[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cztery kamienie uszczytu omszałe, oto jedyna po tobie pamiątka! Drzewo bezlistne, wysoka trawa wiatrem kła-dziona na ziemi, oto wszystko, co strzelcowi wskazuje, gdzie grób mocarnego Morara.Niemasz matki, by płakała twej straty, na twym grobie łez nie roni dziewczyna miłosnych.Zmarła ta, która dała ci życie, poległa wielka córka Morglana.Kimże jest ów mąż na kiju wsparty? Czyjąż to głowę okrywa wieku siwizna, czyjeż oczyczerwone od łez? To ojciec twój, o Morarze, ojciec, który nie miał innego syna prócz ciebie.Usłyszał o twojej sławie wojennej, dowiedział się, iluś położył wrogów.zaprawdę wie on osławie twojej, rycerzu, a nie wie o ranach twoich, Morarze! Płacz syna, ojcze Morara, ale syntwój ciebie nie słyszy.Głębokim snem są ujęci pomarli, nisko na piasku złożone ich głowy.Nigdy nie da on baczenia na głos twój sędziwy, nie zbudzi go twoje starcze wołanie.O, kie-dyż znijdzie w ciemnicy grobów poranek i kiedyż zatętni zmarłym rozkaz: wstań!Zdobywco mocarzy i wodzu, żegnam cię, najszlachetniejszy wśród ludzi! Nigdy nie ujrzącię pola, nigdy ponury las nie rozbłyśnie migotem twego oręża.Nie zostawiłeś syna, ale pieśńprzekaże potomnym twe imię, dowiedzą się o tobie ci, co żyć będą na świecie, posłyszą opoległym Morarze.Rozgłośnie niósł się żal bohaterów, najdonośniej brzmiały westchnienia Armina pierś rwą-ce.Wspomniał śmierć syna swojego, który zginął o życia świtaniu.Bisko usiadł przy bohate-rze Karmor, książę tętniącego Galmalu.- Czemuż słychać łkania Armina i jęki? - zapytał.-Czegóż tutaj płakać należy? Czyż nie płynie pieśń i nie brzmią akordy, od których rozpływasię dusza z rozkoszy? Są one niby lekka mgła, co wyłaniając się z fali jeziora, przysłania rosąłąkę, ale słońce potęgą swoją odgania mgłę z powrotem.Czemuż tak żałośliwym cię widzęArminie, władco Gormy, jeziorem oblanej?Biadam, zaiste biadam, i nie mała przyczyna mojej rozpaczy.O wielki Karmorze, nie stra-ciłeś ty nigdy syna, nie zmarła ci córka urocza.Kolgar żyje waleczny i Anira z dziewicwszystkich najkraśniejsza, kwitną gałęzie domu twego Karmorze, ale Armin jest ostatnim zrodu swojego.Ciemna jest łożnica twoja, o Dauro, ciężki jest sen twój w mogile! Kiedyżobudzisz się z pieśnią, kiedy zanucisz przepięknym swym głosem? Hej, zbudzcie się, wichryjesienne! Hej, lećcie burzą po błoni! Zahuczcie potoki, zadzwońcie, zaszumcie w dębów ko-ronach mocarne huragany! Idz poprzez poszarpane rozpędzonych chmur rozłogi, księżycu,kryjąc się w cieniu, to znów ukazując swe lico pobladłe.Przypomnijcie mi ową noc okropną istraszną, której poginęły me dzieci, bo kiedy padł Arindal potężny, Daura z miłości umarła.Piękną byłaś, Dauro, córko moja, piękną, jak księżyc na wzgórzach Fury, białą, jak świeżospadły śnieg, słodką, jak rzezwe powietrze! Mocarny był twój łuk, Arindalu, chybka włóczniatwa w polu, spojrzenie twe jak mgła na fali, tarcz niby ognista chmura wśród burzy!Słynny bojami Armar przybył, chciał posiąść miłość Daury, a ona nie opierała się długo.Piękne nadzieje roili ich przyjaciele.Erat, syn Odgala, rozgorzał gniewem, albowiem Armar zabił mu brata w boju.Przybył wprzebraniu żeglarza.Piękna była łódz jego na fali, białe miał od starości włosy, spokój napoważnym obliczu.- O najpiękniejsza z dziewcząt! - powiedział - urocza córo Armina, oto61tam na skale, niezbyt daleko wśród morza, gdzie czerwienią się zrałe owoce na drzewie, tamArmar czeka na Daurę.Przybywam zawieść kochankę przez fale w objęcia kochanka.Poszła z nim chętna, wołając lubego Armara, ale jeno echo skał odbite odpowiedz jej dało.- Armarze! Armarze kochany! Czemuż mnie dręczysz okrutnie? Posłuchaj syny Aranta, toDaura, to Daura cię wzywa!Zdradziecki Erat, śmiejąc się, pobiegł ku lądowi.A ona wołała rozpacznie, to ojca swego,to brata: - Arindalu! Arminie! Czyż żaden z was nie pojawi się na mój ratunek?Głos jej przeleciał przez morze.Syn mój Arindal zstąpił ze wzgórza, dzwigając zdobyczstrzelecką.U boku chrzęściły mu strzały, w ręku swój łuk dzierżył, a pięć wielkich psów oczarnoszarej sierści biegło koło niego.Ujrzał na brzegu zuchwałego Erata, pochwycił go iprzywiązał do dębu.Mocno skrępował mu lędzwie, a więzień żałośnie jęczał.Arindal popłynął w łodzi po falach, by przywieść Daurę ze skały.Nadszedł Armar, a za-płonąwszy gniewem, wypuścił szaropiórą strzałę.Warknęła w przelocie i utknęła w sercutwym, o Arindalu, mój synu.Miast zdrajcy Erata zginąłeś! Aódz przybiła do skały, on padł wnią i skonał.U stóp twych, o Dauro nieszczęsna, popłynęła krew brata twego!Bałwany łódz roztrzaskały.Armar rzucił się w morze, by ocalić swą Daurę lub zginąć.Alefale się rozpętały pchnięte uderzeniem wichury od wzgórza, znikł w nich i nie wypłynął jużwcale.Słyszałem rozpaczne skargi mej córki na skale morzem oblanej.Wołała donośnie i długo,lecz ojciec jej nie mógł ocalić.Przez całą noc stałem na wzgórzu i widziałem ją w nikłej po-świacie księżyca.Przez całą noc słyszałem okrzyki poprzez wichru poświsty i szmer deszczu,co siekł ostro o skały.Nim ranek zaświtał, osłabł jej głos, zamarł wśród traw i skał, jak po-wiew wieczorny.Nie mogąc znieść brzmienia rozpaczy, umarła i zostawiła Armina samego!Wniewecz się odtąd obróciło moje męstwo bojowe, zagasła ma sława pośród dziewcząt nazawsze.Kiedy nadciąga burza straszna od gór, a wicher północny piętrzy spienione tale, siadamnad roztętnionym brzegiem i patrzę ku skale na morzu.Często, kiedy wieżyc zapada, widzęduchy mych dzieci, majaczące w oddali objęte bratnim uciskiem.Azy rzuciły się z oczu Loty.Nie mogła ulżyć inaczej swemu uśpionemu sercu, a Werterczytać przestał.Odrzucił rękopis, pochwycił jej dłoń i zapłakał gorzko.Lota oparła głowę nadrugiej ręce i ukryła twarz w chustce.Wzruszenie wielkie ogarnęło oboje.Odczuli własnąniedolę i los bohaterów bardzo żywo, czuli to społem i łzy ich zmieszały się razem.Werterzbliżył płonące usta do ramienia Loty.Zadrżała.Chciała się usunąć, ale ból i współczuciezaciężyły jej ołowiem.Westchnęła głęboko, by przyjść do siebie i łkając prosiła, by czytałdalej.Głos jej miał dzwięk niebiański.Wertera przebiegło drżenie, serce mu pękało w pier-siach, podjął manuskrypt i czytał złamanym głosem:- Czemu mnie budzisz, wiośniany powiewie? Owiewasz mnie tchnieniem miłości i mó-wisz: - Zraszam cię kroplami rosy! Daremnie! Czas mego więdnięcia nadchodzi, już idzieburza, która zwieje liście z moich gałęzi.Jutro nadejdzie wędrowiec, który mnie widział wcałej krasie, oko jego będzie mnie szukać po dalekiej pustoci i nie znajdzie.Słowa te zwaliły się brzemieniem na nieszczęsnego Wertera.Rzucił się na kolana zrozpa-czony, pochwycił jej dłonie, przycisnął do oczu, do czoła, a przez duszę jej przemknęło prze-czucie strasznego postanowienia, z jakim się nosił.Utraciła władanie sobą, dłoń jego przyci-snęła do piersi, pochyliła się ku niemu boleśnie i policzki ich zetknęły się ze sobą.Zwiat znikłim sprzed oczu.Otoczył ją ramieniem, przycisnął do siebie i okrywał drżące, szepczące cośusta namiętnymi pocałunkami.- Werterze! - powiedziała zdławionym głosem, odrywając sięod niego.- Werterze! - zawołała silniej, przychodząc do siebie.Nie mógł się jej oprzeć, wy-puścił ją z uścisków i padł jej u nóg, obejmując stopy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]