[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczy wyszły mu z orbit, rozdziawił gębę, a ja musiałem się sporo wysilić, aby nie zrobić tego samego.Interwencji sił nadprzyrodzonych nie brałem pod uwagę, a sojuszników tutaj nie miałem.Co zatem, u licha? Cud? Z osłupienia wyrwał mnie cichy chrzęst, oczy się zamknęły i numer piąty zniknął z horyzontu.Poszamotałem się trochę, by zwrócić na siebie uwagę, kopnąłem nawet Otrova w kostkę.On też powinien mieć jakieś zajęcie.- Nie musiałeś tego robić - poskarżył się.Uśmiechnąłem się do niego, widząc, jak numer czwarty odchodzi w ślad za poprzednikami.Podziwu godne były i sposób, i precyzja, z jaką eliminowano moich przeciw­ników.To musieli być fachowcy pierwszej klasy.Trzeci jednak nie stanął na wysokości zadania: krótkim charkotem obwieścił światu swój koniec, zamiast odejść w spokoju z tego padołu.Poczekałem, aż pozostali odwrócą się w stronę, z której nadszedł lament, i trzasnąłem najbliższego kantem dłoni w szyję.Byłem osłabiony i mu­siałem to powtórzyć, zanim coś tam pękło i legł na ziemi.W tym samym czasie doszły mnie przedśmiertne jęki i łoskot walących się ciał.Kiedy się wyprostowałem, moi wybawiciele kończyli właśnie zbożne zajęcie, którego efektem było siedem ciał malowniczo ułożonych na jezdni.Było to dość ciekawe, gdyż moi wybawiciele mieli wyraźnie kobiece kształty, buraczkowe wdzianka i wysokie buty na obcasach.Bliższy odwrócił się i rozpoznałem sierżanta Taze.Roz­sypane kawałki zaczęły się układać.Druga kobieta była drobniejsza i dość zgrabna, o figurze, którą znałem dosko­nale i o twarzy, której nie zapomnę.Moja żona.- Hej, hej! - powiedziała Angelina, całując mnie na powitanie.- Mam nadzieję, kochanie, że jesteś w stanie trochę jeszcze pobiegać, bo robi się tu tłoczno.Coś przeleciało obok mnie, rozbijając szybę wystawową jakiegoś sklepu.To dodało powagi jej słowom.- Pobiegać.- wychrypiałem, dalej nie bardzo wie­dząc, co się tu dzieje, mając jednak dość rozsądku, by nie zadawać głupich pytań.Taze objęła mnie ramieniem, nadając mi właściwy kieru­nek i pomagając utrzymać pion, a Angelina uwolniła mnie od pudełka z kablem.No i pobiegliśmy.Jestem pewien, że był to czarujący widok: facet z głupim wyrazem twarzy i w przezroczystym wdzianku, poruszający się jak żwawy sześćdziesięciolatek, i dwie dziewczyny w skąpych strojach.Tyle że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ten widok docenić.Taze skręciła za róg, potem jeszcze raz, i pociągnęła mnie do jakiegoś budynku.Zasunęła rygle w stalowych wrotach i ruszyliśmy dalej, tyle tylko, że wolniej, przez jakieś schody, biura, aż do pokoju, którego okna wy­chodziły na podwórze.Miałem słabą nadzieję, że wiedzą obie, co robią.Wiedziały.Wylezliśmy przez okno, przeszliśmy przez podwórze i Taze otworzyła drzwi do garażu.Stał w nim nowiutki cliaandzki wóz dowodzenia z generalskim propor­cem na antenie.- To już lepiej! - mruknąłem chwiejąc się na nogach.- Oboje do tyłu! - rozkazała Taze wkładając wojskową kurtkę i upychając włosy pod hełmem.Powstrzymałem głupie pytanie, co się stało z oryginalnym użytkownikiem wozu, i polazłem do tyłu.Ledwo zamknęliś­my drzwi, wóz wyrwał do przodu, przewracając nas na podłogę.- Zeszczuplałaś - sieknąłem łapiąc oddech.- Będziesz z pewnością szczęśliwy, słysząc, że zostałeś ojcem bliźniaków.Dwóch chłopców.Dałam im imiona po tobie: James i Bolivar.- Jak sobie życzysz, kochanie.Najpierw chciałbym jednak wiedzieć, jakim cudem zjawiłaś się tutaj i to w odpowiedniej chwili.- Przyleciałam, żeby się tobą zaopiekować, kochanie, i jak widzisz, zrobiłam słusznie.- Tak, oczywiście - skinąłem głową słysząc ten wzor­cowy przykład kobiecej logiki.- Tyle tylko, że kiedy ostatnio się widzieliśmy, kierowano cię właśnie do szpitala z wielkim wybrzuszeniem przepony i błyskiem macierzyńs­twa w oczach.- No przecież ci powiedziałam, że wszystko poszło dobrze, nie słyszałeś? Dowiedziałam się później, że te łotry z Cliaandu wyruszyły na podbój następnej planety i że jesteś prawdopodobnie z nimi.To wszystko.- Inskipp ci powiedział?- Oczywiście! - parsknęła.- To są skutki braku mego zbawiennego wpływu na ciebie.Zgłupiałeś? Włama­łam mu się do biurka i znalazłam raporty.Nie był uszczęśliwiony, ale przyleciałam tu jako zespół uzupeł­niający.Nie miał wyboru.Obiecał, że będzie miał na oku piastunkę i dzieci.Dostaliśmy się na orbitę, otrzymaliśmy wiadomość, no i jestem.Poczekaj, zajmę się zamkiem tej twojej obroży.Nie wiem, dlaczego zawsze pozwalasz się tak traktować?- W twojej relacji są pewne luki - powiedziałem łagodnie.- Czy byłabyś na tyle miła, żeby odpowiedzieć mi na parę pytań? Na przykład - jaką wiadomość?- Moją! - włączyła się Taze, która bezwstydnie pod­słuchiwała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl