[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili uspokoił się i zwrócił wzrok w stronę kapłanki.Na twarzy pojawił się jakiś dziwny, jakby nieobecny wyraz.Wzrok to koncentrował się, to błądził zagubiony w przestrzeni.Po chwili na wargach jeńca zagościł przedziwny, złośliwy uśmieszek i okrucieństwo.Usta rozchyliły się i w pokoju dał się słyszeć głęboki, beznamiętny głos:– Czym mogę służyć, pani?Kapłanka zmarszczyła lekko brwi, jakby w jego głosie i zachowaniu dostrzegła coś dziwnego.Zachowała jednak niewzruszoną postawę i przemówiła do niego rozkazującym tonem:– Nosisz strój Zakonu Srebrnej Sieci, a jednocześnie jesteś kapłanem praktykującym w świątyni.Wyjaśnij ten fałsz.Mężczyzna wybuchnął wysokim, histerycznym śmiechem, który odbijał się przez chwilę od ścian jak groch, by po chwili zamrzeć gdzieś pod sufitem.– Jestem tym, który służy.Odpowiedź nie spodobała się kapłance.Powstrzymała go ruchem ręki.– Odpowiedz więc, komu służysz?Kolejny wybuch szaleńczego śmiechu.Jego ciało naprężyło się jak struna, chcąc rozerwać krępujące je więzy.Czoło pokryło się kropelkami potu, a mięśnie ramion zwijały się i prężyły jak grube sznury.Po chwili uspokoił się.– Jestem tym, który został schwytany.– Komu służysz?– Jestem tym, który jest rybą.Jestem w sieci.– I znowu opętańczy rechot i konwulsyjne targanie więzami.Po całej twarzy spływały strumyczki potu.Jeniec krzyczał rozdzierająco i targał sznurami jak szalony.Gdy wydawało się, że sam sobie połamie kości, z ust wyrwał mu się przeciągły wrzask.– Murmandamus!!! Wspomóż swego sługę! Niespodziewanie przez pokój przeleciał gwałtowny podmuch wiatru, który pojawił się nie wiadomo skąd.Jedna ze świec zamigotała i zgasła.Jeniec konwulsyjnie wygiął się w łuk, tak że tylko stopy i głowa dotykały łóżka.Skóra pod sznurami pękła.Trysnęła krew.Padł nagle ciężko na łóżko.Kapłanka z początku cofnęła się o krok, potem jednak podeszła bliżej i przyjrzała mu się.– Nie żyje – powiedziała cicho.– Zapalcie świecę.Arutha skinął ręką i jeden z gwardzistów przytknął drzazgę do płomienia innej świecy i zapalił zgasłą.Kapłanka zaczęła recytować inne zaklęcie.I jeśli pierwsze było zaledwie niepokojące – to obecne niosło ze sobą poczucie lęku, wręcz przerażenia, obezwładniający zmysły lodowaty chłód przywiany z najdalszych zakątków jakiejś zagubionej i skutej wiecznym lodem ziemi, wiecznej otchłani rozpaczy.W jej słowach pobrzmiewało echo okrzyków tych, dla których nie ma pocieszenia czy nadziei.Z drugiej jednak strony przebijała nuta mocy i przyciągającego piękna.Upajające uczucie, że byłoby wspaniale odsunąć na bok wszelkie przygniatające nas niepokoje czy troski i odpocząć wreszcie.Słowa zaklęcia-modlitwy płynęły nieprzerwanie.Uczucie nadciągającego nieszczęścia potęgowało się z każdą chwilą.Zebrani w pokoju z najwyższym trudem walczyli z pokusą, by odwrócić się i uciekać, gdzie oczy poniosą, byle dalej od monotonnego głosu Wysokiej Kapłanki.Zaklęcie skończyło się nagle jak nożem uciął.W pokoju zapanowała martwa, niczym nie zmącona cisza.Kapłanka przemówiła w języku Królestwa.– Ty, który jesteś z nami ciałem, lecz podlegasz już woli naszej pani Lims-Kragmy, słuchaj mnie.Jak Pani Śmierci włada i rozkazuje wszystkiemu stworzeniu na końcu istnienia, tak i ja rozkazuję ci w jej imieniu.Wróć!Postać na łóżku drgnęła lekko, lecz po chwili uspokoiła się i leżała w ciszy.– Wracaj! – krzyknęła kapłanka na cały glos.Ciało poruszyło się znowu.Nagłym ruchem głowa zmarłego uniosła się ku górze, a jego oczy otworzyły się szeroko.Sprawiał wrażenie, jakby rozglądał się po pokoju, lecz chociaż oczy miał otwarte, to jednak widać było tylko ich białka.Mimo to wszyscy odnieśli wrażenie, że zmarły widzi, ponieważ kiedy spojrzał wprost na kapłankę, jego głowa zatrzymała się w miejscu.Usta otworzyły się powoli i po chwili wydobył się z nich pusty, jakby dochodzący z wielkiej odległości, śmiech.Wysoka Kapłanka zrobiła krok do przodu.– Milcz!Trup umilkł, lecz jego usta zaczęły się powoli wykrzywiać w potwornym, złym uśmieszku.Mięśnie twarzy drgały konwulsyjnie, jakby dotknął jej nagły i przedziwny paraliż.Ciało i skóra wibrowały przez kilka chwil, po czym zapadły się w sobie i rozlały jak podgrzany wosk.Barwa skóry zaczęła niepostrzeżenie przybierać inny odcień, stając się z każdą sekundą coraz jaśniejsza, aż przybrała w końcu bladobiały kolor.Włosy ciemniały szybko i stały się kruczoczarne.W ciągu kilku zaledwie chwil człowiek, którego przesłuchiwali, zniknął, a w jego miejsce, na ich oczach, pojawiła się na łóżku zupełnie odmienna postać, której nie można już było nazwać człowiekiem.– Na bogów! To przecież Brat Mrocznego Szlaku! – szepnął Laurie.Jimmy niepewnie przestąpił z nogi na nogę.– Pani, wygląda na, że twój brat Morgan przybył z miejsca położonego o wiele dalej na północ niż miasto Yabon – szepnął.W jego głosie nie słychać było żartobliwej nuty, tylko strach.I znowu nie wiadomo skąd powiał lodowaty wiatr.Kapłanka zwróciła się do Aruthy.Patrzyła na niego oczami szeroko otwartymi z przerażenia i wydawała się coś mówić, chociaż nikt nie słyszał jej słów.Stwór na łóżku, jeden ze znienawidzonych, ciemnych kuzynów Elfów, wrzasnął w opętańczej radości.Po sekundzie nastąpił szokujący i niespodziewany pokaz jego potwornej siły.Moredhel szarpnął ręką i rozrywając sznury, uwolnił ją.W następnej sekundzie wolne było i drugie ramię.Zanim osłupiali gwardziści zdołali zareagować, rozerwał sznury krępujące nogi.W okamgnieniu to zmarłe „coś” zerwało się z łóżka i skoczyło w stronę Wysokiej Kapłanki.Kobieta śmiało stawiła mu czoło.Z jej postaci emanowała wielka moc.Wyciągnęła rękę w kierunku stwora.– Stój! – Moredhel posłusznie wykonał polecenie.– Na moc mej pani, nakazuję ci, który zostałeś przywołany, posłuszeństwo.W jej królestwie przebywasz i masz być poddanym wobec jej praw i kapłanów.Na jej moc nakazuję ci, byś powrócił!Moredhel zawahał się przez moment, a następnie z zadziwiającą szybkością sięgnął przed siebie i chwycił kapłankę za gardło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]