[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale do tego nie dojdzie, bo Lula ma dom na oku.Wzięłam klucz, przymknęłam okno i spróbowałam otworzyć drzwi Glicków.Bingo!Było tu cudownie chłodno, najwyżej dziesięć stopni.Całkiem jakbym weszła do lodówki.Wszystkie urządzenia kuchenne były nowe.Linoleum na podłodze lśniło czystością.Kuchnia została urządzona w stylu wiejskim.Na ścianach drew­niane serca, czerwone i błękitne, z wykaligrafowanymi porzekadłami i mądrościa­mi ludowymi.Solidne blaty, jak w sklepie u rzeźnika.Mały składany stolik z so­snowego drewna pod oknem.Toster otulony ślicznym pokrowcem.Wieszaki i ręczniki zdobiły haftowane koguciki, a w kolorowej, ręcznie malowanej miseczce znajdowało się pomarańczowe potpourri.Problem w tym, że to potpourri nie zagłuszało potwornego smrodu, który się unosił w kuchni.Betty Glick powinna chyba przeczyścić urządzenia kanali­zacyjne.A może raczej wynieść śmieci.Przejrzałam szafki i szuflady.Nic nad­zwyczajnego.Jak również brak zdechłych szczurów lub gnijących resztek kur­czaka.Kosz na śmieci był wyszorowany i wyłożony plastikowym workiem.Więc co tak cuchnęło? Zauważyłam telefon, ale bez sekretarki, więc nie mogłam prze­słuchać wiadomości.Notes leżał tuż obok, czekając na wiadomości, które moż­na by w nim zapisać.Zajrzałam do lodówki i schowka na szczotki, przerobio­nego na spiżarkę.Po tej stronie kuchni smród był silniejszy i nagle zdałam sobie sprawę, że go znam.O mamusiu, pomyślałam, spadam stąd! Ale wcale tego nie zrobiłam.Zbliżyłam się ostrożnie w stronę, z której dochodził ten straszny fetor.Ku drzwiom piwnicy tuż koło schowka na szczotki.Telefon komórkowy miałam w torbie, a torbę na ramieniu.Zajrzałam do niej, żeby się upewnić, że jest włączony.Owszem.Był włączony.Otworzyłam drzwi i włączyłam światło.- Haloooo! - zawołałam.Gdyby mi ktoś odpowiedział, pewnie bym dostała zawału.Zeszłam do połowy schodów i wreszcie zobaczyłam zwłoki.Spodziewałam się, że to będzie Eddie albo Maxine.Nic z tego.Ciało należało do jakiegoś nieznajomego faceta w garniturze.Pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat.Od dawna martwy.Leżał na folii.Nigdzie ani śladu krwi.Nie znam się specjalnie na tych sprawach, ale wytrzesz­czone oczy i wywalony język świadczyły, że nie było to naturalne zejście.I co to miało znaczyć, do pioruna? Dlaczego Betty trzyma czyjeś zwłoki w piw­nicy? Wiem, że to zabrzmi idiotycznie, ale dziwiło mnie to głównie dlatego, że, Betty jest taką dobrą gospodynią.Piwnica miała podłogę wykładaną kafelkami i dźwiękochłonny sufit.Po jednej stronie pralnia, po drugiej składzik, w którym pod inną foliową płachtą leżały jakieś narzędzia.Piwnica, jakich wiele.jeśli nie liczyć martwego faceta.Wróciłam do kuchni dokładnie w chwili, kiedy Betty i Leo weszli przez frontowe drzwi.- Co to ma znaczyć?! - zawołał Leo.- Co to ma znaczyć, do cholery?!Nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale miałam wrażenie, że dłuższe pozosta­wanie w kuchni Betty będzie szkodliwe dla mojego zdrowia.Rzuciłam się pędem do drzwi kuchennych.Bang! Kula gwizdnęła mi koło ucha i zaryła się we framudze drzwi.- Stój! - wrzasnął Leo.- Ani kroku dalej!Rzucił na podłogę pudełko, które niósł pod pachą, i wycelował we mnie pół­automatyczny pistolet.Wyglądał o wiele bardziej profesjonalnie niż Kiki.- Tylko dotknij tych drzwi, a cię zabiję - zapowiedział.- A przedtem odrą­bię ci wszystkie palce.Zamarłam z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami.Betty westchnęła.- Ty i te twoje palce - mruknęła z dezaprobatą.- To mój znak firmowy!- Według mnie to głupie.Poza tym już to pokazali w tym filmie o kurduplu, pamiętasz? Wszyscy pomyślą, że małpujesz.- Więc będą w błędzie.Ja na to wpadłem pierwszy.Odcinałem palce bardzo dawno temu, jeszcze w Detroit.Betty podniosła pudełko i postawiła je na stole.Odczytałam napis na boku.Była to nowa piła łańcuchowa, Black and Decker, sto dwadzieścia koni mechanicznych, przenośna, O mamusiu!- Pewnie mi nie uwierzycie - odezwałam się - ale w waszej piwnicy leżą jakieś zwłoki.Chyba powinniście powiadomić policję,- Jak się coś zaczyna psuć, to zaraz robi się z tego jedna katastrofa - powie­dział Leo.- Zauważyłaś?- Kto to jest? - spytałam.- Ten człowiek w piwnicy.- Nathan Russo.Co ciebie nie powinno interesować.Mój partner w intere­sach.Zaczął się robić nerwowy, więc musiałem go uspokoić.W mojej torbie zadzwonił telefon.- Boże - mruknął Leo.- Co to? Ta, jak jej tam.komórka?- Tak.Chyba powinnam odebrać.To pewnie moja matka.- Połóż torbę na stole.Posłuchałam.Leo pogrzebał w niej wolną ręką, znalazł telefon i go wyłączył.- Coś strasznego, ile mam roboty - pożalił się.- Jakby było mało, że muszę się pozbyć jednego ciała.A teraz drugie!- Mówiłam ci, żebyś nie robił tego w piwnicy - wtrąciła Betty.- Mówiłam!- Nie miałem czasu.Nie zauważyłem, żebyś mi pomagała zarabiać.Myślisz, że to takie łatwe?- Wiem, że to głupie pytanie - przerwałam im.- Ale co się stało z Eddiem?- Eddie! - Leo złapał się za głowę.- Nic by się nie wydarzyło, gdyby nie ten wyrzutek społeczeństwa!- Jest młody - powiedziała Betty.- To dobry chłopak.- Dobry? Zrujnował mnie! Cały dorobek mojego życia.puf! W powietrze! Gdyby tu był, też bym go zabił.- Nie życzę sobie takiego gadania.To nasz krewny.- Ha! Poczekaj, aż się znajdziesz na ulicy, bo przez naszego siostrzeńca stra­ciliśmy emeryturę.Poczekaj, aż będziesz potrzebować całodziennej opieki.My­ślisz, że dadzą ci miejsce w domu starców za piękne oczy? O nie, nie łudź się moja droga!Betty postawiła torbę z zakupami na stoliku i zaczęła wyjmować z niej pro­dukty.Sok pomarańczowy, chleb, żytnie płatki, opakowanie potrójnie wzmocnio­nych gigantycznych toreb na śmieci.- Tych toreb powinniśmy kupić więcej - zauważyła z troską.Przełknęłam ślinę.Zaczęło do mnie docierać, co można zrobić z piłą łańcu­chową i torbami na śmieci.- Więc wracaj do sklepu - warknął Leo.- Ja zacznę pracować w piwnicy, a ty przyniesiesz torby.I tak zapomnieliśmy o sosie do steku.Dziś wieczorem będziemy grillować.- Mój Boże! -jęknęłam.- Jak możecie myśleć o stekach, skoro w piwnicy macie martwego faceta?- Człowiek musi się odżywiać - powiedział Leo.Małżonkowie Glick stali odwróceni plecami do okna.Spojrzałam ponad ra­mieniem Leo i zobaczyłam Lulę, zaglądającą na palcach do wnętrza kuchni.Jej włosy z nanizanymi paciorkami zawirowały.- Słyszysz to śmieszne klikanie? - spytał Leo.- Nie.Oboje zaczęli nasłuchiwać.Lula zajrzała w okno po raz drugi.- Znowu!Leo rozejrzał się, ale Lula już zniknęła.- Masz halucynacje - oznajmiła Betty.- To przez ten stres.Powinniśmy wyjechać na wakacje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl