[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieomal przewrócił się, lecz zaraz odzyskał sprawność, gdy usłyszał głuche odgłosy walki toczonej w oddali.Przyspieszył biegnąc w dół korytarza.Uderzył w drzwi i wypadł na parking.Strażnik stał na parterze małego pasażu, przeglądając tłum w poszukiwaniu kogoś, kto wyglądałby jak podej­rzany z fotografii pokazanej przez gliniarza, gdy usłyszał głośny trzask wysoko nad sobą.Pochodził z drugiego piętra.Deszcz rozbitego szkła poleciał w dół.Ludzie krzyczeli.Strażnik sięgnął po swój rewolwer kalibru 0,38 w niezdarnie przywieszonej kaburze.Popatrzył w górę ponownie.Nagle jakiś mężczyzna przeleciał przez metalowo-szklaną balustradę na drugim piętrze i wypadł z niezbornym przewrotem do tyłu, jak rzucona szmaciana lalka.Spadł niczym worek z mokrym cementem w krzyczący tłum.Policjant Austin pojawił się przy balustradzie, odtrą­cając manekin sklepowy, który zaplątał mu się między nogami, i spojrzał w dół.Strażnik niepewnie opuścił broń, gdy zobaczył, że gliniarz gwałtownie odwraca się i znika mu z oczu.Zdumieni klienci rozpierzchli się, robiąc przejście dla srogo wyglądającego policjanta, który, kierując się z po­wrotem przez stłuczone okno wystawowe, przyspieszał, przechodząc w zwierzęce susy.Przeprowadzał symulacje wektorowe trajektorii ucieczki celu, co dla ludzkiego umysłu było nic nie znaczącymi cyfrowymi kodami.Bo oczywiście “Austin” był tak daleki od człowieczeństwa, jak tylko można to sobie wyobrazić.W ciągu sześciu sekund powrócił na korytarz dla obsługi i pobiegł w dół niczym niosąca zniszczenie człekokształtna lokomotywa.Biegnąc jakby mimocho­dem ponownie załadował berettę.Na parterze Terminator leżał całkowicie nieruchomo w odłamkach szkła.Mężczyzna, który robił zdjęcia swo­jej dziewczynie, ostrożnie podszedł z otwartymi ustami.Impulsywnie zrobił ciału zdjęcie.Wtedy oczy nieżywego mężczyzny nagle otworzyły się.Człowiek z aparatem przetarł oczy, gdy Terminator usiadł i rozejrzał się dokoła.Jego wewnętrzne sensory wskazywały, że był nieprzytomny przez około cztery se­kundy.Spowodowane to było jednoczesnym, potężnym wstrząsem całego organizmu.Ale system ocenił straty i powrócił do stanu gotowości.Wszystkie serwomechani­zmy działały poprawnie.Spokojnie podniósł się na nogi.Aparat fotograficzny w ręku mężczyzny zadrżał i zaczął robić zdjęcie za zdjęciem, gdy właściciel bezwiednie przyciskał migawkę.W tym czasie potężna sylwetka przepychała się przez zdumiony tłum.Terminator skierował się do schodów ruchomych, pokonując je w mgnieniu oka.Obawiając się powolnego biegu schodów ruchomych, John biegł całą drogę po schodach, aż do poziomu garażu podziemnego, gdzie był zaparkowany jego moto­rower.Cały czas próbował zrozumieć tę nieprawdopo­dobną historię.Dlaczego gliniarz próbował go zabić? Kim u diabła był ten drugi facet? I, najważniejsze, jak to się stało, że żaden z nich nie zginął? Z rozrywającymi klatkę piersiową płucami dobiegł do swojej hondy i wte­dy coś mu zaświtało w głowie.Coś, o czym mówiła mu matka.O ludziach, którzy tak łatwo nie giną.Ale to było zbyt szalone.Czy naprawdę?John szaleńczo kopał rozrusznik.Bez skutku.Silnik nie chciał zaskoczyć.Ręce tak mu się trzęsły, że nie mógł złapać za dźwignię.Dźwięk gwałtownych kroków kazał mu podnieść głowę.Spojrzał.Gliniarz wyskoczył z klatki schodowej i biegł w jego stronę.Ciało Johna nagle się uspokoiło.Jeżeli nie ustawi dobrze dźwigni rozrusznika, to umrze.Opanowu­jąc drżące palce spróbował ponownie.Tym razem silnik zapalił.Gliniarz był tuż przy nim.John wrzucił bieg i skierował się do głównej hali garażu.We wstecznym lusterku widział biegnącego za nim mężczyznę, którego nogi poruszały się z nieprawdopodobną prędkością.Otworzył przepustnicę i wystrzelił motorowerem z prędkością czterdziestu mil na godzinę, co przy tak ograniczonym polu manewru było bardzo ryzykowne.Nieprawdopodobne, ale policjant się zbliżał! John wziął ostry zakręt i z przechyłem skręcił za tyłem zapar­kowanego samochodu.Wjechał na podjazd i skierował się prosto na ruchliwą ulicę.Gwałtownym zwrotem uniknął metalowej ściany su­nącej ulicą.Potężna ciężarówka kenworth była zaprojek­towana do ciągnięcia ogromnych ładunków.Jej koła weszły w poślizg, w ostatnim momencie unikając moto­roweru.Kierowca zaklął i nacisnął klakson.- Pierdolony szalony punk - zamruczał, widząc jak motorower niebezpiecznie lawiruje pomiędzy zwalniają­cym sznurem pojazdów.- Gówniarza trzeba by rąbnąć raz lub dwa głową o chodnik, to by się nauczył za­chowania na drodze.Ale miało się wydarzyć coś jeszcze gorszego.Nagle rozległo się głośne uderzenie.Kierowca wyjrzał i zobaczył gliniarza, czepiającego się otwartej szyby.Gwałtownie szarpnął za drzwi i chwycił zdziwionego kierowcę za gardło, wyrzucając z pędzącej ciężarówki tak, jakby ten był papierowym kubkiem.Głowa kierowcy podskoczyła kilka razy, gdy toczył się na chodnik po przeciwnej stronie ulicy.Hamulce zapiszczały, samochody raptownie zatrzymały się wokół niego.Oszoło­miony usiadł, patrząc jak gliniarz nie tracąc chwili wska­kuje na jego miejsce.Jakaś pierdolona akcja policyjna, pomyślał, dotykając pulsującej głowy.Kiedy próbował wyczołgać się z ulicy, ludzie zaczęli wysiadać z samo­chodów, żeby mu pomóc.Patrzył, jak jeden biegnie do niego.- Czuję się dobrze - powiedział, mając nadzieję, że tak jest naprawdę.Nagle wszyscy gapie rozprysnęli się i kierowca zoba­czył mężczyznę na wielkim motorze, jadącego prosto na niego.Nie zwalniał.Właściwie dodawał gazu.Kierowca spróbował podnieść się na nogi, ale odmawiały mu posłuszeństwa.Motor był tuż, tuż.Mężczyzna jechał niesamowicie szybko.Wśród nieomal zatrzymanych po­jazdów, pędził szaleńczo w kierunku skradzionej cięża­rówki.John zobaczył w tylnym lusterku, jak szalony gliniarz wyrzuca kierowcę na chodnik.Zakręcił za hamującym jeepem i znowu się obejrzał.Gliniarz był teraz za kierow­nicą potężnego ciągnika siodłowego i pędził za nim rozbijając się po drodze jak pijany dinozaur, uderzając w jeden samochód i spychając go na małe drzewo na poboczu, inny odrzucając bokiem na jadące samochody.Właśnie wrzucił wyższy bieg i z rykiem dodał gazu.Ciężarówka była już tylko o dwie długości od motoro­weru.John zobaczył zbliżające się skrzyżowanie i poma­gając sobie obcasem wykręcił tuż przed jadącym kombi.Wypruł w boczną ulicę.Nie musiał patrzeć w lusterko, żeby zobaczyć, że gliniarz ciągle jedzie za nim.Usłyszał pisk hamulców i trzask metalu walącego w metal.Ale było jakieś wyjście.Miejsce, gdzie ten koszmar nie mógłby za nim podążyć.Znana Johnowi mała uliczka.Zredukował bieg i zjechał motorowerem wzdłuż rampy do kanału powodziowego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl