[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobieta sama weszÅ‚a do boksu, zapięła mu obrożę i wyÂprowadziÅ‚a na zewnÄ™trz.Pies szedÅ‚ za niÄ… posÅ‚usznie.KoÂbieta wyprowadziÅ‚a go ze schroniska.Jakby nowe życie wstÄ…piÅ‚o w zwierzaka.StaÅ‚ siÄ™ wesoÅ‚y.ZaczÄ…Å‚ merdać ogoÂnem, kobieta też byÅ‚a uradowana zakupem.Doszli do przystanku i wsiedli w tramwaj.VMimo peÅ‚ni lata pogoda zmieniÅ‚a siÄ™ na jesiennÄ….Dni staÅ‚y siÄ™ ponure, niemal codziennie padaÅ‚ deszcz, o wygrzeÂwaniu siÄ™ na sÅ‚oÅ„cu nie byÅ‚o nawet mowy, co najwyżej krótÂki spacer i trzeba byÅ‚o wracać do domu.Jednym sÅ‚owem Konowrockim tego roku urlop siÄ™ nie udaÅ‚.Po powrocie do domu zorientowali siÄ™, że ich mieszkanie jest jakieÅ› inne, wyraźnie brakowaÅ‚o psa.Spotykani sÄ…siedzi pytali Konowrockich, co siÄ™ z niÂmi dziaÅ‚o, a oni nie wiedzieli, co odpowiedzieć.SÄ…siedzi mówili, że pies przez kilka nocy spaÅ‚ pod drzwiami na sÅ‚omiance, a potem przepadÅ‚ jak kamieÅ„ w wodÄ™.Byli zdania, że nie wykluczone, iż ktoÅ› go ukradÅ‚.Radzili zgÅ‚osić na milicji albo pójść do schroniska dla bezdomnych zwierzÄ…t.Konowroccy skorzystali z tej rady.ZgÅ‚osili siÄ™ najpierw do milicji, ale tam powiedziano im, że milicja ma peÅ‚ne rÄ™ce roboty z ludźmi i nie ma czasu zajmować siÄ™ psami.WówÂczas pojechali do schroniska.Tam dowiedzieli siÄ™, że przed miesiÄ…cem byÅ‚ w schronisku owczarek jakiego szukajÄ…, ale kupiÅ‚a go pewna kobieta.Kierownik podaÅ‚ im adres kobieÂty.Pojechali samochodem pod wskazany adres.OtworzyÅ‚a im kobieta i spytaÅ‚a, czego sobie życzÄ….Ledwie Konowrocki odezwaÅ‚ siÄ™, pies poznaÅ‚ go po gÅ‚osie i z piskiem raÂdoÅ›ci rzuciÅ‚ siÄ™ w stronÄ™ byÅ‚ego pana.- PrzyszliÅ›my po swojego psa.- To jest mój pies, kupiÅ‚am go - powiedziaÅ‚a kobieta._ Nie oddam go za żadne skarby Å›wiata.- To siÄ™ okaże.Przyjdziemy tu z milicjÄ… i siÅ‚Ä… psa zaÂbierzemy.- Nie kupiÅ‚am go dla siebie - wyjaÅ›niÅ‚a kobieta.OtwoÂrzyÅ‚a drzwi do drugiego pokoju i zawoÅ‚aÅ‚a: - JacuÅ›, przyjdź na chwileczkÄ™ do cioci.Z drugiego pokoju wyszedÅ‚ kaleki chÅ‚opiec, poruszaÅ‚ siÄ™ z trudem.- Dla tego chÅ‚opca kupiÅ‚am psa.To jest sierota, dla niego kupiÅ‚am tego psa.JeÅ›li paÅ„stwo macie odrobinÄ™ serÂca, to go nie zabierzecie.Konowrocka gotowa byÅ‚a zabrać BacÄ™, ale mąż wziÄ…Å‚ jÄ… pod rÄ™kÄ™ i wyprowadziÅ‚ z mieszkania.Zima stuleciaW robocie graliÅ›my w karty.Od rana do samego fajrantu, a po fajrancie wygrany przegranym stawiaÅ‚ gorzaÅ‚ÂkÄ…, butelkÄ™ albo i dwie z zakÄ…skÄ…, potem szliÅ›my gÄ™siego w Å›niegu po kolana do zimnej pakamery przebierać siÄ™ w wyjÅ›ciowe ubrania i dalej, hajda na miasto.Tak byÅ‚o codziennie od miesiÄ…ca.GraliÅ›my, i nikt nie miaÅ‚ prawa nam nic zrobić.GraliÅ›my pod wiatami, po których hulaÅ‚ wiatr, a my siedzieliÅ›my przy rozżarzonych koksiakach i robiliÂÅ›my swoje.Åšnieg znienacka pokryÅ‚ zaspami caÅ‚Ä… EuropÄ™.Do tego doszedÅ‚ wiatr i mróz siarczysty, siÄ™gajÄ…cy u nas trzydziestu stopni poniżej zera, a komunikaty radiowe doÂnosiÅ‚y, że w sÅ‚onecznej Italii na ulicach zamarzÅ‚o kilkadzieÂsiÄ…t osób.GraliÅ›my, bo nie byÅ‚o nic innego do roboty, nawet kieÂrownik budowy nie miaÅ‚ nic do roboty.StaÅ‚ przy koksiaku z twarzÄ… czerwonÄ… od żaru, grzaÅ‚ sobie rÄ™ce, tupaÅ‚ nogami i w milczeniu, jako że sam nie braÅ‚ udziaÅ‚u w grze, przyÂglÄ…da! siÄ™, komu karta najbardziej idzie.StaÅ‚ nie jak przeÂÅ‚ożony, ale jak ktoÅ› przypadkowy.My nie mieliÅ›my roboty, on nie miaÅ‚ roboty i jeszcze paru majstrów, i nikt do nikoÂgo nie miaÅ‚ pretensji.Ani on do nas o to, że siedzimy i graÂmy, ani my do niego, że nie siedzi w swoim biurze i nie robi tego, co powinien.Majstrowie siedzieli przy innych koksiakach i opowiadali ludziom o dawnych czasach, gdzie który u kogo terminowaÅ‚, a potem pracowaÅ‚ i jak dÅ‚ugo.Wspominali tych, co zginÄ™li na wojnie, i tych, co prosto z wojska ożenili siÄ™ z dÅ‚ugimi Angielkami i zostali nadTamizÄ…, i tych, co po powrocie z obozów popracowali troÂchÄ™ w Polsce i pomarli, bo nabawili siÄ™ rozmaitych choÂrób.ByÅ‚o nas ponad stu i każdy miaÅ‚ zawsze coÅ› ciekaweÂgo do powiedzenia.Każdy miaÅ‚ życiorys, którego na woÅ‚oÂwej skórze nie daÅ‚by rady spisać, a co dopiero na jednej kartce formularza osobowego.Ludzie nawet i tej kartki formularza nie wypeÅ‚niali do koÅ„ca, pisali życiorys do poÂÅ‚owy, że byli tu i tu.O pracy nie byÅ‚o mowy, bo w Polsce nikt na dobre jeszcze nie zaczÄ…Å‚ pracować, nie zdążyÅ‚ zaÂmienić firmy na firmÄ™, przedsiÄ™biorstwa na przedsiÄ™biorÂstwo.ZaczynaliÅ›my dopiero życiorys, a każdy miaÅ‚ już dobrze po trzydziestce.ByÅ‚a to pierwsza robota po wojnie.Nikt z nas nie szukaÅ‚ lepszej roboty, nikt z nas nie wyjeżdżaÅ‚ za chlebem do innego miasta, bo nie byÅ‚o potrzeby, wszÄ™Âdzie byÅ‚o jednakowo.Roboty byÅ‚o po uszy, tylko ludzi nie byÅ‚o.Ja miaÅ‚em ogromne szczęście, że mnie Niemcy naÂuczyli fachu, a takich fachowców na obróbkÄ™ kamienia po wojnie zostaÅ‚o niewielu.Może ze trzysta w caÅ‚ym kraju.Tu, że nas znalazÅ‚a siÄ™ setka pod wiatÄ…, to cud boski, bo i tego mogÅ‚oby nie być.Do tej budowy, co tu ukrywać, siÅ‚Ä… niemal sprowadzano ludzi z caÅ‚ego kraju.Rozdzielano roÂdziny, żonie zabierano męża, dzieciom ojca, obiecywano dobre zarobki i rzeczywiÅ›cie tak byÅ‚o, sÅ‚owa dotrzymano.Przyjezdnych umieszczano w hotelu robotniczym, każdy miaÅ‚ na żelaznym, wojskowym łóżku dwa szare, wytarte koce i zagłówek wypchany sÅ‚omÄ….W pokojach staÅ‚y łóżka piÄ™trowe, a miÄ™dzy nimi poniemieckie szafki, w których trzymano pod kluczem ubrania, buty i żywność.Wszystko razem.Nie byÅ‚o soboty, żeby do kogoÅ› nie przyjechaÅ‚a w odÂwiedziny żona.PrzyjeżdżaÅ‚y zazwyczaj zmordowane podÂróżą, niektóre jechaÅ‚y półtorej doby.PrzyjeżdżaÅ‚y, kiedy my byliÅ›my w robocie.Woźna w hotelu miaÅ‚a obowiÄ…zek wydać takiej kobiecie klucz do pokoju męża.ByÅ‚o tam nieÂkiedy dziesięć łóżek, no i kawy do syta.Z niemaÅ‚ym truÂdem wÅ‚aziÅ‚a taka babina na pierwsze piÄ™tro mężowskiegoÅ‚oża, z trwogÄ… spoglÄ…daÅ‚a w dół, a potem z rozpaczy kÅ‚adÅ‚a siÄ™ na posÅ‚aniu w ubraniu i butach i cierpliwie czekaÅ‚a na swego wybawcÄ™.Nim siÄ™ jednak doczekaÅ‚a, to zmorzyÅ‚ jÄ… sen.Czasem zamiast męża, do pokoju wchodziÅ‚ nagle jakiÅ› nieznajomy z przekleÅ„stwem na ustach.SpostrzegÅ‚szy koÂbietÄ™ na „grzÄ…dce" jak nazywaliÅ›my pierwsze piÄ™tra, dÅ‚ugo i zawile przepraszaÅ‚ jÄ… i przyrzekaÅ‚, że zaraz sprowadzi jej chÅ‚opa.WybiegaÅ‚ co siÅ‚ z baraku, gnaÅ‚ znajomym traktem w stronÄ™ roboty, dopadaÅ‚ zainteresowanego szczęśliwca na drodze, z trudem Å‚apiÄ…c powietrze, oznajmiaÅ‚ radosnÄ… noÂwinÄ™ i sztafeta siÄ™ zmieniaÅ‚a.Teraz mąż biegÅ‚ co tchu do baraku.Stopniowo pokój zapeÅ‚niaÅ‚ siÄ™ nieznajomymi, a mąż przedstawiaÅ‚ kolegom żonÄ™.Potem wspólnie przy jednym stole zasiadano do kolacji.Smutne byÅ‚y noce z soboty na niedzielÄ™.Å»elazne Å‚oże na pierwszym piÄ™trze trzeszczaÅ‚o, reszta przewracaÅ‚a siÄ™ z boku na bok nie mogÄ…c zasnąć, ale nie byÅ‚o na to rady, tak musiaÅ‚o być
[ Pobierz całość w formacie PDF ]