszę - zażądała Barbara lodowato.- Pan będzie uprzejmy w tej chwili dać nam kupony! - Nie mam! - zawołał Lesio, bezgranicznie uszczęśliwiony.Nie mam ich przy sobie! Na nic by teraz były! Wszystko mi się zniszczyło!Od chwili opuszczenia poczty zdążył załatwić mnóstwo spraw.Potwierdził stan konta w banku, zawiózł do domu wszystkie, dotyczące tej sprawy dokumenty i wraz z kuponami starannie je ukrył.Na wszelki wypadek wolał nie nosić ich ze sobą.Teraz jego radosne oświadczenie wprawiło zespół w niejaką konsternację.Z jednej strony uciecha, płynąca z mało na ogół radosnego faktu zniszczenia wszystkiego, wydawała się co najmniej dziwna, z drugiej znów myśl, że z tego pogromu kupony jednak ocalały, była ze wszech miar pocieszająca.Nie wiadomo było przy tym, czy mieć do Lesia pretensję za pozostawienie w domu największej atrakcji dzisiejszego dnia, czy też raczej trzeba mu złożyć z tego powodu gratulacje.Niewątpliwy blask, bijący z jego oblicza, pozwalał mniemać, że wszystko jest w porządku, i jakiś okruch przychylności losu spadł na zmaltretowany zespół.- Albo będziesz mówił jak człowiek, albo ja cię pobiję powiedział Janusz z rozpaczą.Weź pod uwagę, że ostatnio jestem nerwowy! - Rezultaty?! - zawołał równocześnie gorączkowo Karolek.- Jakie rezultaty?! - Genialne! - wykrzyknął Lesio z zapałem.- Mamy trochę pieniędzy! - Ile? Co tam padło, do diabła? Ile?! - Trzy czwórki! Na te po dziesięć! Już obliczyłem, to będzie mniej więcej osiemnaście tysięcy! O Carmen, Carmen, czy ty kochasz mnie.!?Bohaterski ryk Lesia zmieszał się z radosnymi okrzykami jego współpracowników.Przy dźwiękach grzmiącej arii pięć osób padło sobie nawzajem w objęcia.Lesio zadowalał się akompaniamentem akustycznym nie biorąc udziału w uściskach, strój bowiem, w jaki był przyodziany, utrudniał mu wykonywanie gwałtownych ruchów.Miał na sobie dwa służbowe fartuchy, jeden normalnie, a drugi tyłem do przodu i ten drugi, umieszczony pod pierwszym, krępował go prawie jak kaftan bezpieczeństwa.Spod fartuchów wystawały mu bose nogi, owinięte służbowymi ręcznikami dla ochrony przed przeziębieniem.- Co się tam dzieje? - spytał nerwowo naczelny inżynier kierownika pracowni, usłyszawszy w jego gabinecie okropne ryki, dobiegające z dalszych pomieszczeń.- Może trzeba zobaczyć? Może go linczują?.- Za nic!!! - krzyknął kierownik pracowni ze zgrozą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]