[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kosztować miała półtora guldena.Marynka zgodziła się na cenę, ale kazała Sznaglowejwstrzymać się z włożeniem trupa do trumny aż do chwili, w której ona będzie obecna.Sznaglowaprzyrzekła jej to solennie i Marynka poszła, o ile mogła najśpieszniej, w stronę miasta.Idąc zatrzymywała się wszakże kilkakrotnie dla nabrania oddechu choroba piersiowa rozwijałasię w niej, niszcząc cały organizm.Tymczasem Sznaglowa weszła do domku i skierowała się ku izdebce Kaśki.Zastała chorą leżą-cą z zamkniętymi oczami, wstrząsaną całą dreszczami febrycznymi.Sznaglowa jak kot przysunęłasię do łóżka i wyciągnęła ręce.W nagromadzonym stosie łachmanów znalazła szybko trup dzieckai pochwyciwszy za nóżki, wysunęła się, unosząc dziecko z izdebki.Kaśka nie otworzyła nawetoczów, a drżący jęk wybiegał gamą chromatyczną z jej obolałej piersi.Sznaglowa weszła teraz do przeciwległego pokoju, w którym siedziała Madi.Szybko podałatrup dziecka córce, która, gwiżdżąc, zbliżyła są z nim do stołu.Potem zręcznie ułożyła sczerniałeciało na arkuszu papieru i zawinąwszy je z wprawą sklepowej panny, zapięła cały pakiet szpilkami.172Podczas tej operacji matka i córka nie przemówiły do siebie ani słowa.Gdy Madi porwała pakiet iukryła go, jak zwykle, pod fartuchem, Sznaglowa odezwała się, radząc dziewczynie wziąć przy-najmniej chustkę dla lepszego ukrycia dość dużego pakunku.Madi wszakże wzruszyła ramionami.Nie! ona nie pójdzie zwykłą w tych wypadkach drogą, zna inną ścieżkę i inne doły, tam z pewno-ścią teraz nikogo nie spotka, a wreszcie robotnicy już przestają o południu włóczyć się po Glinian-kach.Sznaglowa wzruszyła ramionami i ustąpiła doświadczonej dziewczynie.Chwilkę jeszcze słu-chała, jak Madi gwizdała walca przedzierając się przez krzaki.Przez otwarte okno wpadał tengwizd czysto i donośnie, aż powoli, stopniowo uciszał się w miarę oddalenia.Był to pogrzebowydzwon dla dziecka zmarłego tej nocy, grzebanego jak szczenię, które wyrzucają na rozstajne drogi.Tymczasem Sznaglowa zbliżyła się do komody, a otworzywszy szufladę, wyjęła z kieszeni trzyreńskowe papierki, te same, które jej dała Marynka, i włożyła w pończochę grubą, granatową, sze-leszczącą całą od schowanych we wnętrzu pieniędzy.Po czym z uśmiechem ukryła pończochę podstosem bielizny i zamknąwszy starannie szufladę, wzięła się do preparowania czarnej malwy,dzieląc większy zapas na drobne torebeczki, które fabrykowała naprędce z arkuszy bibuły.Marynka mogła teraz przyjść bezpiecznie ona powie, że dziecko włożono do trumienki i po-grzebano, bo psuć się zaczęło.Marynka nie ma czasu, aby pójść i świeżą mogiłkę oglądać, pózniejzapomni, a trzy guldeny powiększą posag Finy i Madi.Gdy Madi powróciła wreszcie zmoczona izabłocona, opowiedziała, że dziecku będzie bardzo dobrze w wygodnym dole, który przysypałaziemią.Po czym zabrała są do smażenia konfitur z listków róży, które pasjami lubiła.Całe poobiedzie minęło cicho i spokojnie, Marynka nie zjawiła się wcale.Kaśka, której danotrochę rumianku, leżała w gorączce i osłabieniu.Przytomność przecież miała zupełną.Kilka razyporuszyła się niespokojnie, szukając zmarłego dziecka.Nie pytała są wszakże o nie i bała się Szna-glowej, która, chmurna i zła, podała jej napój.Madi, zajęta konfiturami, nie pojawiła się wcale.Zzakasanymi rękawami kręciła się ciągle koło komina, śmiejąc się i oblizując na widok różowychszumowin, które zbierała starannie.Nagle porwała się z krzykiem.Zabrakło jej cukru, cały stoslistków róży czekał jeszcze swej kolei.Szybko jak strzała odstawiła rondelek i wybiegła z domu.Lecz zeskoczywszy ze schodów, stanęła jak wryta.Niezwykły widok uderzył jej oczy.Wzdłużdrogi, wijącej się pod domkami, stało kilkunastu ludzi ubranych w zniszczone mundury lub palta, zminami na wpół obojętnymi i na wpół przebiegłymi.Stali po obu stronach drogi, z rękami założo-nymi, odcinając swe wychudłe profile na szarym tle horyzontu.Pomiędzy nimi błyskały żółte pół-księżyce i czerwieniły się ciemne mundury policjantów.Z domku oddalonego o jakieś sto krokówod domku Sznaglowej wychodzili jacyś mężczyzni w liczbie pięciu, z których dwóch było po cy-wilnemu, reszta zaś nosiła ubiory komisarzy policji.Jeden z policjantów, stojący na drodze trzymałw ręku duży pakiet, obłocony, rozmokły, ciekący błotnistą wodą.Madi otworzyła szeroko oczy.Pakiet poznała natychmiast był to trup dziecka Kaśki, ten sam trup, który kilka godzin temuprzywaliła wilgotną ziemią w dole na Gliniankach.Dziś ten trup zmartwychwstaje po to, aby jemoże zgubić, bo nic innego, tylko policja musiała znalezć to sczerniałe ciało, a teraz robią poszu-kiwania za chorą, poznawszy, że dziecko musiało być wczoraj zrodzone.Nie chodzi tu o policję, bo tej Madi nie obawia się wcale, ale ci lekarze jej nie znani, którzy oddawna śledzą, kto udziela kobietom tych strasznych trucizn, niszczących życie płodu, zabijającychistoty jeszcze w łonach matek.Madi wie, że Sznaglowa ma wielu nieprzyjaciół.Gdy znajdą Kaśkę,jakkolwiek jej poród przedwczesny wywołany został tylko wypadkiem, na niej zbudują cały aktoskarżenia i kto wie, gotowi jeszcze upatrzyć na trupie dziecka oznaki gwałtownej śmierci.Cóż czynić? Przytomna zwykle dziewczyna traci głowę już tylko trzy domy oddzielają grupęrewizyjną od domu jej matki.Jeden z policjantów, dobry jej znajomy, oddzielił się od swych towa-rzyszy i niepostrzeżenie daje jej znaki ostrzegające o bliskim niebezpieczeństwie.Ona chwilę jesz-cze stoi na miejscu, namyślając się, łamiąc nerwowe ręce, zaróżowione jeszcze sokiem konfitur.Nagle jak strzała wpada do domu, a otworzywszy drzwi, krzyczy od progu: Mutter! Revision!173W wypadkach nadzwyczajnych posługiwano się rodzinnym językiem.Sznaglowa więc równąmiarą odpłaciła, wrzasnąwszy: Ach, Gott!60I obie, jakby pchnięte jakąś siłą, wpadły do izdebki zajmowanej przez Kaśkę.Madi rzuciła siępierwsza do łóżka chorej. Sie muss weg!61Sznaglowa nie odpowiedziała nic, tylko drżącymi rękami zaczęła zrywać z Kaśki kryjące jąszmaty.Kaśka, przerażona, drżąca, spoglądała na obie kobiety, jak zwierzę ranione śmiertelnie, szarpanajeszcze przez zgraję psów. Ty! wstawaj woła Madi. Policja idzie po ciebie, musisz stąd pójść, bo inaczej wezmą ciędo więzienia.Kaśka zrozumiała tylko jedno słowo policja.Więc znów ją ścigają? nawet teraz, w tej chwilinie dadzą jej spokoju? Przy tym czuła, że ją wypędzają; rozumiała, że te dwie kobiety nie dozwoląjej zostać ani sekundy dłużej pod swym dachem.I nadludzką siłą woli, właściwą tylko zrozpaczonym kobietom, podniosła się z łóżka i stanęła napodłodze.Sznaglowa zarzuciła na nią obszarpaną spódnicę, a Madi jakieś porwane i objedzoneprzez mole futerko, pokryte trzęsącymi się łachami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]