[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już stracił ją na rzecz innego mężczyzny.- Pani męża?- Jest libańskim ambasadorem akredytowanym w Meksyku.Właśnie przyjechaliśmy z wizytą do San Diego - wyjaśniła.Patrzyli na siebie w milczeniu.Zauważyła, że jego zmieszanie ustąpiło miejsca rezygnacji.- A pan.czy jest pan żonaty, panie Osten? - spytała.Potrząsnął przecząco głową.- Czy jest pan zawodowym muzykiem? - pytała uprzejmie, jakby chciała oderwać go od jego myśli.- Nie, nie ma we mnie nic z zawodowca - westchnął.- Jestem studentem na Uniwersytecie Kalifornijskim w Davis.- Studiuje pan muzykę?- Literaturę.Muzyka jest tylko moim hobby.- Ja studiowałam sztukę, najpierw w Libanie, potem w Madrycie.- Znowu przerwała.- Ahmed, mój mąż, jest ekonomistą.- Zauważyła, że spuścił wzrok.- O czym pan myśli? - spytała prawie konspiracyjnym szeptem.Nie podnosząc głowy wymamrotał:- O.- nie dokończył.- O pani.Chciałbym móc panią jeszcze zobaczyć.Przysunęła się bliżej, aż jej biodro dotknęło płyt, które trzymał.Po chwili wahania powiedziała:- Jutro mój mąż i ja zabieramy dzieci na dwa tygod­nie do Rosarito Beach, małego kurortu za Tijuaną.Potem wracamy do Meksyku.- Znowu się zawahała.- W Rosarito mój mąż podda się kuracji w klinice zwa­nej Centrum Odmładzania.- Słyszałem o niej.Tamtejsi lekarze przeprowadzali jakieś eksperymenty medyczne z geroyitalem na Uni­wersytecie Kalifornijskim: zastrzyki z embrionu i łoży­ska zwierzęcego, które ponoć mają odmładzające dzia­łanie.Skinęła potakująco głową i spuściła wzrok.- Kuracja geroyitalem przeprowadzana jest tylko w Meksyku.Jeszcze nie została dopuszczona w Stanach.- Widząc jej zmieszanie, Osten zmienił temat.– Byłem kiedyś w Rosarito Beach - powiedział.- To piękne miej­sce.Gdzie się państwo zatrzymają?- W Szeherezadzie, małej willi z widokiem na morze.- Ile lat mają pani dzieci?- Syn ma jedenaście, a córka dziewięć.- Jej twarz rozjaśniła się.- Uwielbiają muzykę.Powinien pan zo­baczyć, jak tańczą do muzyki Goddarda.- Będę w Tijuanie w następnym tygodniu - powie­dział bez namysłu Osten.- Chcę sprawdzić moją grę i mój głos - roześmiał się - przed ludźmi.- To znaczy wystąpić publicznie? - zdziwiła się.- Czemu nie?- Ale dlaczego w Meksyku? Dlaczego w Tijuanie?- No cóż, mówi się, że ponad dwadzieścia tysięcy osób odwiedza ją każdego dnia! Przy takiej liczbie ludzi kręcących się wkoło nie trzeba być Goddardem, żeby wstać i zaśpiewać.Uśmiechnęła się.- Gdzie będzie pan grał?- Gdziekolwiek mnie zechcą.Na jakimś małym skwerku albo w kafejce - powiedział.- W jakimkolwiek miejscu, skąd ja lub publiczność będziemy mogli szybko dać nogę!- Będzie pan śpiewał po hiszpańsku?- Tylko po angielsku.Nie znam wystarczająco dobrze hiszpańskiego.- Jaka szkoda! - wykrzyknęła.- Uwielbiam musica ranchera, autentyczne meksykańskie pieśni ludowe.Osten zastanowił się.- Naprawdę? Czy ma pani jakieś ulubione? Może je wypróbuję.- Najbardziej teraz lubię Volver, volver, volver i El Rey - odpowiedziała bez wahania.- Może je pan znaleźć w każdym meksykańskim sklepie z płytami.- Kupię je jeszcze dzisiaj - obiecał Osten.Kiedy zbliżali się do wyjścia, spojrzała na zegarek.- Muszę już iść - powiedziała.W kasie starszy szpakowaty mężczyzna podliczył jej zakupy i poprosił, by napisała swoje nazwisko i numer pokoju na paragonie.Na zewnątrz sklepu do Leili Salem podeszło dwóch mężczyzn o oliwkowej karnacji, ubranych w eleganckie garnitury.Jeden z nich powiedział coś do niej po arabsku.Leila zwróciła się do Ostena, jakby go chciała przeprosić.- Moi nie odstępujący mnie na krok obrońcy - wes­tchnęła.- Wątpliwy straszak dla wroga, pewna niedorze­czność dla przyjaciół.- Przerwała, po czym delikatnie dotknęła ramienia Ostena.- Mam nadzieję, że nie będzie miał pan nic przeciwko temu, jeśli będą mi towarzyszyć, kiedy przyjdę posłuchać pańskiego śpiewu?Prawie bał się okazać swoją radość.- Czy pani mąż też przyjdzie? - spytał.- Wątpię - odpowiedziała rzeczowym tonem.- Ahmed nie czuje się dobrze.Musi odpoczywać i spróbować się zrelaksować.Ale moje dzieci przyjdą na pewno.Więc niech pan nie zapomni zadzwonić do Szeherezady i powiadomić mnie, gdzie mamy przyjść.- Wyjęła z to­rebki wizytówkę i wręczyła ją Ostenowi.- Oto nazwisko, jakie ma pan poprosić.Proszę nie zapomnieć!Zdecydował się.Już wiedział, co zrobi, i chociaż na­wet nic nie robiąc, potrafił wyobrazić sobie rezultat swojego działania, jakby to była jakaś melodia, czuł, że musi zaryzykować i wprowadzić swój plan w życie.Umysł, pomyślał, jest jak idealny instrument muzycz­ny: niewidzialny, przenośny, potrafiący syntetyzować wszystkie dźwięki, szkoda, że potrzebuje ciała w chara­kterze słuchacza, żeby wpływać na fizyczną rzeczywi­stość.* * *Po spotkaniu z Leilą Salem Osten pojechał do Tijuany i w największym sklepie płytowym kupił wszystkie dostępne wersje dwóch pieśni ludowych, które Leila powiedziała, że lubi: nagrania z Hiszpanii, Meksyku i innych hiszpańskojęzycznych krajów.Następnie ruszył w miasto, dołączając do nie kończącego się ciągu pie­szych: śniadych tubylców, rzucających się w oczy amery­kańskich turystów i niezliczonych mas brązowoskórych chłopów zwabionych z prowincji do tego nowoczesnego kwitnącego miasta obietnicą pracy na budowie.W poło­wie drogi między bogatym centrum sklepowym na Avenida de la Revolucion i miasteczkiem slumsów położo­nym niedaleko areny dla byków Osten znalazł to, czego szukał: restauracjo-kawiarnię ze stolikami na świeżym powietrzu na około sześćdziesiąt osób.Mieściła się w skromnym małym hotelu o nazwie La Apasionada.Wszedł do środka i porozmawiał z właścicielem, ni­skim, pulchnym Meksykaninem w średnim wieku mó­wiącym płynnie po angielsku.Żeby sprawdzić swoją znajomość języka, Osten zwrócił się do niego łamanym hiszpańskim.Wyjaśnił, że pracuje dla firmy produkują­cej instrumenty muzyczne i chciałby przez dwa tygod­nie korzystać z tarasu kawiarni, wypróbowując przed publicznością nową konsolę elektroniczną, ostatni hit przemysłu rozrywkowego.Powiedział, że rozumie, iż granie i śpiewanie stanowić będą zakłócenie normalne­go rytmu Apasionady i dlatego gotów jest zapłacić za korzystanie z tarasu i za pokój w hotelu.Wietrząc dobry interes, Meksykanin zastrzegł się, że rzadko wpuszcza piosenkarzy do swojego lokalu.Bardzo lubi dziewczęta, a stare przysłowie ostrzega: najlepsze dziewczyny przypadają toreadorom i śpiewakom.Za­chichotał i wymienił sumę, którą, choć na warunki miej­scowe była dość wygórowana, Osten uznał za całkiem przystępną.Szybko odliczył hotelarzowi depozyt: jedną trzecią całej sumy, i obiecał przyjechać za tydzień, żeby rozpocząć pracę.Następnie wrócił do San Diego, zaparkował przed najlepiej zaopatrzonym sklepem z instrumentami mu­zycznymi i wszedł do środka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl